Gazeta Wyborcza - Regionalna (Stoleczna)
Jak za 8 tys. zł zostać warszawiakiem
– O bonie na zasiedlenie usłyszałem od znajomego. Gdy dostał 8 tys. zł na przeprowadzkę do Gdańska, postanowiłem też się o nie starać, by przenieść się do Warszawy – mówi Wiktor Ruszkiewicz. Wiktor pochodzi zOstrołęki. Ukończył filozofię na UW, ale nie było go stać, aby pod studiach zostać wWarszawie, więc wrócił do domu rodziców. Podobnie zrobiło wielu jego kolegów. – Ale dowiedziałem się, że jeśli jest się przed trzydziestką, znajdzie się co najmniej na pół roku pracę wmieście oddalonym owięcej niż 80 km od miejsca zameldowania, można się ubiegać o 8 tys. zł dotacji. I ja, i wielu moich znajomych pomyśleliśmy, że takie dofinansowanie dałoby nam dobry start – opowiada.
Ta dotacja to tzw. bon na zasiedlenie. Przyznaje się go w ramach programu zapisanego w nowelizacji ustawy o promocji zatrudnienia i instytucjach rynku pracy z maja 2014 r. Wubiegłym roku powiatowe urzędy pracy wcałym kraju wydały na ten cel 77 mln zł, pomoc dostało prawie 11 tys. osób. W tym roku do maja pieniądze trafiły do ponad 5,5 tys. młodych ludzi. Pieniądze mają ułatwić rozpoczęcie życia w nowym miejscu.
Gdy dofinansowanie udało się dostać dwóm kolegom Wiktora, on też postanowił się o nie ubiegać. – W urzędzie pracy byłem pięć razy. Zareje- strowałem się jako bezrobotny, potem dwa tygodnie czekania na spotkanie z doradcą klienta. Po nim wiedziałem już, jakie dokumenty muszę przygotować – opowiada.
To m.in. wyciąg z konta, zaświadczenie ozarobkach, numer i seria dowodu osobistego. Po dziesięciu dniach od złożenia dokumentów Wiktor otrzymał list o przyznaniu bonu. Został też poproszony owskazanie żyranta, który odda pieniądze, jeśli nie spełni warunków programu. – Żyrantem była moja mama, więc parę minut zajęło nam podpisanie dokumentów wurzędzie. Po dwóch dniach na moje konto spłynęły już pieniądze – mówi Wiktor.
Następne dwa tygodnie spędził przed komputerem, szukając pracy i mieszkania wWarszawie. – Rozsyłałem dziesiątki CV, wydzwaniałem do właścicieli mieszkań, żeby umawiać się na spotkania. Zżerał mnie stres, bo musiałem zdążyć ze wszystkim w cztery tygodnie – takie są wymogi programu – opowiada Wiktor.
Do Warszawy jeździł kilka razy na rozmowy opracę. Spał uznajomych, ale pieniądze z dotacji zaczynały topnieć. Pracę znalazł tuż przed upływem ustawowego terminu. Gdyby się spóźnił, musiałby oddać pieniądze. – Teraz śmiejemy się z kolegą, że jesteśmy boniarzami, nową grupą społeczną dofinansowaną przez państwo. Wozimy się wfutrach komunikacją miejską i jemy sushi – żartuje Wiktor. – Ale wiemy, że bez tych pieniędzy nie byłoby nas tutaj.