Anna i Joanna
Gdzie tam idziesz?! – Sekunda, ulotkę wezmę. – Aniu, nie spodziewałam się tego po tobie. – Zawsze biorę. – Dno. – Zwłaszcza jak rozdają starsi ludzie. Nieraz pięć razy tu przechodzę obok Zapiecka, to i pięć razy dziennie wezmę tę ulotkę. Trzeba sobie pomagać.
– I co z nią robisz?
– Wyrzucam.
– Przepraszam cię, ale to życie bez świadomości, bez odpowiedzialności…
– Za co?
– Jak to za co? Za kulę ziemską. Gdzie będą żyły nasze wnuki? – Ale ja nie mam dzieci.
– No ja wiem, że nie masz dzieci, ale moje! Moje wnuki! – Przecież ty też nie masz dzieci, to jakie wnuki…
– Ale przecież będę miała. Jaką ziemię im zostawimy?!
– Wiesz, jak kapitalizm człowieka potrafi w dół ściągnąć? W górę też, ale przeważnie w dół. Zwłaszcza starego… Oni słabo zarabiają na tych ulotkach, ale mówię: trzeba sobie pomagać.
– Anka, zastanowiłaś się, ile papieru zużywa się na te obrzydliwe ulotki?
– No a ja zawsze: brać ulotki, mówię znajomym, brać ulotki! Wyrzucam je, nawet często ta pani od Zapiecka to widzi, ale chcę jej pokazać, że w tym okropnym świecie jest jeszcze jakaś solidarność. – Ile drzew ginie, ile marnowania przyrody!
– Ale jak już są wydrukowane, to tych drzew nie wskrzesisz. – Tylko że jak bierzesz, to następne drzewa ścinają. Mam nadzieję, że drukują to na jakimś papierze z odzysku. Chociaż taki kredowy chyba nie może być z odzysku.
– Ja nie wiem, o co ty masz pretensje…
– No bo ty nie zauważasz przyrody.
– A ty człowieka. A człowiek jest częścią przyrody i jak mu będzie źle, będzie nie dojadał, słabo zarabiał itd., to w ogóle nie zwróci na tę przyrodę uwagi. Przywróćmy godność człowiekowi i niech mu będzie dobrze, to i przyrodzie będzie dobrze.
– Przepraszam panie bardzo, bo ja podsłuchuję.
– A ja pana kojarzę. Dziennikarz!
– Tak, i bardzo ciekawa jest pań dyskusja.
– My rzadko kiedy się zgadzamy. A ona mnie zawsze przegada. – Ty mnie zawsze przegadasz…
– A ja to pana troszkę kojarzę i nie wiem, czy my do pana pasujemy. Bo my jesteśmy obie wierzące.
– I pisówki!
– Przestań, jeszcze pan uwierzy. Tyle że z różnych miast jesteśmy. Nauczycielki wygadane, bardziej niż nasza mama, też nauczycielka.
– A przedmioty?
– Fizyka i matematyka, a mamusia chemia, tyle że rencistka. – O, szkoda, że autobus jedzie. Musimy jechać, bo mamusia nasza potrzebuje pomocy, a jesteśmy spóźnione.
– A jakby panie tak przepuściły jeden i pojechały następnym? – Coś pan chce od nas wyciągnąć…
– No bo podsłuchałem i pomyślałem…
– Dobrze, panie dziennikarzu. Ja jestem z Warszawy, a siostra przyjeżdża do mnie z Bydgoszczy, jak może zostawić mamę. Mama nasza ma zanik mięśni…
– Inaczej się to nazywa.
– Ale Aniu, pana nie interesuje nazwa łacińska.
– No i mama się załamała, i właśnie ja pracuję w Warszawie, bo tu mogę dodatkowo się zatrudnić, więcej zarobku po prostu jest. Więc Joasia bardziej od opieki jest, a ja od zarabiania na panie pomagające i rehabilitację. A teraz jedziemy do takiej pani, która ma nam za darmo podpowiedzieć pewne triki…
– Techniki…
– Aniu, nieważne, ta pani jest specjalistką, która…
– Ojej, przepraszamy, ale ten autobus też nam pasuje, a nie lubimy się spóźniać.
– Cholera, a chciałem panie o prawdę życiową zapytać…
– No nie spóźniać się!