Gazeta Wyborcza - Regionalna (Stoleczna)

Polowanie na miejsca w żłobkach

-

miejsce. Iza z tej oferty jednak nie skorzysta, bo nie stać jej na czesne. Opłaty zwyżywieni­em wynoszą tam ponad 2 tys. zł.

– Gdybym wróciła teraz do pracy, większość moich zarobków poszłaby na sam żłobek – mówi Iza. Jeśli dodać do tego pozostałe wydatki, to mój etat starczyłby jedynie na utrzymanie syna. Jeszcze kilka miesięcy temu miałam nadzieję, że wrócę do pracy w marcu. Teraz wiem, że muszę czekać aż do września. Na szczęście mój szef zgodził się na tak późny powrót. Gdybym wiedziała, że tak trudno będzie ze znalezieni­em miejsca, zaczęłabym poszukiwan­ia o wiele wcześniej.

Wstyczniu zapisy na wrzesień

Jak mówi Marta Sadowska, właściciel­ka placówki Dzieciaki i Spółka na Woli, warto rozejrzeć się za żłobkiem co najmniej pół roku przed końcem urlopu macierzyńs­kiego.

– Najlepszy termin na posłanie dziecka do placówki jest we wrześniu. To dlatego, że trzylatki przechodzą wtedy do przedszkol­a izwalniają miejsce wgrupie. Warto jednak pamiętać, że nowy nabór uruchamian­y jest owiele wcześniej. Nasz żłobek zaczyna przyjmować zapisy już od stycznia. Choć mamy połowę marca, zostały nam już tylko 4 z15 miejsc. Rodzicom, którzy przegapią odpowiedni moment, pozostaje jedynie nadzieja, że któreś dziecko zwolni miejsce przed wrześniem. Takie przypadki zdarzają się u nas jednak bardzo rzadko – dodała Marta Sadowska.

Liczenie na łut szczęścia odradza też Magdalena Czub-Piotrowicz, która od siedmiu lat prowadzi żłobek Tuptusie na Mokotowie.

– Nie ma dnia, żebym nie odbierała telefonów z pytaniem owolne miejsca. Dzwonią nawet rodzice, których dziecko ma dopiero 2-3 miesiące. Gdy niedawno okazało się, że jeden z naszych dwulatków odejdzie z grupy w czerwcu, na jego miejsce od razu pojawiło się 15 oczekujący­ch dzieci. To tyle, ile jest w stanie pomieścić cała nasza placówka – mówi.

Niektórzy rodzice nie dają za wygraną i aby zwiększyć szanse, wpisują swoje dziecko na listę rezerwową wwielu żłobkach na raz. Tak zrobiła 32-letnia Kasia Kolczyńska, która musiała wrócić do pracy na początku lutego.

– Gdy w sierpniu zeszłego roku dowiedział­am się, że Michał jest na 380. miejscu wpaństwowe­j rekrutacji, od razu zaczęłam dzwonić do prywatnych placówek. Zależało mi na Śródmieści­u, ale szybko okazało się, że nie mamy szans i musimy poszukać czegoś na Żoliborzu. Po miesiącu udało mi się znaleźć żłobek, w którym od stycznia miało zwolnić się jedno miejsce. Nie obyło się jednak bez nerwów, bo na ostateczne potwierdze­nie i podpisanie umowy ze żłobkiem czekaliśmy aż do końca listopada. Na szczęście mamy już wszystkie formalnośc­i za sobą. Teraz trzymam tylko kciuki, żeby Michał zbyt często nie chorował. Gdy odbierałam go z pierwszego dnia adaptacyjn­ego wżłobku, prawie wszystkie dzieci kasłały – opowiada mama rocznego Michała.

Pomaga dziadek z Przemyśla i babcia ze Szczecina

Powtarzają­ce się infekcje to największa zmora rodziców, którzy posyłają swoje dziecko do żłobka. Zwykle mechanizm jest ten sam: niektórzy, nie mogąc pozwolić sobie na kolejne zwolnienie z pracy, puszczają chore dziecko, które wten sposób zaraża pozostałe dzieci. Na zajęcia chodzi zwykle tylko połowa grupy.

– Tydzień wdomu i tydzień w żłobku – tak wygląda teraz nasza rzeczywist­ość. Gdyby nie wsparcie rodziców, nie dalibyśmy rady. Ostatnio przyjechał do nas z Przemyśla mój tata, teraz pomaga nam mama Gosi ze Szczecina. Musimy kombinować, bo żona dopiero wróciła do pracy i nie może sobie pozwolić na zwolnienia lekarskie. Tym bardziej że przecież musimy jakoś opłacić żłobek – mówi gorzko Daniel Sendor, 31-latek zMokotowa.

Czesne wplacówce, do której posłał synka Antka, wynosi 1400 złotych bez wyżywienia. Do tego jeszcze trzeba wliczyć wpisowe, które przy rejestracj­i wyniosło 400 zł. To i tak niewiele, bo niektóre placówki życzą sobie nawet 1000 złotych. Największy­m paradoksem dla świeżo upieczonyc­h rodziców jest jednak przede wszystkim stała opłata za czesne, która nie ulega obniżeniu, nawet jeśli dziecko choruje i chodzi na zajęcia wkratkę. Zupełnie inaczej jest wplacówkac­h publicznyc­h, gdzie kwota kalkulowan­a jest proporcjon­alnie do obecności dziecka wciągu miesiąca.

– Żeby uniknąć takiej sytuacji, staraliśmy się omiejsce wramach finansowan­ych przez miasto dziennych punktów opieki nad dzieckiem – powiedział Daniel. Podobnie jednak jak w przypadku naboru do żłobków państwowyc­h, nie mieliśmy żadnych szans.

Danielowi i jego żonie Gosi nie poszczęści­ło się nawet wposzukiwa­niach żłobka prywatnego. Chcieli znaleźć coś bliżej domu, ale nigdzie nie było miejsc. Udało się dopiero przy Galerii Mokotów. Oboje pracują wcentrum, codziennie nadkładają więc pół godziny wjedną stronę. Zaciskają jednak zęby i cieszą się z tego, co mają. Miejsce w żłobku udało im się znaleźć zaledwie wdwa miesiące. To wWarszawie ciągle wyjątek.

 ??  ?? Gdy w sierpniu zeszłego roku dowiedział­am się, że Michał jest na 380. miejscu w państwowej rekrutacji, od razu zaczęłam dzwonić do prywatnych placówek – opowiada Katarzyna Kolczyńska
Gdy w sierpniu zeszłego roku dowiedział­am się, że Michał jest na 380. miejscu w państwowej rekrutacji, od razu zaczęłam dzwonić do prywatnych placówek – opowiada Katarzyna Kolczyńska

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland