Gazeta Wyborcza - Regionalna (Stoleczna)
ZAFUNDUJ SOBIE OCZU KĄPIEL
Podlasia czy Suwalszczyzny. Robotnicze, zaniedbane kamieniczki z lat 30., ućkane szyldami zabytki, masywy supermarketów, gigantyczny nowy blok.
Droga jest często wremoncie, więc kierowcy zmuszeni są podziwiać krajobraz Marek z perspektywy korka. Nie sprzyja to obiektywnej ocenie wizualnego (nie) porządku. Niewiele pomaga obowiązująca od 11września 2015r. ustawa krajobrazowa. Uchwalanie przepisów dotyczących reklamy zewnętrznej od tamtej pory leży wgestii samorządów. Jednak podwarszawskie gminy – te samojezdne maszynki przedsiębiorczości, zaradności iinwestozy – to nie uzdrowiska ani parki kulturowe, ani (z małym wyjątkiem) parki narodowe. Tu ma się dziać! Ma się toczyć pieniądz, ma wpływać suty podatek, ma królować święty Rozwój.
Podwarszawskie gminy zawieszone są między europejskim miastem amazowiecką wsią – ze wszystkimi jej konsekwencjami. Na własnym kawałku, kawałku, który żywi i ubiera – można wszystko, byle ubierał i żywił.
Czy wzabytkowej willi miasta ogrodu prowadzisz praktykę parapsychologiczną (poradnictwo małżeńskie, świecowanie uszu), czy wposiadłości za przydrożnym płotem lepisz hurtowo pierogi, warto działalność zareklamować gigantyczną płachtą, wkopanym wogródek billboardem albo nerwowo migającą tablicą ledową.
Nikomu zdaje się to nie przeszkadzać. Myślenie o krajobrazie jako ozbiorowej sumie doświadczeń wizualnych, owspólnej odpowiedzialności, wciąż kojarzy się z nieodległymi czasami, gdy wszystko było wspólne, kolektywne. Musiało być.
Przed wyborami do Sejmu w2015r. zagadnęła mnie na lokalnym targowisku kandydatka na posłankę. Oczywiście, spytałam ją ożłobki (takie małe hobby), a także o płachtozę. Wzabytkowym, urokliwym miasteczku letniskowym – jak sądziłam – należy zwrócić na to szczególną uwagę. Stałyśmy akurat pod banerem reklamującym zabiegi podologiczne, który okraszony był ogromnym zdjęciem wrastającego wpaluch paznokcia. Oko uciekało mi lekko wstronę sugestywnej fotografii. Kandydatka na posłankę wkońcu podążyła wzrokiem za moją oskarżycielsko wyciągniętą dłonią. Zerknęła wkierunku obrzydliwej stopy, jednak na jej twarzy wciąż gościło skrzywienie niezrozumienia moich lewicowych fanaberii. Wkońcu wytoczyła najcięższe działo: – Ile pani zarabia? – A czy to pani interes? – odparłam. – To chyba nie ma nic do rzeczy? – A wie pani, ile taki przedsiębiorca lokalny zarabia? Jak ciężko musi pracować na swoje 3 tys.?
Wtle majaczył przerażający paluch – paluch, który żywi i ubiera. Zamilkłam.
Ajeśli chcecie zafundować sobie podwarszawską oczu kąpiel – zapraszam do Kampinosu. Tam jest inna planeta, czas zatrzymał się 30 lat temu i szyldozy uświadczysz niewiele. Spacery po lesie ostatnio są towarem deficytowym.