Z rozmawia
Kto to jest biegły sądowy? – Zawsze wydawało mi się, że to jest ktoś szczególny, kto ma ogromną wiedzę i doświadczenie. Najlepszy z najlepszych. Również pod względem moralnym. A to dlatego, że ma ogromny wpływ na tok postępowania dowodowego. Jeżeli ja jako biegła stwierdzę, że testament jest sfałszowany, to pozbawiam kogoś prawa do majątku. A jeśli wskażę także osobę, która to zrobiła, to jest w zasadzie równoznaczne z jej skazaniem.
Bardzo chciałam być jedną z tych szczególnych osób i kiedy tylko doszłam do wniosku, że mój stopień przygotowania w dziedzinie badań dokumentów jest odpowiedni, natychmiast wpisałam się na listę biegłych. Zrobiłam to w 1997 roku.
Rok temu wpisu już nie przedłużyłam. Dlaczego? – Niestety, przekonałam się, że to, co się dzieje w tym środowisku, jest dalekie od tego, co sobie wyobrażałam.
Dziś korpus biegłych sądowych to często ludzie, którzy wpisują się na listę tylko dlatego, że to jest szansa zarobienia pieniędzy. Nie mówię, że wszyscy, bo to by było niesprawiedliwie, ale jakbyśmy tak generalnie popatrzyli na to środowisko, to w tych 15-16 tysiącach jest spora liczba tych, którzy nigdy tej funkcji pełnić nie powinni. Jak się zostaje biegłym? – Zacznijmy od tego, że w Polsce nie ma ustawy o biegłych. Nasz status jest więc nieokreślony. Wpis na listę reguluje rozporządzenie ministra sprawiedliwości z 2005 roku, a w nim wskazane są zaledwie podstawowe wymagania. Czyli minimum, które trzeba spełnić. To minimum to m.in. ukończony 25. rok życia. Jeśli więc ktoś na przykład skończy studia związane z mechaniką czy też inżynierią ruchu, to już w zasadzie może zostać ekspertem w dziedzinie rekonstrukcji wypadków komunikacyjnych. Rozumiem, że studia skończone mieć musi? – Nie ma takiego wymogu. Po prostu kończy pan 25. rok życia, idzie do prezesa sądu okręgowego i przedstawia dokumenty, które poświadczają pana kwalifikacje zawodowe. To może być dyplom uczelni wyższej, ale też zaświadczenie o ukończeniu jakiegoś kursu.
Nie wiem, czy pan o tym słyszał, ale dziś tworzy się studia podyplomowe, kursy, przy których jest informacja organizatora, że jak się zapiszesz, skończysz, to będziesz mieć uprawnienia do wpisu na listę biegłych. Przykład? – Konkretów nie będę podawać, bo nie chcę mieć procesów, ale jest prywatna szkoła na południu Polski, która prowadzi roczne studia podyplomowe w dziedzinie badań dokumentów. Przyjrzałam się dokładnie temu, co oferują, i mówiąc najprościej – jest to niekiedy bardzo dalekie od rzetelnej nauki.
Poza tym słuchacze takiego kursu mogą nigdy wcześniej i w trakcie nauki nie wykonać żadnej ekspertyzy – to są zajęcia teoretyczne. Ale jeśli pan popatrzy na listy ekspertów w zakresie badań dokumentów na południu Polski, to tam mamy ich pod dostatkiem. Bo są to przeważnie absolwenci właśnie tej szkoły. I nikt się nie interesuje, by sprawdzić ich kompetencje oraz faktyczne doświadczenie w opiniowaniu. Będą się uczyć w trakcie. – Na żywym materiale ludzkim.
Ja również prowadzę kursy dla biegłych. Dla tych, którzy chcą się doszkolić. Ale zawsze powtarzam: „Zastanów się, czy chciałbyś być skazany na podstawie ekspertyzy człowieka, który dopiero się uczy?”. Gdybym chciał zostać biegłym, to… – Po ukończeniu 25. roku życia składa pan podanie do prezesa sądu okręgowego z prośbą o wpisanie na listę biegłych wraz z określeniem specjalizacji, w której chce pan wykonywać ekspertyzy. Dołącza pan dokumenty potwierdzające kwalifikacje i – co nie jest wymogiem, bo w rozporządzeniu tego nie ma – zaświadczenie o niekaralności. To wszystko.
Jeżeli te dokumenty z punktu widzenia formalnego nie budzą wątpliwości, prezes wydaje decyzję administracyjną i wpisuje pana na listę biegłych. I ten prezes tego nie weryfikuje? – Odpowiem przykładem.
Był ekspert, który w pewnej bardzo zacnej instytucji zajmował się tylko i wyłącznie obsługą ciemni fotograficznej. Nigdy w życiu nie wykonał żadnej ekspertyzy, ale złożył wniosek o wpisanie na listę biegłych, mocno podkreślając nazwę tej instytucji i jednocześnie dyskretnie pomijając, czym się w niej zajmował. I prezes sądu okręgowego, właśnie z uwagi na tę instytucję, wpisał go na listę biegłych. I co? – Wykonywał ekspertyzy z zakresu badań dokumentów.
Jak już wspomniałam, w Polsce nie ma ustawy o biegłych. Od 13 lat trwa o nią walka. Wiem, bo sama w niej uczestniczę. Na różne sposoby. Również jako projektodawczyni. I przez te wszystkie lata ciągle powtarzamy, że powinien powstać jasny instrument, który umożliwi prezesowi sądu okręgowego weryfikację wiedzy merytorycznej i doświadczenia kandydata na biegłego. Na przykład w formie komisji czy też grupy eksperckiej, do której będzie mógł się zwrócić i powiedzieć: „Pomóżcie mi odpowiedzieć na pytanie, czy on, ona się nadaje”.
Dziś prezes sądu okręgowego w zasadzie nie ma żadnych narzędzi, by to zrobić. Środowisko samo się nie weryfikuje? – To zależy, czy biegły funkcjonuje w jakimś stowarzyszeniu skupiającym biegłych danej dziedziny. Problem w tym, że w Polsce nie ma obowiązku przynależenia do jakichkolwiek stowarzyszeń. A są w ogóle w Polsce stowarzyszenia, które skupiają biegłych danej dziedziny?