Czy to już Europa?
Po pierwsze, dobrze płacili. Po drugie, zakładałem, że naprawdę chcą się dowiedzieć. Odpowiedzi miałem udzielić w ramach krótkiego wystąpienia na konferencji pełnej szacownych gości. Postanowiłem tam opowiedzieć o europejskich miastach szczęśliwych. Takich, które rosną, bo stwarzają warunki do przyjemnego życia. Albo chociaż o takich, które robią odważne kroki, by to szczęście swoim mieszkańcom zapewnić. No bo dajmy na to taki Paryż czy Londyn miejscami idealnymi do życia nie są, ale Paryż właśnie postanowił budować tanie mieszkania w najbardziej prestiżowych lokalizacjach, bo chce walczyć z gettami dla bogatych. Londyn zaś wprowadził opłaty za wjazd samochodem do centrum. Bo hałas, bo spaliny, bo korki.
Jestem przekonany, że włodarze wielu polskich miast chcieliby widzieć w nich takie mniejsze Londyny albo Paryże.
No a do tego można jeszcze dodać taki Berlin, który reguluje czynsze mieszkań na wynajem (także prywatnych), żeby walczyć z drożyzną i gentryfikacją. Albo Wiedeń, w którym władze miasta badają, czy są w nim obszary wykluczające ze względu na płeć. Albo Barcelonę, która chce zmniejszyć (sic!) liczbę turystów, bo miasto jest przede wszystkim dla ludzi, którzy w nim mieszkają na stałe. Albo Kopenhagę, według wszystkich rankingów miasto najszczęśliwsze, które postanowiło być do 2025 roku miastem bezemisyjnym. Zmierzono poparcie społeczne dla tej inicjatywy i finansowego wysiłku, jaki trzeba włożyć, by ten cel osiągnąć. Wyszło, że 85 proc. mieszkańców stolicy Danii popiera ten pomysł i z chęcią się do niego dorzuci z podatków.
Współczesne miasto europejskie, takie, na które spoglądamy tęsknym wzrokiem (a na taką Kopenhagę czy Berlin spoglądamy przecież ciągle), nie boi się eksperymentów i jest innowacyjne wobec wyzwań, jakie niesie nam współczesność. Pomyślałem więc, że zanim odpowiem na to pytanie, opowiem trochę o tak rozumianej europejskiej lidze nowoczesności i szczęśliwości. Żeby ta poprzeczka, do której mamy rzekomo doskoczyć, wisiała w godnym miejscu.
Opowiedziałem więc o tym wszystkim szacownym gościom, kilku wyszło w trakcie, ale mieli chyba jakieś pilne telefony do odebrania. Skończyłem, podziękowałem i usiadłem na widowni.
A potem na mównicę wszedł wiceprezydent dużego miasta i zaczął swoje przemówienie od słów: – A ja państwu powiem: nie lubię tych całych rowerów. One mnie nudzą. Po 15 minutach jazdy zasypiam – tutaj zawiesił jednak głos i zaraz dodał – ale to nie znaczy, że nie widzę potrzeby budowania ścieżek rowerowych.
Pomyślałem, że właśnie taka jest różnica między współczesnym europejskim miastem a jego polskim odpowiednikiem. Prezydent tego pierwszego lubi swoją nowoczesność i jest do niej przekonany. Prezydent tego drugiego jej nie lubi, ona go wręcz nudzi. Ale wie, że musi od czasu do czasu sięgnąć po jej atrybuty, żeby kupić tym kilku wyborców. Zrobi to bez przekonania, ale to najwyraźniej wystarczy.