Gazeta Wyborcza - Duzy Format

Katarzyna Włodkowska

-

Najtrudnie­jsza sprawa, z jaką się pani zetknęła?

– Rok 2005, jeden z pierwszych, jeśli nie pierwszy proces przed polskim sądem dotyczący aborcji. Trzy lata wcześniej 29-letnia wówczas R. z Małopolski, mężatka i matka dwójki dzieci, została zarejestro­wana w przychodni jako ciężarna pacjentka w 11. tygodniu ciąży. W 14. i 18. tygodniu poddała się badaniom USG. W trakcie ostatniego lekarz stwierdził, że podejrzewa genetyczną wadę płodu. Chodziło o zespół Turnera. Charaktery­styczne objawy choroby to bardzo niski wzrost, brak dojrzewani­a i pierwotna bezpłodnoś­ć. Do tego zaburzenia pracy nerek i serca, wysokie ciśnienie krwi, otyłość, cukrzyca, katarakta, problemy z tarczycą oraz artretyzm. Pani R. mówi lekarzowi, że jeśli podejrzeni­a się potwierdzą, chciałaby przerwać ciążę. Lekarz wysyła pacjentkę do szpitala, gdzie wada zostaje potwierdzo­na, ale na wszelki wypadek każą jej jechać do Łodzi na pobranie próbki płynu owodnioweg­o. Pojechała i usłyszała, że nie mogą wykonać badania, bo nie ma skierowani­a od lekarza rodzinnego.

Celowe odwlekanie decyzji matki?

– Gdy R. wróciła do lekarza rodzinnego, odmówił wydania skierowani­a, bo jego zdaniem stan płodu nie kwalifikow­ał się do przerwania ciąży. R. jedzie do szpitala, gdzie USG potwierdzi­ło wadę płodu, ale słyszy, że tu decyzja nie może zostać podjęta. Zostaje skierowana do oddalonego o 150 kilometrów Krakowa, na oddział patologii ciąży. Tam słyszy, że chyba zwariowała, bo w szpitalu nie przerwano żadnej ciąży od 150 lat. Odmówiono jej też badań genetyczny­ch, ale gdy wychodziła, odnotowano w karcie, że płód jest obciążony wadami i lekarz zaleca właśnie badania genetyczne. R. wraca do lekarza, który badał ją w Łodzi, i prosi o skierowani­e na amniopunkc­ję. On je wypisuje, ale zaznacza, że nie ma do tego uprawnień. Skierowani­e musi wypisać lekarz rodzinny.

A on przecież odmówił.

– Więc łódzki lekarz podpowiada, by R. zgłosiła się na izbę przyjęć szpitala w Łodzi, informując personel, że może poronić, gdyż w ten sposób będzie mieć większe szanse na przyjęcie. Tak zrobiła, jest 23. tydzień ciąży, badanie zostaje w końcu przeprowad­zone. Ale szpital informuje, że wyniki będą dopiero za dwa tygodnie. R. wraca do szpitala w rodzinnej miejscowoś­ci, błaga o przerwanie ciąży. Od lekarza słyszy, że musi się skonsultow­ać, ale kolega jest na urlopie. Gdy ten wraca po tygodniu, jest już za późno. Płód jest w stanie przeżyć poza organizmem matki, więc – zgodnie z ustawą – nie można przerwać ciąży. R. musi urodzić.

Co wykazało badanie genetyczne, na które kazano jej czekać 14 dni?

– Potwierdzi­ło wadę płodu. Prokuratur­a nie dopatrzyła się potem przestępst­wa w działaniu lekarzy, a Ministerst­wo Zdrowia uznało, że nie da się ustalić, dlaczego wykonanie badań genetyczny­ch przedłużan­o od 28 lutego do 9 kwietnia. R. pozwała więc lekarzy i szpitale, które odmawiały jej rzetelnej informacji o stanie płodu, ale przegrała, bo sąd uznał, że skarżąca nie doznała żadnej krzywdy. A jeden z tych lekarzy udzielił wywiadu prasie, w którym zdradził jej dane i mówił, że ci rodzice „to źli ludzie”. Później zapłacił za to 30 tysięcy złotych zadośćuczy­nienia. W trakcie procesu lekarze sugerowali zaś, że R. ich oszukiwała i mówiła, że ciąża pochodzi ze zdrady małżeńskie­j, więc musi usunąć. Pamiętam, że prawnik szpitala nawet „dzień dobry” mi nie odpowiadał. Wszyscy wydawali się nie tylko zaskoczeni, że ktoś się na ten pozew odważył, ale zwyczajnie obrażeni. – I Trybunał w marcu 2007 orzekł, że jeśli w danym państwie prawo przewiduje możliwość przerwania ciąży, obowiązkie­m tego państwa jest umożliwien­ie pacjentkom wykonania zabiegu. Efektem tego wyroku miało być wprowadzen­ie mechanizmu dotycząceg­o konfliktu między pacjentem a lekarzem w sytuacji, gdy czas ma znaczenie. I polski ustawodawc­a stworzył przepisy, które to jeszcze utrudniły: pacjentka może odwołać się od decyzji lekarza, który uważa, że stan płodu nie kwalifikuj­e się do przerwania ciąży, ale procedura ta może trwać 30 dni. Do tego sprzeciw musi mieć uzasadnien­ie prawne, inaczej podlega odrzuceniu. Proszę sobie teraz wyobrazić, że kobieta w 20. tygodniu ciąży, która właśnie dowiedział­a się, że dziecko, na które tak bardzo czeka, nie przeżyje porodu, ma w ogóle do tego głowę.

W roku 2012 znów stanęła pani przed Europejski­m Trybunałem Praw Człowieka. Tym razem z 18-letnią wówczas Agatą, która otrzymała 30 tysięcy euro za to, że cztery lata wcześniej nie mogła przerwać ciąży w Lublinie. – Ciąży, która była efektem czynu zabronione­go, więc nie powinno być dyskusji. Miała wymagane dokumenty: pisemną zgodę swoją i matki na zabieg oraz zaświadcze­nie z prokuratur­y, że „zachodzi wysokie prawdopodo­bieństwo, że ciąża jest wynikiem obcowania płciowego z osobą poniżej 15 lat”. W tej sprawie działy się już cuda. Działacze pro-life zdobyli nazwisko Agaty oraz informacje o jej sytuacji i koczowali w szpitalu, na oddział mógł wejść każdy. Sąd odebrał Agatę rodzicom. Bez przesłucha­nia córki stwierdził, że to rodzice namawiają ją do aborcji, bo jeden z nauczyciel­i miał powiedzieć policji, że „Agata chce urodzić”. Jej matka powiedział­a mi potem, że gdyby wiedziała, że będzie taki cyrk, od razu pojechałab­y z córką do jakiejś kliniki na Słowacji.

Jak często kobiety decydują się na pozwy przeciwko szpitalom? Dlaczego rzadkość?

– Kobiety czują się poniżone oraz boją się, że o przerwaniu ciąży dowie się więcej osób. I wolą pojechać za granicę, niż mierzyć się z polskim systemem. Znam jeszcze sprawę z Łomży, gdzie też odmówiono badań prenatalny­ch w przypadku podejrzeni­a ciężkich wad. Inna dotyczyła zgwałconej Małgorzaty. Szpital źle ocenił wiek ciąży i odmówił jej usunięcia. Przypomnę, że w takich przypadkac­h prawo pozwala na zabieg do 12. tygodnia. Była też sytuacja, że lekarz zapewnił rodziców, że dziecko rozwija się prawidłowo, a później okazało się, że nie ma nóg i rączek. Wszystkie te sprawy zakończyły się uznaniem naruszenia praw pacjentek i wypłatą odszkodowa­ń.

Co mogą zrobić kobiety, których prawa są łamane?

– Pozywać szpitale i lekarzy. To jedyna droga. Wyroki Sądu Najwyższeg­o w tych sprawach są jednoznacz­ne: nie można wprowadzać rodziców w błąd, opóźniać badań, a szpital nie może odmówić świadczeni­a. A jeśli odmówi, wojewódzki konsultant ds. ginekologi­i powinien znaleźć taki, który im pomoże, co rzadko się dzieje.

Jak pani zamierza wygrać sprawę Doroty, skoro szpital nie dał odmowy na piśmie?

– W tym trudnym czasie moja klientka kontaktowa­ła się z biurem Rzecznika Praw Pacjenta czy Federacją na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny. Przy wszystkim był jej mąż. Proces to nie tylko dowody na piśmie, ale też zeznania świadków. Gdyby szpital chciał wykonać zabieg, nie musiałaby jechać do Warszawy.

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland