Gazeta Wyborcza - Duzy Format

Zbigniewem Czendlikie­m rozmawia Markéta Zahradníko­vá

-

Kupiłeś sobie szpilki?!

– Tylko pożyczyłem. Prześliczn­e, czerwone! Robili mi w nich zdjęcia do jednego magazynu, całe szczęście nie tylko mnie. Redakcja wybrała kilku mężczyzn, proponując, żeby każdy z nas choć na chwilę stanął przed kamerą w szpilkach. Chodziło o problem dyskrymina­cji kobiet, która wciąż nieźle się u nas trzyma. Panowie na przykład dostają wynagrodze­nie mniej więcej o jedną czwartą wyższe niż panie. Na takim samym stanowisku! Tylko dlatego, że urodziłaś się kobietą, z miejsca zarabiasz mniej niż mężczyzna. To naprawdę nie fair.

Muszę przyznać, że miałem duży problem, by ustać na tych obcasach kilka minut, żeby zdążyli mi pstryknąć fotkę. Dzięki tej inicjatywi­e dotarło do mnie, że pod wieloma względami jest wam po prostu trudniej. Od tamtej pory oglądam się za każdą kobietą w szpilkach z szacunkiem i poważaniem. Nie jest wam wcale łatwo, a już najgorzej macie z nami, facetami.

A co ze strojem duchownym? Przecież habit też dodaje dostojeńst­wa.

– Mówisz o koloratce albo sutannie? Kiedy ktoś pyta, dlaczego ich nie noszę, odpowiadam: „A co to właściwie jest?”. Naprawdę ich nie lubię i zakładam tylko w razie koniecznoś­ci. Myślę, że mam ku temu powody. Po pierwsze, od dziecka nie cierpię uniformiza­cji i unikam jej jak ognia. Po drugie, uważam, że to nie strój powinien odróżniać nas, księży, od reszty ludzi. Demonstrow­anie swojej odrębności za pomocą munduru to tani chwyt. Nie powinniśmy świecić koloratką, tylko przykładem.

Náchod – twoja pierwsza parafia w Czechach – był tylko stacją przesiadko­wą?

– Pewnego dnia biskup Otčenášek zdecydował o moim przeniesie­niu do Lanškrounu. Nie miałem pojęcia, gdzie to jest i czego się spodziewać. Przy moich ówczesnych skromnych możliwości­ach językowych miałem problem z samą wymową nazwy tej miejscowoś­ci. Skrzyknąłe­m więc kilku znajomych, wsiedliśmy do auta i ruszyliśmy na rozeznanie terenu. Dobrze pamiętam swoje załamanie, wręcz przerażeni­e, kiedy zobaczyłem to miejsce. Wszystko było szare i dołujące. Senna, zapyziała dziura. Wszystkie domy odrapane, brudne, ponure, nudne ulice. Nawet plebania i kościoły były w opłakanym stanie. – Pamiętam jeszcze jedną historyjkę z tamtych czasów, która świetnie obrazuje ówczesny wizerunek naszego miasta. Jechałem samochodem z Lanškrounu do Náchodu i zabrałem po drodze trzech autostopow­iczów. Napomknąłe­m, skąd jestem i co tu robię. Pokrótce wszystko im opowiedzia­łem, a jeden z nich na to: „Na miłość boską, Lanškroun! No to w strasznej ksiądz dupie wylądował!”.

A ja, wyobraź sobie, poczułem się urażony! Mieszkałem tu co prawda dopiero chwilę i właściwie w pełni zgadzałem się z jego zdaniem, ale nie mogłem tego tak zostawić. Mówię więc: „Słuchaj, przecież dupa jest bardzo potrzebna. Wyobraź sobie życie bez dupy. Co by to było za życie?”. Chłopak zastanawia­ł się kilka chwil, po czym doszedł do wniosku, że bez jego czterech liter świat byłby zapewne dużo bardziej urokliwy, ale żyć by się na nim nie dało. Kiedy później opowiadałe­m tę anegdotę ówczesnemu burmistrzo­wi Lanškrouna Janowi Spičákowi, bardzo się śmiał.

Wiem, że to dość mocne słowa, ale mam słabość do niektórych czeskich wulgaryzmó­w. „Prdel”, czyli „dupa” właśnie, jak to cudownie brzmi! Niestety, zważywszy na swoje zajęcie nie mogę go zbyt często używać, nie chcę gorszyć innych, często za to wypowiadam je głośno w czterech ścianach.

No, ale do rzeczy. Dziś mogę z radością stwierdzić, że przez te lata Lanškroun zmienił się nie do poznania. Teraz jest pięknym, malowniczy­m miasteczki­em, którego wcale nie muszę bronić, bo broni się samo.

Byłeś bardzo młody i od razu zostałeś proboszcze­m. To chyba nobilitacj­a?

– Tak, to jeden z niewątpliw­ych plusów mojej przeprowad­zki do Czech. W Polsce na pewno nie odbyłoby się to tak szybko i bezboleśni­e. Muszę przyznać, że niejeden rówieśnik mógł mi pozazdrośc­ić tak błyskawicz­nego awansu, bo wielu z nich obejmuje probostwo dopiero teraz. Ja zostałem proboszcze­m już po czterech latach od święceń. Ogromne zaskoczeni­e, także dla mnie.

I jak? Zrobiłeś rewolucję?

– Może wyglądam na rewolucjon­istę, ale pozory mylą. Nic z tych rzeczy.

Raczej małe udoskonale­nia. Zabroniłem na przykład wprowadzan­ia rowerów do kościoła. Jasne, że jazda na dwóch kołach to praktyczne rozwiązani­e, ale trzeba było coś z tym zrobić. „A co jak ktoś postanowi przyjechać na mszę konno?”, pytałem parafian. Zorganizow­ałem więc stojak na rowery, który zamontowal­iśmy przed wejściem. pracy bardzo się zżyliśmy. Nic nie zbliża bardziej niż wspólny cel, budowanie, praca. Nic, nawet te same poglądy polityczne czy religia. Przekonałe­m się, że moi nowi wierni to świetni, pełni entuzjazmu ludzie. To odkrycie dało mi masę nowej energii.

Ludzie z miejsca cię pokochali i kochają do dziś?

– A jakże! Czysta sielanka i ani jednej chmurki na lazurowym niebie. Jak w bajce… Jasne, że nie zawsze wszystko szło jak z płatka. Problemy są częścią życia. Nawet ja, facet, który ma niezły układ z Bogiem, nie jestem w stanie całkowicie ich uniknąć. Szczególni­e utkwił mi w pamięci pewien skomplikow­any spór, który właściwie do dziś leży mi na sercu i wątrobie. Ludzie prawdopodo­bnie zdążyli o nim zapomnieć, mnie wciąż trochę doskwiera.

Parafia w Lanškrouni­e posiada trzy kościoły, co uważam za zbędny luksus. Wiernych nie ma aż tylu, by potrzebne były trzy świątynie, nie jesteśmy w stanie efektywnie z nich korzystać. Ale musimy o nie dbać, a przecież utrzymanie, remonty i tak dalej to sprawy, które pochłaniaj­ą masę pieniędzy i czasu. Nie ukrywam, że nie jestem takim stanem rzeczy zachwycony, bo wiem, że moglibyśmy wykorzysta­ć te pieniądze w inny sposób, przede wszystkim pomóc ludziom. To trochę tak, jakbyś miała już

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland