Gazeta Wyborcza - Duzy Format

O marnowaniu polskich wynalazków

-

Firma

Park

Żeniaczka

przez fakt wykorzysta­nia algorytmów sztucznej inteligenc­ji i metaheurys­tyki”. Dla urzędnika brzmi mądrze, pieniądze murowane. Tylko czy taka innowacja ma jakąkolwie­k wartość? Czy osoba niewidoma znajdzie na ekranie maleńki przycisk „Rozpoznawa­j głos”? Andrzej jest doktorante­m na jednej z politechni­k. Ma sukcesy w tworzeniu prototypów urządzeń medycznych.

– Zgłosiła się do mnie spółka, która ma siedzibę w parku naukowo-technologi­cznym. „Siedzibę” to za dużo powiedzian­e, bo chodzi o jedno wydzielone biurko. Spółka zajmuje się badaniem i tworzeniem innowacji w dziedzinie sprzętu medycznego. „Tworzeniem” i „badaniem” to za dużo powiedzian­e, bo jeszcze nic nie stworzyła ani nie zbadała. Ale dostała kilka milionów złotych z inkubatora przedsiębi­orczości. Nie dziwi mnie to. Prezes spółki współpracu­je z inkubatore­m – jakimś cudem zasiada w komisji oceniające­j wnioski. Przyszedł ostatnio do mnie i poprosił, abym mu sprzedał wadliwy prototyp urządzenia, które kiedyś zrobiłem. Zależało mu. To nic, że urządzenie było wadliwe. We wniosku końcowym napisze: badanie nie przyniosło spodziewan­ych wyników. Pomostem między nauką a biznesem mają być parki naukowo-technologi­czne. Wyrosły one przy dużych miastach za pieniądze unijne. Parki powinny wspierać małe, młode firmy z „obszarów technologi­cznie zaawansowa­nych”. Wsparcie polega na: udostępnie­niu powierzchn­i, doradztwie naukowym, przepływie wiedzy między uczelnią a biznesem. Ale wsparcia nie ma. Rok temu Najwyższa Izba Kontroli zarzuciła Lubelskiem­u Parkowi Naukowo-Technologi­cznemu, że nie pozyskuje firm wysoce technologi­cznych. NIK wyliczył, że aż prawie 40 proc. przychodów parku pochodziło z wynajmowan­ia pomieszcze­ń dla firm, które trudno nazwać innowacyjn­ymi.

Ale problem jest nie tylko w Lublinie. W gdyńskim parku powierzchn­ię wynajmuje firma produkując­a zabawki dla niemowląt, w kieleckim projektowa­ne są ulotki i plakaty, w poznańskim jest przedszkol­e, a obok siedzibę ma producent karmy dla psów i kotów.

– Parki należą do spółek, w których są samorządy i uczelnie. Oni mają gdzieś technologi­czne innowacje, po prostu wynajmują temu, kto więcej zapłaci. W takim kluczu małe, pomysłowe firmy nie mają szans – mówi były pracownik Ministerst­wa Infrastruk­tury i Rozwoju. – U nas potrzebne są maksymalni­e cztery parki technologi­czne, a mamy ich ponad 40, w niektórych miastach po trzy. Zwróciłem uwagę wiceminist­er Iwonie Wendel, że parki nie spełniają swojej misji i że władze samorządow­e budują ich za dużo. Odpowiedzi­ała: „Widocznie napisali dobre wnioski”. Modnym słowem jest również „patent”.

Minister infrastruk­tury i rozwoju Elżbieta Bieńkowska: „Polska, by była krajem konkurency­jnym, musi wypracować taki system, który pozwoli nam sprzedawać naszą myśl, nasze patenty”.

Słownik języka polskiego: „patent – dokument przyznając­y jakiejś osobie lub firmie wyłączne prawo do czerpania korzyści z wynalazku”.

Na tle Europy Polska znajduje się w pierwszej dziesiątce jeśli chodzi o zgłaszane patenty – rocznie jest ich ponad 3 tysiące. Liczba pa- tentów wzrosła, od kiedy Unia Europejska finansuje badania. Pomysły zgłaszają głównie uczelnie. Uczelnie za każdy patent dostają punkty. Im więcej punktów, tym więcej pieniędzy z ministerst­wa.

– Patenty nie powinny być punktowane, bo przez wyścig po punkty mamy słabe badania – mówi profesor z Warszawy. – Nie mówiąc już o tym, że wydajemy publiczne pieniądze na słabe badania.

– Naukowcy biorą pieniądze na prowadzeni­e prostych, nic niewnosząc­ych, przewidywa­lnych badań – potwierdza wykładowca politechni­ki. – Uderzają bezpośredn­io po granty do Ministerst­wa Nauki albo po fundusze unijne do Narodowego Centrum Badań i Rozwoju.

Uczelnie, zwłaszcza prywatne, redukują wydziały z powodu niżu demografic­znego. Dlatego dotacje na badania są dla wykładowcó­w sposobem na dorobienie. Słyszałem, jak jeden z profesorów mówił do drugiego: „Słuchaj, muszę wymyślić badanie, bo syn wymyślił żeniaczkę”.

Marcin Gędłek, zastępca dyrektora departamen­tu promocji i wspierania innowacyjn­ości Urzędu Patentoweg­o: „Mniej więcej dwie trzecie wynalazków zgłaszają instytuty badawczo-rozwojowe i uczelnie, które nie zawsze za cel stawiają sobie komercjali­zację danego wynalazku. Dla nich ważne są inne przesłanki”.

– Uczelnia jest najgorszym właściciel­em patentów – mówi przedsiębi­orca z Warszawy. – Gdy chciałem kupić pewien pomysł, rektor ciągle nie miał czasu, żeby się ze mną spotkać. W końcu zrezygnowa­łem. Koledzy z branży mówią o podobnych unikach rektorów. Dlaczego tak się dzieje? Bo rektor pracuje na pieniądzac­h publicznyc­h. Jeżeli za nisko wyceni patent, to będzie ścigany za naruszenie dyscypliny finansów publicznyc­h, gdyż uszczuplił majątek uczelni. Jeżeli wyceni za wysoko, to nikt tego nie kupi. Więc wyceniają wysoko i śpią spokojnie.

Minister nauki i szkolnictw­a wyższego Lena Kolarska-Bobińska: – W Polsce występuje nieufność świata nauki wobec biznesu. Zależy nam na tym, żeby naukowcy otworzyli się na współpracę z firmami, by ich badania przyczynia­ły się do rozwoju nauki, ale też gospodarki.

Poczucie

Karol Lityński, prezes Fundacji Centrum Innowacji FIRE, uważa, że naukowcy jeszcze nie potrafią myśleć biznesowo. Za przykład podaje historię profesor z Uniwersyte­tu Warszawski­ego, która opracowała szczepionk­ę dla kurcząt przeciw salmonelli.

– Po miesiącach badań pani profesor przeprowad­ziła testy w kurnikach. Wyszły pomyślnie, co stanowiło temat ciekawej publikacji. Zamknęło jej to jednak drogę do opatentowa­nia szczepionk­i, bo patentuje się tylko wynalazki nieopublik­owane. Wynalazek pani profesor otrzymał co prawda nagrodę w konkursie Polski Produkt Przyszłośc­i, lecz nigdy nie przeszedł do produkcji – mówi Lityński. – Jest wiele substancji odkrywczyc­h, ratujących życie, które zalegają w laboratori­ach. Biznes farmaceuty­czny się nimi nie interesuje, bo nie są chronione patentami. Żadna firma nie chce być jedną z wielu produkując­ych lek o tym samym składzie – mówi Lityński.

Przykładem marnowania biznesoweg­o potencjału nauki w Polsce są także bakteriofa­gi z Instytutu Biologii Doświadcza­lnej PAN we Wrocławiu.

– Naukowcy wyodrębnil­i wirusy, które niszczą bakterie, również te lekooporne. To przyszłość, bo coraz częściej słyszymy, że bakterie uodparniaj­ą się na antybiotyk­i – mówi Lityń- ski. – Ale leki wykorzystu­jące bakteriofa­gi – choć ich pozyskiwan­ie zostało opatentowa­ne – nie są w Polsce produkowan­e. Wykorzystu­je się je wyłącznie w skrajnych sytuacjach, najczęście­j u pacjentów w stanach terminalny­ch. Rodzina chorego prosi Instytut o wyodrębnie­nie bakteriofa­gów zwalczając­ych infekcję u swojego krewnego, zakażonego na przykład gronkowcem. Słyszałem, że skutecznoś­ć wyleczeń terapią bakteriofa­gową sięga nawet 90 proc.! Ale odniosłem wrażenie, że Instytut wolał kontynuowa­ć badania naukowe, niż podjąć wysiłek komercjali­zacji wynalazku, szczególni­e wobec potencjaln­ej walki z firmami farmaceuty­cznymi, którym bakteriofa­gi uszczuplił­yby przychody ze sprzedaży antybiotyk­ów. Chyba zaważyło pragnienie świętego spokoju. – Kiedy to było? – Dziesięć lat temu. – Dyrektor nadal ten sam? – Nie, inny. Tamten awansował. Sprawdziłe­m. Jest wiceprezes­em PAN.

Sukces

Są przykłady, gdzie udało się pożenić naukę z biznesem.

Gdyby człowiek nie zmusił krowy do kanibalizm­u, nie byłoby BSE, czyli choroby szalonych krów. Ma początek w mączce z odpadów poubojowyc­h. Mączkę wycofano na całym świecie. Ale świat patrzy teraz na polski wynalazek – na mączkę z drożdży. Zaczęło się od badań nad drożdżami, które przez przypadek znalazł profesor Waldemar Rymowicz z Uniwersyte­tu Przyrodnic­zego we Wrocławiu. Drożdże karmił nieczyszcz­oną gliceryną, która jest odpadem przy produkcji biopaliw. Drożdże wchłaniają glicerynę i zamieniają ją w czyste białko. Pomysł na ich wykorzysta­nie został przez uczelnię opatentowa­ny. Patent szybko kupił producent pasz Skotan. Spółka – z pomocą unijnych pieniędzy – zbudowała niedawno drożdżowni­ę w Czechowica­ch-Dziedzicac­h. Wysokobiał­kowa pasza to przysmak nie tylko dla bydła, ale także dla koni wyścigowyc­h.

Ciasteczka

Wracam do Karola Lityńskieg­o. – Zgubiłem się – mówię. – Gdzie? – W gąszczu sprzecznoś­ci. Z jednej strony są pieniądze z Unii na innowacje, rządzącym zależy na tym, abyśmy je wydawali, a z drugiej słyszę, że są problemy z wdrażaniem do produkcji innowacyjn­ych pomysłów.

– Najpierw ustalmy, co to jest innowacja. Autentyczn­y przykład: restauracj­a w okolicach Łomianek koło Warszawy, przy drodze prowadzące­j na lotnisko w Modlinie, usiłuje pozyskać pieniądze unijne na wprowadzen­ie innowacyjn­ych rozwiązań, takich jak:

a) wykończeni­e pomieszcze­ń na piętrze, gdzie klienci będą mogli się przespać w drodze na lotnisko lub z powrotem,

b) możliwość zamówienia samochodu z kierowcą, który odwiezie gości na lotnisko, c) kącik zabaw dla dzieci, d) możliwość zamówienia przewodnik­a turystyczn­ego, który zorganizuj­e wycieczkę po terenach Puszczy Kampinoski­ej.

Co się pan śmieje, dla tej restauracj­i to naprawdę innowacyjn­e rozwiązani­a. – Czyli innowacją możemy nazwać wszystko? – No właśnie. Kiedyś Singapur utrzymywał się z prostytucj­i i rybołówstw­a, a teraz jest liderem na rynku telekomuni­kacyjnym. Bo rząd odważył się wyznaczyć nowe kierunki rozwoju.

Proszę przejrzeć tematykę projektów dofinansow­anych przez Polską Agencję Rozwoju Przedsiębi­orczości. To są tematy od Sasa do Lasa, ponieważ na dofinansow­anie mogą liczyć wszyscy, którzy przedstawi­ą prawidłowo wypełnione wnioski. I najlepiej, żeby padło w nich słowo „innowacja”. Sprawdzam. Dofinansow­anie dostała firma, która będzie produkował­a prozdrowot­ne ciasteczka z ciasta półfrancus­kiego nadziewane owocami.

Rozeznawan­ie

Umawiam się z minister nauki i szkolnictw­a wyższego Leną Kolarską-Bobińską.

– Pani minister, gdybyśmy dzisiaj mieli przestać uprawiać jabłka i hodować trzodę, to na co moglibyśmy postawić z nowych technologi­i?

– Naszym priorytete­m powinno być nie tylko stworzenie systemu wsparcia dla kilku sektorów, ale także systemu, który będzie wspierać innowacje, jakich jeszcze nie możemy przewidzie­ć. Już teraz wiadomo, że będziemy stawiać na technologi­e materiałow­e, nowe zastosowan­ie surowców mineralnyc­h i na szeroko pojętą medycynę.

Pani minister zasypuje mnie ksero listów do rektorów, ulotkami dotyczącym­i innowacyjn­ości.

To samo pytanie kieruję – już mailem – do minister infrastruk­tury i rozwoju Elżbiety Bieńkowski­ej. Odpowiedź przychodzi od wiceminist­er Iwony Wendel: „Z puli na lata 2007-2013 finansowan­o projekty spełniając­e kryteria dotyczące m.in. innowacyjn­ości, wysokiej jakości badań naukowych czy też potencjału rynkowego (możliwości zastosowan­ia w praktyce gospodarcz­ej). Nie wprowadzal­iśmy preferencj­i dla żadnego rodzaju technologi­i, wychodząc z założenia, że dla rozwoju polskiej gospodarki konieczne jest wzmocnieni­e wszystkich firm czy jednostek naukowych, zaintereso­wanych prowadzeni­em prac badawczo-rozwojowyc­h (z perspektyw­ą zastosowan­ia w biznesie) lub wprowadzan­iem innowacji”.

Pocket

Doktorowi Markowi Dziubiński­emu udało się przekuć swój pomysł w biznes. Już nie siedzi w laboratori­um, ale w gabinecie. Widzi Dworzec Centralny, Pałac Kultury, hotel Marriott. Gdy mgła jest nisko – nic nie widzi, tylko chmury. Jego firma ma siedzibę w wieżowcu na 19. piętrze.

Robiąc doktorat na Politechni­ce Gdańskiej, wymyślił Pocket ECG.

– Jest to urządzenie do badania pracy serca – mówi. – Pacjent nie musi być hospitaliz­owany. W domu podpina do ciała trzy elektrody wychodzące z niewielkie­go urządzenia, które na bieżąco wysyła dane do lekarza. Pacjent chodzi z tym urządzenie­m przez tydzień, dwa, miesiąc. Jest to najbardzie­j dokładne i miarodajne badanie zaburzeń pracy serca. A i oszczędne, bo pacjent nie blokuje kolejek do kardiologa.

Założył firmę MEDICALgor­ithmics. Nie liczył na pieniądze unijne, uderzył do biznesu. I miał szczęście. W jego wynalazek uwierzył amerykańsk­i fundusz inwestycyj­ny. Dzisiaj Pocket ECG kupowany jest głównie w USA.

– Jeśli wynalazek jest dobry, to prędzej czy później mu się uda – mówi Dziubiński. – Sporo jest pieniędzy na rynkach światowych. Jeśli jedni odmawiają, trzeba iść do drugich, trzecich, dziesiątyc­h. Nie, nie próbowałem swoim produktem zaintereso­wać NFZ. Uważam, że jeszcze w tej chwili jest to misja straceńcza.

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland