Gazeta Wyborcza - Gazeta Telewizyjna
WYZNANIA DRUGIEGO REŻYSERA
Dla szeregowego członka ekipy filmowej kręcenie filmu to w czterdziestu procentach mordęga i sześćdziesięciu procentach nuda. To jak codzienne chodzenie do biura, tylko bez biura
Rany boskie. Co ja tu robię?” – myśli Dariusz Jabłoński, drugi drugi reżyser „Dekalogu”. Najgorsza jest bezczynność, gdy dookoła ludzie kręcą się zaaferowani wokół swoich zadań. tem. Posępna przepowiednia, że czasem zdarzają się rzeczy wbrew prawom fizyki.
„Darek, musisz to zrobić tak, że buteleczka stoi dziesięć sekund, a w jedenastej pęka”.
Jabłoński kupuje kilkanaście buteleczek atramentu. Wylewa atrament, we wszystkich wierci dziurkę, używając coraz grubszych wierteł, napełnia wodą. Wybiera buteleczkę z dziurką, przez którą woda zaczęła się sączyć w jedenastej sekundzie. Do zdjęć wodę zastępuje atramentem. ki, ja chcę, żeby była używana. Stara, odrażająca sztuczna szczęka”.
Troubleshooter idzie do zakładu wytwarzającego szczęki, prosi, żeby skontaktowali się z klientami, chętnie odkupi od któregoś starą szczękę, może być lekko popsuta. […] – przychodzi mu do głowy.
Kieślowski ma w odczuciu Jabłońskiego trzy poziomy. Pierwszy poziom, dla obcych, zwłaszcza dla dziennikarzy: groźne zmarszczone brwi, zniecierpliwienie. Boją się go jak cholera. Później jest drugi poziom. Poziom Krzyśka, którego wszyscy uwielbiają. To Krzysiek bezgranicznie cierpliwy, pogodny. Odwożący asystenta do babci swoim samochodem, troszczący się o niego jak tata, losujący osobę, której ma kupić prezent na mikołajki. Krzysiek nigdy niepodnoszący głosu. Który jak nawet nic nie działa, nie ma światła, operator wszystko schrzanił, kamera się popsuła, mówi z uśmiechem: „Oj, oj, bo się zdenerwuję”. ni chwilowo zajęci czymś innym. Kisiel popatrzył na Olafa i na mnie: „Co jest? Rozrzucać”. Nawet nie drgnęliśmy. Jak to, my, drudzy reżyserzy, mamy rozrzucać śnieg?
„A kto ma to zrobić? Przecież nie ma nikogo”.
Zgłupieliśmy. Przecież my nie byliśmy od pracy fizycznej.
Jest pion reżyserski i jest pion techniczny. Reżyser wydaje polecenia nam, my przekazujemy je innym. Jeśli ktoś nie słucha nas, to tak jakby nie słuchał reżysera. Patrzyłem mu w oczy, licząc na to, że to jednak żart. Ale on miał na twarzy jakąś niepojętą zaciętość, nie rokowało to dobrze. Co było robić? Dyżurny planu wręczył nam łopaty.
Bo demolując nasz autorytet, demoluje własny. Raz po raz pytaliśmy lodowatym tonem: „Czy dobrze rozrzucam?”. „Tu też czy tylko tam?”. Rozrzuciliśmy z Olafem śnieg, wbiliśmy szuflę w ostatnią pryzmę i opuściliśmy plan. Poszliśmy do SPATiF-u upić się na śmierć. A Krzysiek nigdy do tej sprawy nie wrócił.