My, Prezes
Zuwagą przeczytałem rozmowę Małgorzaty I. Niemczyńskiej z Michałem Rusinkiem. W pewnym sensie „wywołany do tablicy” czuję się zobowiązany do dodania kilku zaledwie – bo problem jest ogromny – uwag. Jestem pewien, wierzę, iż to nie tylko względy interesu, obawa przed narażeniem się M. Rusinkowi – właścicielowi wszelkich praw do spuścizny Wisławy Szymborskiej – były powodem dotychczasowego milczenia, przynajmniej publicznie – przyjaciół Poetki: wydawców i poetów. Przyczyną najistotniejszą tego – de facto, niestety, przyzwalającego – milczenia było przekonanie, iż jakakolwiek krytyka działań M. Rusinka oznaczałaby atak na samą Wisławę Szymborską czy jej Fundację – a tego nikt z przyjaciół, za żadną cenę, nie chciałby czynić. A przecież – i to był, zrazu trudny do pojęcia i przyjęcia, paradoks – było właśnie odwrotnie: należało (i należy) bronić Wisławy Szymborskiej – jej pamięci, jej dzieła – a także Fundacji przed M. Rusinkiem, ściślej: przed niektórymi jego działaniami. Ufam, iż interesy wydawnicze i inne podobne względy nie pokonają tu ostatecznie powinności przyjaźni, wierności, lojalności, a w końcu – zwykłej przyzwoitości. I przyjaciele przemówią. Oczywiście mogę mówić wyłącznie w swoim imieniu: mam poczucie, że – milcząc – zawiodłem, i nic mnie nie usprawiedliwia. Nie wiem, czy choćby w minimalnym stopniu naprawię swoją winę, odzywając się teraz – tym bardziej że, naturalnie, nie przeceniam znaczenia i możliwości oddziaływania mojego głosu. Bowiem należało ostrzegać, protestować – od samego początku, od owej skandalicznej sesji zdjęciowej tuż po odejściu Poetki. Obrażające inteligencję czytelnika i kompromitujące samego Rusinka tłumaczenie – „naiwna ofiara nikczemności mediów” – należy uzupełnić o szczegół, o którym Prezes „zapomniał” powiedzieć: zdjęcia dla „Super Expressu” to tandetne inscenizacje („Jej ostatni papieros”, „Ostatnia kawa”): nie ma mowy o żadnym archiwalnym dokumentowaniu, póki nic nie zmienione! Podobnie – w sprawie ogromnych plakatów z Rusinkiem na przystankach i w innych punktach miasta. Tak, byli na plakatach i wybitna wokalistka, i wielki sportowiec – prawdziwe znakomitości w swoich dziedzinach – ale, o czym znów Prezes „zapomniał”: na jeden plakat z artystką i jeden z mistrzem olimpijskim przypadało… osiem konterfektów Rusinka (tak – wzdłuż linii 18, którą jeżdżę); ilość miała przejść w jakość? Owszem, to, że człowiek osiem razy z rzędu zaatakowany naturalnych rozmiarów Rusinkiem dozna bolesnej traumy – to jest rzecz pewna. Ale to, że taki nieszczęśnik zamknie się w domu i desperacko pogrąży się w lekturze klasyków – już takie pewne nie jest. Podobnie – z handlem „gadżetami z Szymborską” czy – a to największa podłość – „oddaniem WS za mercedesa dla Rusinka”. Wyjaśnienia Rusinka – przy całej ich erystycznej zręczności – są tu równie kuriozalne, aż śmieszne. Problem niestety śmieszny nie jest. Rzecz w tym bowiem, że od chwili odejścia Wisławy Szymborskiej jej sekretarz, miast wyłącznie służyć jej pamięci i dobru jej dzieła, począł – często traktując tę pamięć i dzieło instrumentalnie, wręcz jako „towar” – budować na nich własną „medialną karierę” i, co gorsza, całkowicie to dzieło zawłaszczać. Autokreacja w popularnych mediach (pierwszy taki wywiad, w „Vivie!”, ukazuje się już parę dni po śmierci Poetki!) wizerunku „jedynego spadkobiercy”, „pana Szymborskiego” – to dopiero początek, i nie największy zresztą grzech. Obraz Wisławy Szymborskiej, jaki – eksponując głównie jej życie prywatne, czego Poetka organicznie nie znosiła i nie tolerowała – stwarza w przestrzeni publicznej Rusinek, to wizerunek wesołej facecjonistki i figlarki, autorki śmiesznych wyklejanek i zabawnych limeryków, która jedynie przy okazji pisywała też, zdaje się, jakieś wiersze. Medialny, w kiepskim tonie, zgiełk i pompa, jakie temu towarzyszą, są nie tylko nie w stylu Wisławy Szymborskiej – jak to oględnie, przy okazji „mercedesa”, ujęła prof. Teresa Walas – są wielką krzywdą wyrządzoną całkowicie przecież bezbronnej Poetce. I promocją samego Michała Rusinka. Wswoim autoportrecie, jaki Rusinek w rozmowie z Niemczyńską rysuje, konsekwentnie, ostentacyjnie używa on liczby mnogiej: „my zrobiliśmy”, „my zdecydowaliśmy, „to nasza wspólna wizja”. Zręczny chwyt erystyczny. Spytajmy wszakże naiwnie: „my”, czyli kto? Odpowiedź znajdziemy w wyznaniu: „Napotkaliśmy opór jednej osoby z zarządu (…) Teresa Walas nie chciała posługiwania się wizerunkiem Szymborskiej”. Zarząd to trzy osoby: Rusinek, prof. Teresa Walas i prawnik, mecenas Bukowski, tedy „my” to prezes i mecenas. A, mówiąc poważnie, bo rzecz jest poważna, konstrukcja Fundacji – to chyba jedyna taka fundacja – daje Rusinkowi dożywotnio (niezależnie od tego, co zrobi!) praktycznie jednoosobową (prawnik nie zajmuje się przecież stroną merytoryczną), niczym nieograniczoną władzę nad spuścizną WS i jej wizerunkiem, oddaje mu ją na własność – sam Rusinek mówi o posagu. Fundacja nie ma – jak inne – żadnej Rady, przed którą Rusinek byłby zobowiązany choćby wyjaśnić swoje decyzje merytoryczne, organizacyjne czy finansowe. Może praktycznie wszystko, bez żadnej, przed nikim, odpowiedzialności czy oceny. I czyni to. Ile znaczył protest prof. Walas w haniebnej „sprawie mercedesa” („Jeśli chodzi o mercedesa, miałam inny pogląd niż Michał Rusinek, mówiąc wprost: zdecydowanie odrębny – mówi oficjalnie Teresa Walas) – widać jasno. Wydaje się, że Teresa Walas – prawdziwa przyjaciółka WS, osoba o niepospolitej szlachetności i nieposzlakowanej prawości – służy, chcąc nie chcąc, owemu „my-Rusinek” jako alibi, parawan dla jego decyzji – jak w „sprawie mercedesa”. Nie mam naiwnej wiary w to, że Michał Rusinek pod wpływem opinii publicznej dozna głębokiej przemiany. Ale jeśli – choćby i dla świętego spokoju, choćby ze strachu czy wyrachowania – zmieni swoje postępowanie wobec pamięci i dzieła Wisławy Szymborskiej, to warto i trzeba o tym głośno mówić. I pisać. Nie muszę chyba dodawać, że zawsze – dałem tego dowody – gdy Rusinek będzie działał dla dobra pamięci Wisławy Szymborskiej i jej Fundacji, może liczyć na moją pomoc.
Z poważaniem –