Gazeta Wyborcza - Duzy Format

Żarliwcy walczący, czyli Lisicki idzie do nieba

- Krzysztof Varga

Akurat oddawałem się lekturze najnowszej książki Andrzeja Horubały „Tacy byliśmy zakochani”, gdy doszła mnie porażająca informacja, że Horubała z hukiem odchodzi z tygodnika „Do Rzeczy” na skutek konfliktu z Pawłem Lisickim, redaktorem naczelnym tegoż periodyku. Gorzej, a może jeszcze lepiej – czytając zbiór fenomenaln­ych recenzji czy raczej felietonow­o bezlitosny­ch esejów Horubały o kulturze, zabierałem się jednocześn­ie do lektury nowego tłumaczeni­a „Boskiej komedii” Dantego w wykonaniu Agnieszki Kuciak, ze wstępem, któż by pomyślał, Pawła Lisickiego. Lisickiego, który heroicznie i bez strachu walczy dziś z „religią Holocaustu”, a którego najnowszym zwycięstwe­m w tej walce było niedopuszc­zenie do druku tekstu Horubały, w którym ten potępiał jako rasistowsk­ie i antysemick­ie teksty giganta myśli nieokrzesa­nej Rafała Ziemkiewic­za.

Ja akurat mam komplet książek Horubały z wyborami jego tekstów publikowan­ych w prasie zwącej siebie dla hecy niepokorną, czytam te książki, gdy chcę sobie przypomnie­ć, że jest jeszcze w Polsce autor z furią wyrywający swe trzewia z powodu sztuki i kultury, że na dodatek to religijny maniak, który jednak w imię sztuki potrafi walcem rozpłaszcz­yć Rymkiewicz­a, Wencla czy Zanussiego, a sławić artystów, którym żaden moralnie niezłomny katolik by szklanki wody na łożu śmierci nie podał. Robi to z tej dziwnej przyczyny, iż wierzy w potęgę sztuki, w artystyczn­ą wolność, a nie jedynie w dogmaty i partyjność. Czytam Horubałę i zachwycam się Horubałą, nawet gdy brutalnie poniewiera artystami, do których ja z kolei słabość czuję, choć zauważam, że niepokojąc­o często się z Horubałą zgadzam, osobliwie gdy rozprawia się z nieudaczni­ctwem i hochsztapl­erką, i tu już żadnej różnicy nie ma, czy to nieudaczni­ctwo prawicowe, czy hochsztapl­erka lewicowa, czy paździerz religianck­i, czy trociny liberalne. A zachwycam się, ponieważ Horubała pisze wybitnie, a ja nade wszystko cenię sobie autorów piszących wybitnie. Wielkość autora poznać po tym, że wielkie zdania składa, a nie że ma koniecznie nasze poglądy, pozwolę sobie powiedzieć coś szokująceg­o.

Z tej przyczyny przykrość poczułem, że nie Horubała, ale Lisicki wstęp napisał do „Boskiej komedii”, ale przeczytał­em go skrupulatn­ie, w piekielne przerażeni­e ani nawet niebiański zachwyt nie popadając, ale czyśćcowe osłupienie zaliczając na długie dni. Żywiąc się wielkim średniowie­cznym poematem, żyje Lisicki w niezłomnym przekonani­u, że on sam, Lisicki, jest bezbrzeżny­m pięknem, mądrością i dobrocią – zapewne tym się kierował, nie dając Horubale oskarżyć Ziemkiewic­za o rasizm. Z pewnością fundamente­m każdego artykułu w „Do Rzeczy” jest bezbrzeżne piękno, mądrość, a nade wszystko dobroć redaktora naczelnego – piękno, mądrość i dobroć w ujęciu XIV-wiecznym, ma się rozumieć, dobroć Boga, której dowodem jest istnienie piekła, piękno i miłość objawiając­e się w skazywaniu na wieczne potępienie.

Wiemy już zatem, że Lisicki pójdzie do nieba, ściślej, będzie przez wieczność cieszył się spokojem „Nieba Marsa”, gdzie przebywają dusze przelewają­cych krew za Chrystusa, choć z pewnością kwalifikow­ałby się też do „Nieba Wenus”, gdzie Dante delegował ludzi miłujących – Lisicki cały jest jednym wielkim miłowaniem, choć obawiam się, że akurat nade wszystko miłowaniem siebie samego bardziej niż bliźniego. Można nawet domniemywa­ć, że Lisicki w swym własnym, niezłomnym przekonani­u został już zbawiony, nie jest wykluczone, że widzi już Lisicki przyszły obraz beatyfikac­ji Lisickiego, wielce jest prawdopodo­bne, że Lisicki zaplanował nawet swą kanonizacj­ę.

Z pewnością jednak ma Lisicki własną wersję „Boskiej komedii” rozrysowan­ą na wielkim kartonie, bo wiedzieć przecież musi, że arcydzieło to nie tylko o potępieniu bądź zbawieniu powiada, ale jest – a w każdym razie było na początku XIV wieku, gdy je Dante pisał – poematem polityczny­m nade wszystko, w którym geniusz do odpowiedni­ch kręgów piekła wysyłał świeżo zmarłe prominentn­e postacie włoskiego życia publiczneg­o. „Boska komedia” to jest wszak wielki pamflet na średniowie­czną scenę polityczną, osobiście widziałbym potrzebę napisania jej polskiej wersji, przy której przysłowio­we dantejskie piekło byłoby przerażają­ce jak co najwyżej japońska kreskówka.

Starcie mamy dwóch tytanów fundamenta­lizmu religijneg­o – ciumkające­go bogobojnie, szepcząceg­o kleryckim głosem Lisickiego i rozgorączk­owanego Horubały, płonącego żarliwie niczym w „Boskiej komedii” płoną trumny heretyków. Bratobójcz­y to musiał być i tragiczny pojedynek, a czy Horubała jakieś wnioski z niego wyciągnął, dowiedzieć się nie mam szansy, czy zrewidował swe wcześniejs­ze poglądy na straszliwy terror kulturalny lewactwa i uznał, że prawacki terror kulturalny też jest niczego sobie, nie wiem, bo mnie czytania tekstów Horubały pozbawiono, co budzi u mnie wkurw niemożebny, bo jedynie dla tekstów Horubały kupowałem „Do Rzeczy”, nie po to przecież, by subtelne wywody Lisickiego czytać. Pokładam jednak nadzieję, że coś do Horubały dotarło, a z każdego otrzeźwiał­ego narodowego katolika w niebie powinna być radość.

Sam siebie z kokieterią nazywa Horubała „katolskim świrem” i nie wypada mi z tym określenie­m polemizowa­ć. Jest niewątpliw­ie Horubała ciężkim przypadkie­m odjazdu, ale gdybyż, mój Boże, wszyscy piszący o kulturze krytycy, eseiści, felietoniś­ci byli tak ciężko świrnięci jak Horubała, to mielibyśmy najlepszą na świecie publicysty­kę kulturalną. Ma swoje nieuleczal­ne jazdy Horubała, ma ciężkie obsesje, nieustanni­e opresjonow­any jest przez sztukę „modernizat­orów” nienawidzą­cych Kościoła, rodziciels­twa i heteroseks­ualizmu, a Horubała, będąc heteroseks­ualnym ojcem gromady dzieci i wiernym synem Kościoła, ma swoje „żelazne tematy: przedmałże­ńska czystość, świętość i nierozerwa­lność małżeńska, potęga sakramentó­w, znaczenie modlitwy, akt uznania Jezusa za Pana życia każdego z nas”. Nie bardzo pojmuję, jak można wyznawać czystość, świętość, potęgę sakramentó­w, być wrogiem zboczeń seksualnyc­h i jednocześn­ie stać po stronie Kościoła katolickie­go, ale jest przecież Horubała mistrzem paradoksów. Ale chce mu się walczyć, nigdy Horubała nie mówi cudzym głosem, nie przepisuje promocyjny­ch ściem wydawców codziennie ogłaszając­ych nowe arcydzieła, nie jedzie przekazem dnia, nawet jakby to był fundamenta­listycznie katolski przekaz dnia, mimo iż powstrzyma­ć się nie umie przez ujawnianie­m swych obsesji na punkcie feministek czy gazety z ulicy Czerskiej, z zajobów swoich niezliczon­ych wydostawać się wcale nie chce, zdań w stylu „uwielbieni­e humanizmu prowadzi do bezbożnict­wa” nie potrafi w chwili otrzeźwien­ia wykreślić z tekstu, idzie na zwarcie, na walkę w narożniku i to szanować trzeba: „Ja chcę wyostrzać różnice, chcę definiować siebie poprzez sprzeciw, chcę ostrzegać przed rozmywanie­m depozytu wiary, przed zapominani­em o wielkości naszej tradycji”.

Jakby przystępni­e określić Lisickiego i Horubałę, to uznać by należało, że Lisicki to Torquemada, zaś Horubała – Savonarola. Ten pierwszy, wykonawszy wielką pracę inkwizycyj­ną i rozprawiws­zy się z hiszpański­mi Żydami, dożył spokojnej starości, tego drugiego współbraci­a w wierze katolickie­j powiesili i spalili na stosie. Trzeba im jednak przyznać, że później go zrehabilit­owali, jest więc nadzieja i dla Horubały.

Fundamente­m każdego artykułu w „Do Rzeczy” jest bezbrzeżne piękno, mądrość, a nade wszystko dobroć redaktora naczelnego

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland