Z pisarzami Alexandrem i Alexandrą Ahndorilami rozmawia Wojciech Orliński
Szwecję znam głównie z powieści kryminalnych, więc...
ALEXANDER: ...boi się pan tu przyjeżdżać?
Aż tak to nie, ale ciągle się zastanawiam, co się u was dzieje tak naprawdę, a co jest produktem pisarskiej fantazji. W Polsce wychodzi właśnie wasza nowa powieść „Łowca”, w której negatywną rolę odgrywa pewna szkoła prywatna dla dzieci z bogatych rodzin. To mi się bardziej by kojarzyło z Wielką Brytanią czy USA niż z socjaldemokratyczną Szwecją...
ALEXANDRA: Byliśmy krajem socjaldemokratycznej równości przez wiele lat, ale już nie jesteśmy. Szwecja się zmienia, tak jak cała Europa. Mamy za sobą kilka dekad prywatyzacji i komercjalizacji.
ALEXANDER: Nie ma już dawnej równości, znów się staliśmy społeczeństwem klasowym. Pod tym względem aż tak dużo nas teraz nie odróżnia od Wielkiej Brytanii.
A ta elitarna szkoła w waszej powieści – oparliście ją na jakiejś prawdziwej czy wszystko jest wymyślone?
ALEXANDER: Szkoła w naszej powieści jest wymyślona, ale inspirowały nas szkoły dla dzieci z bardzo bogatych, uprzywilejowanych rodzin. ALEXANDRA: W Szwecji było ostatnio kilka skandali ze zjawiskiem „fali” w tych szkołach – starsi uczniowie pastwili się nad młodszymi, przy bezczynności personelu i rodziców. ALEXANDER: Okazało się, że wśród warstw uprzywilejowanych nie brakuje sadystów.
Klasycy skandynawskiego kryminału przeważnie mają raczej lewicowe poglądy – widzę, że kontynuujecie tę tradycję?
ALEXANDER: Nie traktowałbym tego w kategorii partyjnych etykietek. Ale powieść kryminalna jest doskonałym narzędziem krytyki społecznej. ALEXANDRA: Żeby napisać dobry kryminał, trzeba dobrze zrozumieć społeczeństwo.
ALEXANDER: Bo każda zbrodnia jest aktem porażki społeczeństwa jako całości. To nie jest tylko kwestia jednej złej jednostki, to kwestia całego systemu, który gdzieś zawiódł, coś przeoczył, czemuś nie zapobiegł.
Częstym wątkiem w skandynawskich kryminałach jest także strach przed samym systemem, na przykład przed służbami specjalnymi, które prowadzą jakieś operacje potajemnie, bez społecznej kontroli... ALEXANDRA: Wszyscy zrobiliśmy się trochę paranoiczni po śmierci Olofa Palmego.
ALEXANDER: Bo chociaż minęło ponad 30 lat, to jednak nadal pozostaje zagadką. W centrum miasta, na ruchliwej ulicy, zabito premiera kraju i nikt nie wie, jak do tego doszło. Trudno nie nabrać podejrzliwości.
Wasz główny bohater, komisarz Joona Linna ma fińskie imię i nazwisko. To specjalnie?
ALEXANDRA: Tak. Chcieliśmy oddać hołd fińskiej mniejszości w Szwecji. Jest całkiem liczna, a mało kto o niej wie. W latach 60. szwedzka gospodarka przeżywała boom, wielu Finów tu wtedy przyjechało pracować w naszych fabrykach i przy budowie naszych domów. ALEXANDER: Szwedzi mają tendencję do patrzenia na Finów z góry. Finlandia to dla nas ktoś w rodzaju młodszego brata, któremu zawsze jesteśmy gotowi udzielać porad, czy o nie prosi, czy nie. Finowie tego nie lubią, Szwedzi najczęściej nie są tego świadomi. W szwedzkiej literaturze nie ma fińskich bohaterów. Są Duńczycy, są Norwegowie. Finów wcale. Joona Linna to pierwszy główny bohater w szwedzkich powieściach kryminalnych! Jego imię to fińska wersja biblijnego Jonasza, tego, który mieszkał w wielkiej rybie, a nazwisko to hołd dla Väinö Linny... ALEXANDRA: ...słynnego fińskiego pisarza, jedynego nominowanego do Nagrody Nobla.
ALEXANDER: To jest genialny pisarz, uwielbiamy go oboje.
W polskich przekładach waszych powieści wszyscy oczywiście cały czas mówią po polsku, ale jak sobie powinienem wyobrażać rozmowę komisarza Joony z kolegami po fachu w Helsinkach. Rozmawiają po szwedzku? Po fińsku? Po angielsku?
ALEXANDRA: W naszej wyobraźni Joona od dziecka wychowywał się w Szwecji, więc szwedzki to jego język ojczysty. Ale mówi po fińsku.
ALEXANDER: Mówi po fińsku rzadko, przeważnie kiedy jest zły. Przeklina po fińsku [oboje się śmieją].
W popkulturze częstym motywem są animozje między krajami nordyckimi – nie lubicie Duńczyków, bo kiedyś was uciskali, Finowie i Norwegowie nie lubią was, bo kiedyś wy ich uciskaliście, Norwegów nie lubi teraz nikt, bo mają za dużo pieniędzy z ropy. Jak z tym jest naprawdę?
ALEXANDER: To raczej nie są prawdziwe animozje. Ujawniają się najwyżej podczas meczów piłkarskich, ale i wtedy nie całkiem serio. Wielu Szwedów na przykład przeprowadziło się do Norwegii właśnie dlatego, że tam jest tak dużo pieniędzy z ropy.
ALEXANDRA: Mój brat przeprowadził się do Danii i też często żartujemy, gdzie jest lepiej. Ale powiedziałabym, że więcej w tym wszystkim jest przyjaźni i więzi wynikających ze wspólnej historii niż rzeczywistych animozji.
Ale w którejś waszej powieści pada taka wzmianka, że koledzy z policji nazywają komisarza Joonę złośliwie „Muminkiem”, ze względu na jego fińskie pochodzenie...
ALEXANDER: Te żarty bywają grubiańskie, a Joona bywa konfliktowy. Jest perfekcjonistą i pracoholikiem, tacy ludzie rzadko są lubiani przez współpracowników.
ALEXANDRA: Joona mówi po szwedzku z fińskim akcentem.
ALEXANDER: Każdy Szwed to od razu słyszy, czy ktoś mówi po szwedzku tak jak Szwed, czy tak jak Duńczyk albo Fin.
ALEXANDRA: Oboje lubimy fiński akcent, jeśli pan chce, to proszę sobie wyobrazić, że ktoś mówi tak, jakby śpiewał melancholijną piosenkę. Tak brzmi szwedzki z fińskim akcentem dla Szweda.
A jak wymyśliliście Sagę Bauer, agentkę policji politycznej Säpo, która współpracuje z komisarzem Jooną? Wygląda trochę na komiksową fantazję – piękna agentka na motocyklu...
ALEXANDRA: Nie zgodzę się, że jest z komiksu. Ma bardzo skomplikowaną psychikę, nikt nie zna wszystkich jej tajemnic.
ALEXANDER: Joona ma silną osobowość, musieliśmy wymyślić bohaterkę, która będzie równie silna. Pod wieloma względami Saga to jego przeciwieństwo – Joona zazwyczaj dąży do celu prostą drogą, Saga woli iść sobie tylko znanymi ścieżkami.
A skąd się wziął wasz pseudonim – szwedzkie imię i niemieckie nazwisko?
ALEXANDRA: Ja wymyśliłam pierwszą część – imię „Lars”, w hołdzie dla Stiega Larssona, który zainspirował nową falę skandynawskiego kryminału. Nazwisko oddałam Alexandrowi. ALEXANDER: A ja wybrałem Keplera głównie dlatego, że Alexandra napisała biograficzną powieść na temat wielkiego duńskiego astronoma Tychona Brahe. Johannes Kepler był jego asystentem. Jego postać mnie zafascynowała, dużo potem sam czytałem na jego temat. To był geniusz. Zrozumiał, jak działa Układ Słoneczny, nie mając nawet teleskopu. Rozumował w gruncie rzeczy tak jak detektyw w powieści kryminalnej – po wyeliminowaniu wszystkich fałszywych hipotez sformułował wreszcie tę właściwą, czyli model, który do dzisiaj nazywamy „prawami Keplera”. Chciałem mu oddać hołd.
ALEXANDRA: Brahe i Kepler nie mieli teleskopu, ale Brahe miał swoją własną wyspę na morzu, więc przynajmniej mogli urządzić obserwatorium na całkowitym odludziu.
W dzieciństwie mieszkałam w Helsingborgu, na południowym wybrzeżu Szwecji. To blisko. W szkole często zabierano nas na tę wyspę na wycieczkę... Jak wygląda pisanie we dwoje od strony technicznej? Dla mnie pisanie to najbardziej samotna czynność świata.
ALEXANDER: Właśnie stąd nasz pomysł! Mieliśmy już dość tej samotności. Powiedzieliśmy sobie: przecież kochamy