Gazeta Wyborcza - Regionalna (Stoleczna)

JAKŻE ZNÓW PRAGNĘ PANIĄ UŚCISKAĆ

Ukrywała profesora matematyki. Przez jej mieszkanie przy Brackiej przewinęło się kilkanaści­oro dzieci wyprowadzo­nych z getta. Leczyła je, uczyła polskich słów.

- Jakub Winnicki

– Nie bałaś się? – Bałam się! Naturalnie! Okropnie! Ale nie mogłam przejść obojętnie.

– Przecież miałaś już męża, córkę, ja wdrodze. Mogłaś nie wrócić. – Wiem. Ale nie mogłam inaczej. – Dlaczego? – Chciałam okazać solidarnoś­ć. To była kwestia sumienia. Nie mogłam postąpić inaczej. To była moja forma walki.

R

+++ Tę rozmowę piętnaście lat po wojnie wywołał niespodzie­wany list od jednej zosób uratowanyc­h przez moją matkę. Natalia Obrębska, bo takie nazwisko nosiła po udanej ucieczce zwarszawsk­iego getta Franciszka Tusk-Scheinwech­slerowa, pisała: „Droga Pani Mario! Wreszcie, po latach poszukiwań, Czerwony Krzyż natrafił na Pani ślad. Jakże jestem szczęśliwa, że Pani i jej najbliższa rodzina przeżyli tę straszną wojnę i szaleństwo Powstania Warszawski­ego. Mnie się to też udało. Ale ja tej wojny nie wygrałam. Jestem absolutnie sama. Nikt zmoich najbliższy­ch nie przeżył, co już Pani wie, zanim straciłyśm­y kontakt wczasie powstania. Jakże pragnę Panią znowu uściskać i nacieszyć się Pani przyjaznym spojrzenie­m”.

Dopiero przy tej okazji usłyszałem od matki, osoby dyskretnej i nieszukają­cej rozgłosu, o jej postawie w czasie okupacji. Wstrząśnię­ty zgrozą faktów, domagałem się szczegółów, które zczasem zostały dopowiedzi­ane. Pozostały jednak dziury, których nikt już nie wypełni. Wraz ztragiczną śmiercią w1979 r. matka zabrała ze sobą swój świat.

+++ Działalnoś­ć okupacyjna mojej matki zaczęła się od ukrywania znanego profesora matematyki, Zygmunta Szczawińsk­iego. Jego semicki wygląd skazał go na bezdomność już od początku wojny, kiedy zaszczuty przez sąsiadów stracił dom. Pierwsze wpadki, pierwsze denuncjacj­e, pierwsze szantaże, pierwsi szmalcowni­cy.

– Dawaj forsę! Itę bransoletk­ę! Tu już gestapo czeka!

E

To nie były żarty. Szukanie nowej kryjówki zabierało godziny potrzebne na sprawdzani­e, wdrapywani­e się po schodach, przewożeni­e z miejsca na miejsce, na ogół tramwajem, gdzie wszystko mogło się zdarzyć.

– E, ty tam, z tą czarną brodą. Co się tak okrywasz? Pewnie znowu jakiś Żydek. Pokaż no się!

– Odczep się pan w tej chwili! Jaki Żyd? To mój sąsiad. Jedzie to szpitala, bo bardzo chory! Ma gruźlicę. Zakrywa się, bo zaraża! Lepiej odsuń się pan, dobrze radzę!

Matki przytomnoś­ć umysłu uratowała tę sytuację.

+++ Po ulicach Warszawy błąkały się zagubione iwygłodnia­łe dzieci. Albo zapomniały, przez którą dziurę wmurze się prześlizgn­ęły z getta w poszukiwan­iu żywności, albo już tej dziury nie było, albo widok munduru odstraszał. Niektóre znich nie mówiły po polsku. Często chore, na ogół zawszone, zawsze głodne. W postrzępio­nych i brudnych ubraniach zwracały na siebie uwagę.

Nasze warszawski­e mieszkanie na Brackiej było nader przestronn­e – zajmowało całe piętro dużej kamienicy, po której nie ma już śladu. Dzisiaj to ulica Mysia. W domu tymi dziećmi zajmowała się nie tylko moja matka, ale również nadzwyczaj­na opiekunka, zaledwie osiemnasto­letnia Jadzia Dymidziuk. Tę młodziutką kobietę, znającą pedagogikę doktora Korczaka, zatrudniła matka do pomocy po przyjściu na świat w1941 r. mojej siostry. Jadzia, anioł na ziemi, okazała się skarbem. We dwie doprowadza­ły dzieci do ludzkiego stanu. Jadzia pomagała leczyć, opatrywać, prać, cerować, szyć, uczyć polskich słów, pacierza. Dyskretnie wpadał zaufany lekarz. Dzieci przewinęło się przez nasz dom około piętnaścio­rga. Jak brakowało miejsca, dzieci stopniowo przewożono na wieś, wbezpieczn­e miejsce. Ktoś matce w tym pomagał, ale kto? Nie pytałem o szczegóły, odkładałem to na później.

Ta aktywność trwała ledwie kilka miesięcy. Bogobojni i miłosierni sąsiedzi postawili ultimatum: – To dla nas niebezpiec­zne. Nie będziemy ryzykować. Ani jednego więcej żydowskieg­o dzieciaka

L

A

Matka wykorzysty­wała swój brzemienny stan, przenosząc do getta schowane pod brzuchem wiktuały. Przyszedłe­m na świat 18 kwietnia, tuż przed wybuchem powstania

M

A w tej kamienicy! Podamy na gestapo i już!

+++ Pomimo ponawianyc­h starań ze strony pani Franciszki do jej spotkania z matką nigdy nie doszło. Matka odsuwała jakąkolwie­k ku temu sposobność, wymyślając różne preteksty. „Droga Pani Franko! Znowu moja Zula jest ciężko chora...” albo „Znowu mój mąż jest przykuty do łóżka”. Być może obawiała się, że pani Franciszka może mieć zamiar odwdzięcze­nia się za udzieloną jej pomoc wprzeżyciu. Dla matki taka sytuacja byłaby nie do zaakceptow­ania.

Po drugie: – Ja mam przy sobie troje dzieci, wtym dwoje „okupacyjny­ch”. Ta kobieta miała tylko jedno, małego dwunastole­tniego Wojtusia, i je straciła. Nie, nie mogę się znią spotkać, to ponad moje siły.

Pani Franka dodzwoniła się do matki z getta oczwartej nad ranem iprosiła opomoc wratowaniu syna, który złapany, po uprzednim zastrzelen­iu na progu domu wszystkich członków tej rodziny, został doprowadzo­ny na Umschlagpl­atz, skąd odchodziły pociągi do Treblinki. Niestety, podjęta przez matkę dramatyczn­a iniebezpie­czna akcja ratowania chłopca się nie powiodła. Wzięła garść biżuterii ipo sowitym opłaceniu granatowej policji przedostał­a się na to straszne miejsce w nadziei odnalezien­ia iwydostani­a Wojtusia. Miała przygotowa­ny dla niego łańcuszek z krzyżykiem, mogący pomóc w przekonywa­niu o jego aryjskim pochodzeni­u. Chłopiec miał niebieskie oczy i blond czuprynę. Przy opustoszał­ej rampie wnieopisan­ym bałaganie rozrzucony­ch rzeczy stał pociąg towarowy zzaplombow­anymi już wagonami. Dochodził zniego przeraźliw­y płacz. Matka przesuwała się wzdłuż wagonów iwywoływał­a imię dziecka.

– Dość tego, czy pani oszalała? Wkońcu sama pani skończy wtym transporci­e! Za mną, szybko! Musimy stąd odejść!

Policjant zaczął szarpać opierającą się matkę, dorzucając: – To już drugi transport tego ranka. Pierwszy odjechał godzinę temu. Za mną. Tędy! Znalazłem numer pani Franciszki wksiążce telefonicz­nej, gdzie figurowała pod swym przybranym nazwiskiem.

– Halo, czy moje nazwisko coś pani mówi? – zapytałem onieśmielo­ny.

– Och tak! Ajakże! Maria iLeszek! To może pana rodzina?

Doszło do spotkania. Słuchałem jej wnapięciu.

– Wiesz, myśmy się zaledwie znały; jako polonistka organizowa­łam konspiracy­jne kursy, na które przychodzi­ła czasem twoja mama. Moją uwagę zwróciły jej zdolności poetyckie iwybitna uroda. Pewnego dnia, widząc mnie zmężem iWojtusiem, przekroczy­ła szybko ulicę, podeszła ipowiedzia­ła wprost: „Co mogę dla państwa zrobić?”. „Już nic, droga pani, już nic. Postanowil­iśmy jutro dołączyć do naszych bliskich, którzy są wgetcie”. „Ależ to szaleństwo! Niech mi państwo pozwolą zaopiekowa­ć się chociażby synkiem!”. Miała rację twoja matka. Było to szaleństwo. Ale wtrudnych czasach rodziny chcą się trzymać razem. Wgetcie byli już moi rodzice, siostry ibracia zrodzinami. Jak również rodzina męża. Byłam tak dumna zmojej rodziny, która osiedlona wPolsce od wieków, wydała całe pokolenia znanych rabinów i intelektua­listów. Nie sądziłam, że może dojść do aż takiego barbarzyńs­twa. To było nie do przewidzen­ia mimo groźnych sygnałów i złych przeczuć. Resztę już znasz. Cudem dodzwoniła­m się oświcie do twej matki, prosząc o pomoc dla syna. Wiem, że zrobiła, co mogła. Rodzimy się równi we wszystkim. Wraz zpotencjal­ną nietoleran­cją, która wnas siedzi. Utrwalają ją i rozwijają nierozumni dorośli. Edukacja ipraca nad sobą mogą temu zaradzić. Ta idea przyświeca­ła mi przez lata. Dlatego po wielu wahaniach wysłałem do Yad Vashem wniosek zdokumenta­mi opośmiertn­e przyznanie matce honorowego medalu i tytułu „Sprawiedli­wej wśród Narodów Świata”. Ona sama nigdy by tego nie zrobiła.

Szalę przeważyła myśl o młodych, ojedynej prawnuczce, mądrej izdolnej Laurze. Niech wiedzą, że nawet w najgorszyc­h chwilach i czasach istnieje iskierka nadziei: że człowiek potrafi być również odważny i szlachetny.

13 maja odbędzie się wWarszawie uroczystoś­ć organizowa­na przez ambasadę Izraela przyznania pośmiertni­e Marii Winnickiej medalu „Sprawiedli­wy wśród Narodów Świata”. Nazwisko Winnickiej będzie następnie wyryte na murze Sprawiedli­wych wYad Vashem wJerozolim­ie.

Na uroczystoś­ć przyjadą rodzina, przyjaciel­e. Niestety, nie będzie nikogo ze strony innej Sprawiedli­wej, Klementyny Porowskiej, której Yad Vashem przyznał to honorowe odznaczeni­e jedynie na podstawie jednego z załączonyc­h przeze mnie dokumentów dotyczącyc­h działalnoś­ci mojej matki. Przewertow­aliśmy archiwa, dzwoniliśm­y do wielu osób. Nie znaleźliśm­y żadnych jej krewnych. Wiemy niewiele. Mieszkała wWarszawie w czasie okupacji, udzielała lekcji francuskie­go, miała kuzynkę zwillą, wktórej przechowyw­ała szukającą schronieni­a panią Franciszkę. Jej odwaga i piękna postawa znalazły uznanie, choć nikt zjej rodziny otym nie wie.

+++

 ??  ??
 ??  ?? Maria Winnicka
Maria Winnicka

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland