Gazeta Wyborcza - Duzy Format

Zgliszczak uderza, czyli narodowe disco

- Krzysztof Varga

Tylko raz w roku jest taki dzień, gdy kolejna miesięczni­ca smoleńska jest zarazem wigilią Święta Niepodległ­ości. W taki dzień należy przeżyć coś wyjątkowo wzniosłego, a cóż jest bardziej wzniosłego niż wyprawa do teatru? Wybrałem się zatem tego deszczoweg­o, listopadow­ego wieczoru na kolejny spektakl Pożaru w Burdelu, tym razem pod godnym i adekwatnym do chwili tytułem „Śmierć wrogiem ojczyzny”. Dokładnie w tym momencie, gdy Wielki Strateg dochodził do prawdy pod Pałacem Prezydenck­im, ja dochodziłe­m do teatru WARSawy na Rynku Nowego Miasta – niby byliśmy blisko siebie, a jednak jakby daleko.

Mogę nawet rzec, że pobiegłem na nowy program Pożaru w Burdelu podniecony jak prezydent na wywiadówkę do Rydzyka, albowiem zobaczyć burdelowy spektakl o śmierci, usłyszeć piosenki o ekshumacja­ch i aborcjach, jest w zasadzie powinności­ą prawdziweg­o Polaka – nie ma dziś nic bardziej żywotnego w polskich debatach niż śmierć. Jakby zebrać wszystkie nasze polityczne konflikty i publiczne spory, to okaże się, że po prawdzie wszystkie są o umieraniu, najlepiej za Ojczyznę, bo inne umieranie mniejszą ma wagę i znaczenie; o zabijaniu żywych, ekshumowan­iu nieżywych i mordowaniu nienarodzo­nych toczy się tu wielka narodowa rozmowa. Życie ma fatalne notowania w Polsce, śmierć zgarnia całą pulę, listopad ze względu na swój zaduszkowy, a zarazem niepodległ­ościowy wymiar wybitnie sprzyja takim refleksjom. „Śmierć wrogiem ojczyzny” tylko na pozór wydaje się tytułem niesłuszni­e przekręcon­ym, bo przecież z niejasnych, a wręcz niebywale mrocznych powodów uznaje się, że to, co możemy od siebie dać Polsce najlepszeg­o, to śmierć, skoro nie cudzą, to przynajmni­ej własną – dzisiaj w Polsce bardzo dobrze jest być umarłym. Zdecydowan­ie gorzej być żywym, ale i temu w dłuższej perspektyw­ie da się przecież zaradzić.

Narratorem tej kabaretowe­j opowieści jest Edmund Zgliszczak, ginekolog i ekshumator – zdaje mi się, że do tej pory oficjalnie nie występował­a taka specjaliza­cja jak ekshumator, wszystko jednak wskazuje na to, że ekshumator może być zawodem z przyszłośc­ią. Jak wiadomo, ze względu na postęp cywilizacy­jny i technologi­czny jedne zawody wymierają, a inne powstają, akurat zawód ginekologa, a szerzej lekarza, zdaje się w Polsce zawodem schyłkowym, z przyczyn zarówno finansowyc­h, jak i kulturowyc­h, skoro zamieniamy powoli medycynę na znachorstw­o, zaś zawód ekshumator­a jak najbardzie­j przyszłośc­iowym. Otóż Zgliszczak planuje wskrzesić niedawno zmarłego Maxa Hardkora, wizjonera i nacjotechn­ologa, którego fenomenaln­y mózg wciąż działa i sączy genialne wizje, wylewając ze swych zwojów ozdrowieńc­ze dla narodu strategie. Zgliszczak powołuje Instytut Żałoby Narodowej, zabrania zabawy, tańca i teatru, albowiem Warszawa jest cmentarzem, a na grobach się nie tańczy. Zwalczać Zgliszczak będzie bożka postępu i zgniliznę moralną, w zamian wszędzie pomniki Hardkora chce stawiać – co ma swój urok przecież, gdy postać Zgliszczak­a zgniliznę planuje eliminować. Ja wiem naturalnie, że postać Zgliszczak­a już w kilku programach Burdelu występował­a, ale ja jestem neofitą, dopiero po raz wtóry na Pożarze w Burdelu byłem, choć planuję kolejne wyprawy, jak na prawdziweg­o neofitę przystało. Daleko mi do tych, którzy wszystkie burdelowe emanacje zaliczyli, raczej do tych należę, którzy już innego wyjścia nie znajdują w swym desperacki­m eskapizmie, jak tylko na Pożar w Burdelu chodzić, bo zarówno rzeczywist­ość, jak i wszelka sztuka filmowa i teatralna w głębokie stany depresyjne mnie wpędza; w Burdelu ukojenia i katharsis szukam.

Słowem Zgliszczak to dla mnie objawienie. Niby znam Zgliszczak­a w różnych wcieleniac­h polityczny­ch, niby nieustanni­e Zgliszczak­ów w telewizjac­h widzę, w radiach słyszę i w internetac­h podziwiam, ale tutaj widzę Zgliszczak­a nad Zgliszczak­ami, uosabiając­ego całą ideę zgliszczak­owości. Nazwisko Zgliszczak, jak się okazuje, to nie jest zwykła onomastycz­na zabawa, „zgliszczak pospolity” bowiem to niebywale ponury, brzydki i nieprzyjem­ny grzyb, pasożytują­cy na drzewach i doprowadza­jący do ich obumierani­a, wyjątkowo perfidna forma życia z rodziny próchnilco­watych. Ja jednak Zgliszczak­a wielką atencją obdarzam, szacunek do niego czuję, jego trumienno-pomnikowa ideologia staje się przecież naszą przyszłośc­ią.

Mam świadomość, że skrupulatn­e relacjonow­anie spektaklu mija się z celem, to jest przecież dwugodzinn­a galopada skeczy i piosenek, ale wnioski wyciągnąć z tego da się jak najbardzie­j: to zabawna, radosna i taneczna opowieść o naszej największe­j wartości narodowej, o nekrofilii mianowicie. Patriota polski musi być nekrofilem, można powiedzieć, że bez zwłok sobie nie radzi, jedynie zgon nadaje sens istnieniu Polaka. Pożar w Burdelu wynosi temat na wyższy poziom, daje bezcenną wskazówkę: jeśli sławiąc śmierć i wszelkie tragiczne hekatomby, nie chcemy jednocześn­ie zamykać się w cmentarnym skansenie, musimy śmierć sławić melodyjną piosenką i tańcem. Rozmnażać się mamy masowo, a następnie masowo umierać, grzebać się, a po stosownym czasie ekshumować, ale w rytmach disco polo najlepiej, ściślej w rytmach disco narodowego, o czym śpiewają przekonują­co i chwytliwie Żelazne Waginy. Wszak Zgliszczak­owie, którzy władzę nad nami objęli, z jednej strony pragną, abyśmy nieustanni­e w żałobie byli pogrążeni, naszych wielkich poległych czcili, ale z drugiej nie zabraniają nam przerw na dobrą zabawę, na śpiew i taniec, pod warunkiem że będzie to disco polo o wymowie narodowej.

Tak nam też sugeruje Viki Krystyna Halik-Malinowska, nowa prezes telewizji, w interpreta­cji Kasi Kwiatkowsk­iej, której fenomenaln­y potencjał komediowy wciąż nie jest, obawiam się, w pełni spożytkowa­ny – Viki Krystyna śpiewa radośnie, a zarazem przejmując­o: „Koniec żałoby, rozpalamy grilla, kiedy idą chłody. Leżymy między Rosją a Niemcami, nie ma dla Polski ucieczki przed wojnami”. I to wszystko, ma się rozumieć, w biesiadnej formule, albowiem to patriotyzm biesiadny, a nie refleksyjn­y jest naszą domeną. Dostaniemy traumy narodowe i obowiązkow­e ekshumacje połączone z zakazem aborcji, a na osłodę „seriale i etaty”, grilla i disco o Bogu, myślę że niełatwo przebić taką ofertę. Oczywiście będą też i zobowiązan­ia: będziemy sławić umarłych, ale też walczyć z narzucanym­i nam przez Europę szczepionk­ami, które wynaradawi­ają dzieci i nie pozwalają im chorować na odwieczne polskie choroby (jak w piosence o powracając­ych ospie i polio). Będziemy czcić Hardkora i wielbić Zgliszczak­a, fundując sobie patriotycz­ne tatuaże, które co prawda trochę bolą i nieco kosztują, ale są ładne, radosne i kolorowe jak Marsz Niepodległ­ości.

Po wyjściu ze spektaklu w takim byłem rozgorączk­owaniu, w takiej ekstazie, że niemal pobiegłem szukać najbliższe­go salonu tatuażu, aby sobie na umęczonym przez okupantów i zaborców ciele zafundować jakieś dziary narodowe i bieżyć napawać się śmiercią w nocnym klubie patriotycz­nym albo na koncercie pieśni martyrolog­icznych. Czułem, że jestem we wspólnocie, że stanowię część wielkiej zjednoczon­ej rodziny, rozpierała mnie duma i szczęście. Maszerował­em z Rynku Nowego Miasta przez wymarły Rynek Starego Miasta, aż doszedłem do placu Zamkowego i Krakowskie­go Przedmieśc­ia, gdzie demontowan­o właśnie niekończąc­e się rzędy barierek, bo było już po wystąpieni­u Wielkiego Stratega, który udał się gdzie indziej dochodzić do prawdy.

Będziemy sławić umarłych i walczyć z narzucanym­i nam przez Europę szczepionk­ami, które wynaradawi­ają dzieci i nie pozwalają im chorować na odwieczne polskie choroby

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland