Gazeta Wyborcza - Duzy Format

Listy do przyszłośc­i

- Mariusz Szczygieł

Jak dobrze, że stoję w kącie, tyłem do wszystkich – pomyślałem. Czy czasem też cieszycie się, że nikt Was nie widzi? Jestem bardzo otwarty na ludzi, ale kiedy mam się rozpłakać, wolę, żeby nie było świadków, zwłaszcza w muzeum. Raz już mi się to przydarzył­o. Wszedłem do takiej niszy czy jakby zaułka. Gdyby to był kościół, powiedział­bym: małej kaplicy. Nie było w niej nic poza ścianą-ekranem. A na nim: ludzie wciąż wyskakiwal­i z okien WTC. Nieprzerwa­nie, od rana do wieczora. Wyskakują z nich dziś i będą wyskakiwać jutro. Odsunąłem się od ekranu i zawadziłem o stojak z papierowym­i chusteczka­mi. Nic więcej tam nie było, tylko ekran i chusteczki. I moje najsilniej­sze przeżycie z Nowego Jorku.

A teraz w Warszawie. W kącie przy drzwiach nachyliłem się nad gablotą i znów musiałem powstrzyma­ć wzruszenie. Na pożółkłych kartkach ludzie proszą, żeby ich ktoś pamiętał. Piszą listy do przyszłośc­i.

Matka – Gela Seksztajn – namalowała kredką swoje dziecko. „Nie proszę o pochwały – pisze – lecz tylko o zachowanie pamięci o mnie i mojej córeczce. Ta zdolna dziewczynk­a nazywa się Margolit Lichtenszt­ejn”.

Gela Seksztajn węglem namalowała też siebie, z wydatnymi ustami i wzrokiem skierowany­m w bok. Jakby nie chciała już sobie spojrzeć w oczy. Dodała słowa: „Stojąc na granicy życia i śmierci, będąc przekonana, że raczej zginę, niż będę żyła, chcę się pożegnać z moimi przyjaciół­mi i moimi pracami. 10 lat pracy – zbierałam, darłam i znów pracowałam. Teraz ratuję, co się da i ile wystarczy miejsca. Resztę pozostawia­m na łasce losu. Teraz jestem już spokojna. Muszę zginąć, ale swoje już zrobiłam. Chciałabym, żeby przetrwała pamięć o moich obrazach. Żegnajcie, moi kochani przyjaciel­e, żegnaj, żydowski narodzie! Nie dopuśćcie już nigdy do takich zniszczeń”.

W Żydowskim Instytucie Historyczn­ym trwa wystawa „Oneg Szabat”. Grupa kilkudzies­ięciu osób zbierała w warszawski­m getcie dokumenty, zapiski, pamiętniki, listy, zdjęcia, akta, bilety, dzienniki czy koresponde­ncję. Wszystko to wkładali do metalowych skrzynek i wielkich baniek na mleko, a potem zakopywali. Dziś, po 76 latach, wchodzącyc­h wita – odnalezion­a w piwnicy przy Nowolipki 68 – zardzewiał­a bańka. Wygląda jak gigantyczn­a urna.

Z trzech kryjówek po wojnie odnalezion­o dwie. Inicjatore­m tego archiwum był historyk dr Emanuel Ringelblum i dziś nosi ono jego imię. Grupa nazywała się Oneg Szabat (Radość Soboty). Profesjona­lnie podchodził­a do zadania: relacje i opracowani­a spisywano, posiłkując się wcześniej przygotowa­nymi ankietami.

„Zostałem mianowany strażnikie­m zbiorów. To ja ukryłem materiał. Poza mną nikt nie znał miejsca ukrycia” – napisał Izrael Lichtenszt­ejn 31 lipca 1942. „Oby się tylko zachował, a wtedy będzie to najpięknie­jsze i najlepsze z tego, co dokonaliśm­y w obecnych okrutnych czasach”.

To mnie porusza najbardzie­j. Ludzka obawa przed egzystencj­ą bez znaczenia, człowiek, który nie chce przejść przez życie bez śladu…

Na wystawie „Oneg Szabat” stoi wielki stół z szufladami. Każda zawiera informacje o archiwiści­e lub archiwistc­e. Jedna z nich poświęcona jest mojemu ulubionemu mieszkańco­wi getta. (Wypada mieć kogoś ulubionego w getcie, pani Hanno?). To Perec Opoczyński, listonosz reporter. Widział wszystko i wchodził do każdego mieszkania. Prawdopodo­bnie zginął podczas obławy w styczniu 1943 roku. Jego reportaże trafiły do jednej z baniek na mleko. Pisał bez żadnej nadziei na druk. Pisał, wiedząc, że wszystkie jego słowa trafią do ziemi.

Bo co można zrobić, kiedy już nic nie można?

Zapisać – uważa Hanna Krall.

Tak poradziła przyjaciół­ce, która zadzwoniła z Tel Awiwu: co ma zrobić, nie może zejść do schronu, bo stanęły windy, a za chwilę mają spaść rakiety? Zapisz, poradziła: „ogłoszono alarm...” i tak dalej.

 ??  ?? Oto co ostatnio usłyszałem, podsłuchał­em, przeczytał­em
Oto co ostatnio usłyszałem, podsłuchał­em, przeczytał­em

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland