Gazeta Wyborcza - Regionalna (Stoleczna)
Wysiadam z pociągu i marzę o nawiązaniu właściwych kontaktów
ale jest na bieżąco z asortymentem sklepów designerskich winternecie. Jej zdaniem w Polsce nawet sieć nie oferuje jeszcze takich śmiałości, o jakich ona biznesowo myśli.
Dzwonię do Pauliny po paru dniach. Uzupełnia plany swoimi pierwszymi obserwacjami: – Dziewczyny ubierają się tu odważniej niż na wschodzie Polski – zauważa. Martwi ją też to, że nawet wWarszawie prowadzenie sklepu może nie być łatwe. – Rodzice mojego chłopaka prowadzą sklep zporządnymi, skórzanymi torbami. I co? Wysyłają je do Niemiec, gdzie mają stałych klientów. Polacy nie lubią płacić dobrych pieniędzy za dobre rzeczy.
Paulina regularnie sprawdza nowości na Instagramie i blogach z całego świata. Wprowadzając się do Warszawy, marzyła onawiązaniu właściwych kontaktów. Ale zarazem chce pozostać pod różnymi względami anonimowa. Pod tym na przykład, jak wyjdzie ubrana na ulicę. Już zauważa, że wWarszawie nikt się nie przejmuje, jak kto chodzi ubrany.
Oboje widzą z okna na Mokotowskiej, butik modowy Ania Kuczyńska i café Przegryź, gdzie można spotkać znanych ludzi. Według Pauliny iOskara warszawiacy zostawiają dużo pieniędzy wkawiarniach. Ale to nie oznacza, że mają czas iwolniej żyją, bo przy kawie załatwiają interesy. bo non stop pracowałam. Wmoim zawodzie na etat, właściwie półtora – dostawałam 4 tysiące na rękę, awGdańsku za niemal to samo – miałabym 22,5 tysiąca. Teraz jako dietetyczka–freelancerka mam klientów głównie zWarszawy, a nie z Trójmiasta.
Czy jednak tu zamieszka, zależy od jej relacji z Michałem. – A jak się nie uda? Są właśnie spore szanse, że się uda – mówi z dobroduszną stanowczością. Michał ma już mieszkanie, planowanie kupna mają z głowy.
Cel na teraz: skończyć studia na Uniwersytecie Medycznym wGdańsku. Już i tak wzięła raz urlop dziekański, i to właśnie wtedy mieszkała przez rok wstolicy. Awolałaby wziąć rok wolnego po to, aby wyjechać wpodróż dookoła świata. – WWarszawie mam Tima. Ale będąc z nim, widzę, jak ciężko jest tu obcokrajowcom. Potworzyłabym dyskusyjne kluby filmowe, wktórych polskie produkcje wyświetla się z zagranicznymi napisami. Aby ludzie z innych krajów nie musieli ciągle chodzić na amerykańskie utwory. Niewielu urzędników mówi po angielsku; a formularze to już katastrofa. Niejeden Polak nie może się połapać – opowiada Gosia, księgowa wmałej warszawskiej firmie tłumaczeniowej.
Ze Szkotem Timem niosą przez Centralny doniczkową kalię. Awpapierowej torbie parę męskich spodni. Na Centralnym – z Edynburga i Krakowa – wysiedli rok temu.
Małgorzata mogła być księgową wKrakowie. Ale wWarszawie „więcej się dzieje”. Chciałaby zarabiać 6 tys. zł miesięcznie.
Tim miał już nagraną pracę w Hiszpanii, jednak wybrał Polskę (przyjechał tu na warsztaty językowe). Był native’emwprzedszkolu, teraz jest copywriterem wGrouponie. Podobają mu się warszawskie parki i wieżowce. Według Tima miasto jest nieprzeludnione jak inne europejskie stolice, a ma oddech metropolii.
Oboje wciąż smakują miasto, ale nie wiedzą, czy zostaną na dłużej. – Trzeba tu pomieszkać, żeby coś stwierdzić – podsumowuje dziewczyna. Czteroletnia Amelia z oczkami jak węgielki skacze do linii wyznaczającej brzeg peronu. Łapie ją jedną ręką mama, Natalia Przybysz z Włocławka. Drugą – trzyma walizkę. Pytam, czy pomóc. Nie trzeba, na parkingu czeka ojciec Amelii.
– Mąż?
– Nie. Jesteśmy wzwiązku partnerskim – podkreśla Natalia, studentka ostatniego roku psychologii na UKSW.
WWarszawie od początku studiów. Tu poznała partnera. Tu urodziła dziecko. Jest kierowniczką zmiany wKFC.
Warszawa? Dogodna dla matek zwózkami. Kłopot jest inny: żłobki. Amelka nie dostała się do placówki, bo miała za mało punktów. Na te ostatnie składają się różne czynniki, na przykład to, czy ma się rodzeństwo. Gdy Natalia idzie na swoją zmianę albo na uczelnię, z Amelią zostaje jej tata. Ot i całe partnerstwo. Przez dworcowy korytarz idzie sprężystym krokiem Barbara Naryjowska z Tomaszowa Lubelskiego. Pracuje wkolejowym Warsie. Jak marynarz: dwa tygodnie wterenie, dwa wdomu. Dziś wyjeżdża wtrasę pociągiem „Mieszko” relacji Wrocław–Gdynia.
Wwagonie da się przeżyć. W barowym, na bocznicy, bezpiecznie. Dwa lata już tak pracuje.
Basia ma wżyciu marzenia: zmienić samochód na większy i pojechać do Rzymu. Żeby doświadczyć widoku, jak mówi, „bazyliki papieża”.
AwPolsce? – Każdy chce zobaczyć Pałac Kultury iNauki – mówi Barbara. – To nasza pamiątka. Wieżowce też są wokół, ale wszystkie nowe, a taki Pałac, to z tamtych lat. WTomaszowie Lubelskim mi zazdroszczą, że widuję Pałac. To im opowiadam, żeby wiedzieli, jak wygląda Warszawa.
Na koniec rozmowy wzdycha: – Nie byłam jeszcze wwarszawskim metrze. Odwiedzę, jak tylko będę mogła. 15 kilo książek wwalizce oddają do przechowalni dworcowej Aleksandra i Michał – żeby skoczyć w miasto. Ola przyjechała do stolicy z Poznania na egzamin na tłumacza przysięgłego. Michał jest stąd. – A nie pomyślał pan, żeby zabrać jej walizkę do siebie? – Nie pomyślałem.
W środku głównie słowniki. Dziewczyna zwestchnieniem ulgi po testach, nie może się doczekać zwiedzania Warszawy. – Zawsze mnie tutaj ciągnęło. Intuicyjnie, ze względu na historię wojenną. – A ja jestem entuzjastą historii, mam nadzieję, że się przed Olą wykażę – mówi Michał; na co dzień pracownik biblioteki miejskiej przy ul. Koszykowej.
Rozmawiam zOlą po paru dniach. Wróciła do Poznania, ale nie wyklucza, że jak zda egzamin na tłumaczkę, poszuka pracy wWarszawie. Choć stawki w jej branży są podobne jak do tych w Poznaniu. Zauważam czterech chłopaków strojących sobie żarty wbudce foto, wktórej można samemu cyknąć „cztery legitymacyjne”.
– Do karty miejskiej kolega potrzebuje – mówi Sergiej.
Wszyscy czterej ze Lwowa. WWarszawie już parę lat na budowie i nikt nie próbował ich wykiwać. Tłumaczą, że na zachodzie Ukrainy jest bezpiecznie, ale tu, wPolsce, będzie wojna. – Putin ściąga wojska na Białoruś, na Litwę i do Kaliningradu – ostrzegają.