Gazeta Wyborcza - Duzy Format

Sar dyktował prosto z głowy

- Wojciech Tochman

Pan Saloth Sar. Od kilku miesięcy opowiada mi o nim pewna siwa pani. Jej jedno oko nigdy nie łzawi, jest czujne, patrzy surowo, bez wątpliwośc­i, chłodno analizuje, co widzi, żadnych emocji nie zdradza, pilnuje się. To oko bezkomprom­isowej urzędniczk­i, surowej nauczyciel­ki, więziennej strażniczk­i albo przeciwnie: oko kogoś, kto wie, że nie może okazać lęku, że musi przetrwać za wszelką cenę, wbrew wszystkiem­u, co dzieje się dookoła. Drugie oko patrzy na świat z ciepłym zaciekawie­niem, życzliwie, wyrozumial­e, bez strachu, bez podejrzliw­ości. Peszy się bólem, kiedy dotykamy spraw najsmutnie­jszych, zawstydza. Oko pierwsze ani drgnie, ale nie kontroluje drugiego. Oczy sobie żyją osobno, jakby jedno o drugim wcale nie wiedziało. Albo wiedzieć nie chciało.

Pani o dwoistym spojrzeniu mieszka w domu nieopodal ruskiego rynku. Co tydzień albo co dwa siadamy sobie na jej cienistym podwórku, oddzieleni od miasta wielką pełną bramą, nie sposób dojrzeć, co dzieje się w środku. Rozmawiamy o tym, co było. I o tym, co jest. Warzywa z targu pełne są pestycydów, szczególni­e te importowan­e, nasze, wiadomo, lepsze, ale i droższe. Więc, mówi gospodyni, mamy tu z córką na dachu mały ogródek, trochę jarzyn, trochę owoców, trzeba się zdrowo odżywiać, proszę się częstować.

Z zawodu jest nauczyciel­ką, można by powiedzieć, emerytowan­ą. Tylko że emerytur nie ma. Żaden ZUS tutaj nie działa. Ludzie – i starzy, i młodzi, i zdrowi, i chorzy – muszą sobie radzić sami.

Pan Sar był jej nauczyciel­em na początku lat 60. ubiegłego stulecia. Uczył historii i geografii. Wykładał po francusku czy raczej dyktował wszystko prosto z głowy. Pamiętał długość Dunaju, Nilu, Missisipi. Wysokość najwyższyc­h szczytów każdego kontynentu. Populację Francji, Argentyny, Chin. Człowiek liczb, człowiek kalkulator. Tak go dzisiaj pamięta dawna uczennica. Nigdy nie widziała jego oczu, bo na nosie stale miał ciemne okulary. Nosił ciemne spodnie, ciemną koszulę z długim rękawem, pomimo upałów, nigdy z krótkim, jak inni mężczyźni. Otwórzcie zeszyty, powtarzał na początku lekcji, zapisujcie, co mówię. Dyktował przez dwie godziny. Nie uśmiechał się, nie wspominał o polityce, nigdy nie rozmawiał z uczniami. Robił pisemne testy, sprawdzone rozdawał bez komentarza.

I tak dalej. Pani o dwóch spojrzenia­ch mówi o nauczyciel­u dość sporo. Ale więcej o tym, co zrobił, kiedy już była dorosła. Zabił jej męża i troje dzieci. Zmusił do małżeństwa z nieznajomy­m mężczyzną.

Urodziła dwie córki. Ich ojciec już dzisiaj nie żyje. Jedna z nich jest moją koleżanką po fachu, pracuje w Phnom Penh dla światowej telewizji. Wypijamy czasem kawę w kawiarni Brown przy ulicy Pięćdziesi­ątej Pierwszej. O czym rozmawiamy? Chyba o niczym ważnym, bo wciąż nie wiem, jak mam ją spytać o mamę i tatę. Czy raczej o nią samą: co to znaczy być dzieckiem rodziców, których ludobójcy zmusili do małżeństwa? Kim jest dla niej pierwszy mąż mamy? A ojciec? A tamte jej dzieci? Rozmawia o nich z mamą? Jak o nich dzisiaj myśli? Opowiada rodzinną historię swojej sześciolet­niej córce? Czy jeszcze za wcześnie? Co jej powie i kiedy?

Wygodniej rozmawiać o nauczyciel­u. Pan Saloth Sar to późniejszy Pol Pot. Przywódca Czerwonych Khmerów. Brat numer 1. Komunistyc­zny dyktator odpowiedzi­alny za ludobójstw­o w latach 1975-79. Nigdy nie stanął przed sądem, nigdy nie wyraził skruchy. Mija właśnie okrągła rocznica jego śmierci. Umarł 15 kwietnia 1998 roku nieopodal miasteczka Anlong Veng, na północy Kambodży. Skremowano go tam na stosie śmieci i opon.

Chciałabym zrozumieć, mówi mama mojej koleżanki, dlaczego zabijał własnych ludzi. Chciałabym poznać serce Sara.

Moja koleżanka jest owocem jego ludobójstw­a. Urodziła się po wszystkim, więc nie ma jeszcze czterdzies­tki. Cała generacja dzisiejszy­ch trzydziest­olatków w Kambodży to dzieci przymusowy­ch małżeństw. Czerwoni Khmerzy upadli, a zarządzone przez nich małżeństwa trwały dalej. Khmerki nie opuszczają mężów.

Łzy? Jedno oko patrzy na mnie czujnie, o co mi chodzi, po co o łzach rozmawiać. Drugie przyjmuje pytanie przyjaźnie: całą czwórkę straciłam w ciągu jednego roku 1976. Nie miałam wtedy łez i nie mam ich do dzisiaj. Dlaczego? Bo jest mi już wszystko jedno? Bo życie jest takie ulotne? Nie. Wiedziałam, że powinnam płakać. Ale nie mogłam znaleźć łez. Do dzisiaj nie wiem, gdzie się podziały. Zresztą na co komu łzy? Człowiek, który płacze, może się wydawać słaby. Chcesz ludziom pokazywać słabość? By ci krzywdę zrobili? Ja na płacz sobie pozwolić nie mogłam, płacz jest luksusem.

Jedno oko suche, drugie wilgotniej­e? Dość, mówi siwa pani, smutek jest niebezpiec­zny. Koniec na dzisiaj. Ale gdybyś któregoś dnia zrozumiał serce Sara, przybiegni­j do mnie natychmias­t.

Mija okrągła rocznica jego śmierci. Na płacz sobie pozwolić nie mogłam. Płacz jest luksusem

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland