Gazeta Wyborcza - Regionalna (Stoleczna)
Wdzień huk wystrzałów, w nocy Wielka Kometa
Obywatel Minister” – komentował Jan Szeląg w „Expressie”. W1957 r. sytuacja wzaopatrzeniu nie zmieniła się znacząco, ale można było jawnie wyrazić niezadowolenie.
– W tamtych czasach było wciąż ubogo iwsklepach, iwdomach – wspomina pani Elżbieta, przyjaciółka pani Anny. – Na święta dostałam buty, które też wyglądały na bardzo biedne.
Bogato było często na weselach, których wysyp przypadał na Wielkanoc. W Święta 60 lat temu zawarto wWarszawie około 400 ślubów. „Express Wieczorny” opisał zuchwałą próbę kradzieży wprost zweselnego stołu: „Na przyjęciu u państwa CH przy Szwoleżerów (na osiedlu domków fińskich) wybuchła awantura. Bójka przeniosła się wkrótce poza teren mieszkania, wktórym nie został wówczas żaden z biesiadników. Skorzystali z tego nieuczciwi sąsiedzi, którzy zaczęli wynosić obficie zastawione jedzeniem stoły. Goście weselni przerwali wtedy bójkę i stanęli wobronie swojej uczty”.
Tradycyjny śledzik zapełnia izbę wytrzeźwień
Pani Anna zauważyła, że wświęta wzaprzyjaźnionych domach pojawili się ludzie, których nie znała: – Mówiło się o nich ściszonym głosem, że właśnie wyszli z więzienia.
– Wielki Tydzień 1957 r. kojarzy mi się z powrotami rodziców do domu nad ranem. Ojciec wychodził po mamę o godz. 4 na Dworzec Główny. To była niebezpieczna okolica. Każdego wieczora mama czekała tam na pociąg z repatriantami ze Wschodu. Wypatrywała brata. Wprawdzie jego nazwisko widniało na liście katyńskiej, ale ktoś widział go ponoć wWorkucie. Nie była to prawda, lecz w mama żyła nadzieją – wspomina pani Anna.
Kiedyś jej rodzice przyprowadzili do domu repatriantkę panią Rozalię zcórką Lilką. – Nikt się po nie nie zgłosił i zostały u nas – dodaje pani Anna.
Aby zapewnić przesiedleńcom tymczasowe schronienie, obóz dla nich urządzono wHotelu Europejskim . Przeważali tam Żydzi z ZSRR, którzy zamierzali jechać dalej na Zachód.
WWielkim Tygodniu 1957r. nie zabrakło nadzwyczajnych zdarzeń kosmicznych. Do Ziemi zbliżyła się kometa Arenda Rolanda i przy pogodnym niebie była widoczna gołym okiem. Ciągnęła za sobą aż dwa warkocze. Nazywano ją Wielką Kometą.
WWarszawie nie zwiastowała apokaliptycznych nieszczęść, święta minęły spokojnie. Strażacy nudzili się – gasili jedynie dwa pożary, zczego jeden to pożar śmietnika. Więcej pracy miała Milicja Obywatelska. WWielki Piątek iwWielką Sobotę milicjanci przywieźli tak wielu obywateli do izby wytrzeźwień, że nawet na podłodze brakowało miejsca. Prasa ze zrozumieniem odnotowała, że obywatele ci zagubili się wdrodze do domu po „tradycyjnym śledziku”.
W święta pito już po domach. W niedzielę izba przyjęła tylko 15nietrzeźwych, wponiedziałek – 35, podczas gdy średnia dobowa wynosiła wtym czasie 70 osób. „Jak z tego widać, wrodzinnym gronie, gdzie żona liczy każdy kieliszek, trudniej awansować na klienta Izby Wytrzeźwień” – komentował „Express Wieczorny”.
Przejadły się też dwie małpy
Milicja uwijała się już przed świętami. Funkcjonariusze, z marnym zresztą skutkiem, usiłowali zaprowadzić ład wkolejce ciągnącej się przez pół kilometra do kas Biura Podróży „Orbis” przy Grójeckiej56. Ludzie ustawiali się wniej o godz. 5 i tkwili niemal do wieczora. Nie byli to wcale amatorzy wycieczek zagranicznych, ale mieszkańcy, którzy chcieli kupić bilety na świąteczną podróż do rodzin wPolsce.
WWielki Piątek iWielką Sobotę na kolejowych dworcach Głównym przy Towarowej iWschodnim rozgrywały się dantejskie sceny. – Jak ktoś był młody isprawny, ustawiał się nie na peronie, tylko po drugiej stronie nadjeżdżającego pociągu. Gdy ten podjeżdżał, wskakiwało się do środka przez uchylone okno – wspomina pan Marek, który w1957 r. jechał na święta do rodziny pod Kielce.
Własny samochód miał wtym czasie mało kto, więc sensacje wzbudziła pogoń za uciekającą przed milicją warszawą należącą do Robotniczej Spółdzielni Wydawniczej. Skradli ją na pl. Starynkiewicza dwaj młodociani recydywiści. Złodziejom udało się dotrzeć aż do Rawy Mazowieckiej, gdzie skradzione auto porzucili, ale wcześniej zabrali koła.
Wświęta 1957 r. dopisała pogoda. Wniedzielny poranek zewsząd słychać było huk. – To chłopcy strzelali z kalichlorku, jak potocznie nazywano chloran potasu używany m.in. do wyrobu zapałek. Podkładali też kapiszony pod koła tramwajów. Zaczynali już w sobotę wieczorem, ale apogeum tej kanonady następowało po rezurekcji – śmieje się pani Anna.
Wponiedziałek od świtu zaczynało się wielkie polewanie. – Lali wodę wprost z wiader, z okien domów, tak że trzeba było chodzić środkiem ulicy. Dziewczyny takie jak ja, weleganckim ubraniu iwnowych butach, były dla nich celem – wspomina pani Anna.
Wświęta 1957r. mnóstwo pracy miało pogotowie. Główne interwencje to wyciąganie ości zgardeł oraz płukanie żołądków. W1957 r. szczególnie wiele zatruć spowodowały grzybki woccie.
Wlany poniedziałek przejadły się też dwie małe małpy wwarszawskim zoo. Oczywiście nie z własnej winy. „Zawinili zwiedzający, którzy przynosili zwierzętom świąteczne poczęstunki” – przekonywał „Express”.