Gazeta Wyborcza - Regionalna (Stoleczna)
Mały podwarszawski cud
wystarczy, żeby woda miała głębokość przynajmniej 20 cm: na jeziorze, rzece, stawie. Co najlepsze, nie potrzeba żadnych specjalnych umiejętności, wystarczy półtoragodzinne szkolenie. Utrzymujesz równowagę (nie jest to wcale takie trudne, deska ma około trzech metrów długości i z pół metra szerokości) i płyniesz.
Wjechaliśmy wwyboistą leśną ścieżkę prowadzącą nad Jeziorkę, rzeczkę szeroką na trzy-cztery metry i głęboką po kolana. Jasiek wypakował z busa dwie duże torby, po 10kg każda, i zaczął wyciągać z nich sprzęt. Wkażdej było wiosło, deska i statecznik. Większość SUP-ów sprzedawanych wEuropie to deski pompowane. Możesz spakować ją do plecaka i jechać, gdzie oczy poniosą. – Zmienić cię? – zapytałem Jaśka i przejąłem od niego pompkę.
Tak naprawdę najtrudniejsze wpływaniu na SUP-ie wcale nie jest utrzymanie równowagi czy wiosłowanie, ale napompowanie deski. Pompki są ręczne, co oznacza dużo sapania i potu. Na przygotowanie jednej dechy trzeba poświęcić 10-15 minut. Następnie składasz wiosło, wskakujesz wkamizelkę asekuracyjną ido wody!
Inny świat za zakrętem
Jasiek wrzuca swoją deskę na rzekę i przymierza się do skoku. Spada jak kot, na cztery łapy, chwyta wiosło i płynie. Ja, jak klasyczny amator, szukam łatwego zejścia, waham się, deska ucieka mi spod nóg, kiedy próbuję na niej stanąć, ale w końcu się udaje. Szybko wiosłuję pod prąd, bo kilkanaście metrów za nami jest próg na rzece i nie chciałbym tam utknąć. To właśnie w takich miejscach, w odwojach, które tworzą się tuż za przełomem, topi się najwięcej ludzi. Woda ma tam tak dużą siłę wsteczną, że kiedy już wciągnie pod powierzchnię, nie wypuszcza.
Początek nie jest specjalnie atrakcyjny – przy tamie przesiadują wędkarze ijakoś tak się dziwnie składa, że zawsze wpobliżu są też śmieci. Po kilkudziesięciu metrach przepływamy pod wielką rurą z gazem, ale już za pierwszym zakolem Jeziorki wpływamy winny świat. Po obu stronach ciągną się tarasy zalewowe, więc nie ma tu żadnych zabudowań. Nad rzeką wyrastają kilkudziesięciometrowe drzewa, część z nich wyschnięta, wyglądają jak białe kikuty wbite wziemię. Niżej krzaki, trawa. – Jeszcze dwa tygodnie temu było tutaj o dwa metry wody więcej – mówi Jasiek.
Rozglądam się dookoła z niedowierzaniem – jakim cudem tak leniwa rzeczka mogła się podnieść odwa metry? Ale zaczynam w to wierzyć, kiedy na gałęziach drzew widzę suche kępki trawy, które pozostawiła po sobie wysoka woda.
Smycz dla bezpieczeństwa
Ludzie, którzy nigdy nie pływali na SUP-ie, często pytają mnie o bezpieczeństwo. W końcu to nie kajak czy kanoe, które stwarzają (iluzoryczne) poczucie bezpieczeństwa. Według mnie deska jest dużo bezpieczniejsza. Kajak może zatonąć, jeśli nabierze wody, z deską to niemożliwe. Działa jak gigantyczna kamizelka ratunkowa, do której jesteś przypięty „smyczą”. Nawet jeśli wpadniesz do wody – co jest całkiem przyjemne w upalny dzień – masz czego się przytrzymać. A jeśli kupisz dobrą deskę (ceny od 1,7 tys. zł za zestaw), praktycznie nie ma szans, by się przebiła, np. o konary wystające zwody.
Tymczasem z leniwego spływu zrobił nam się slalom gigant. Co rusz musieliśmy omijać mielizny i powalone drzewa albo schylać się, przepływając pod nisko zwieszonymi konarami. Ale to nawet dobrze, bo dzięki tym przeszkodom mieliśmy urozmaicony 1,5 godz. 7,2 km.
start we wsi Pólko, meta i nawrót pod mostem na drodze krajowej nr 79 w Piasecznie.
łatwe, po wstępnym przeszkoleniu każdy może pływać.
SUP można kupić (ceny od 1,7 tys. zł) albo wypożyczyć. Jasiek prowadzi szkółkę (www.supacademy.pl) i wypożyczalnię (przy Pomoście 511 nad Wisłą). Cena wypożyczenia deski: 25 zł/godz., 100 zł/dzień. Szkolenie: 150-200 zł/osoba. spływ, nie nudziliśmy się. Po mniej więcej godzinie dopłynęliśmy do mostku na granicy Piaseczna. Tutaj rzeka zaczęła się wypłycać i szorowaliśmy statecznikiem po dnie, więc zawróciliśmy.
Spojrzałem wgórę, na ludzi pędzących samochodami, i pomyślałem, że nawet nie wiedzą, co tracą. Nie zdają sobie sprawy, że wystarczyłoby wysiąść z auta, przejść się kilkaset metrów, by znaleźć się w innym świecie. Odciąć się od pracy, problemów, hałasu i szaleńczego tempa. Ale nic takiego się nie stało. Nikt się nie zatrzymał, nie wysiadł. ZJaśkiem byliśmy jedynymi osobami, które korzystały z Jeziorki, tego małego podwarszawskiego cudu.
Medytacja na rzece
W SUP-ie genialne jest to, że jak chcesz, możesz sobie urządzić na nim siłownię, intensywnie wiosłując, albo po prostu położyć się i płynąć, niesiony przez prąd. Wdrodze powrotnej nie chciało mi się już machać wiosłem, więc siadłem na desce i dałem się ponieść rzece.
Byliśmy już ponad godzinę na wodzie i zacząłem odczuwać pozytywne tego skutki. Najpierw zauważyłem, że zmienił mi się oddech: był głębszy, spokojniejszy. Wyczytałem wksiążce „Blue mind” Wallace’aJ. Nicholsa, że woda działa na nas relaksująco, a poprzez kontakt z nią mózg wchodzi wstan zwany „flow” (przepływ) albo właśnie tytułowy „blue mind”, osiągany np. podczas medytacji. Na Jeziorce dawkę relaksu mieliśmy podwójną, bo na mózg relaksująco działa także zieleń. Za odbiór tego koloru odpowiada obszar parahipokampalny, który pobudza organizm do wydzielania opioidów, substancji podobnych do tych zawartych wmarihuanie, co pomaga się odprężyć. Czułem to działanie na sobie: byłem spokojniejszy, wypoczęty, zrelaksowany. Do mety dopłynąłem wyluzowany, jakbym wrócił po długiej sesji medytacyjnej. Żeby to osiągnąć, wystarczyło po pracy wskoczyć wsamochód i spędzić półtorej godziny na rzece.