Gazeta Wyborcza - Regionalna (Stoleczna)
WARSZAWA Z ZEWNĄTRZ. NIE WIDZIAŁAM WCZEŚNIEJ TEGO BLOKU, BO BYŁ ZA REKLAMĄ
Koło ronda ONZ zawsze znajdą się miejsca do zaparkowania. Łatwo stamtąd dostać się niemal wszędzie komuni- kacją. Bilet do piętnastej, gdyż do załatwienia kilka spraw (podpisy na umowach, ZUS, księgowy, hurtowy zakup skarpet). Wczesna jesień wpełni. Zaczął się już samozwańczy sezon grzewczy, zatem sąsiedzi od przedwczoraj dzielnie kopcą swarzędzką meblościanką (latem był remont), zachowaną skrupulatnie na pierwsze chłody. Po otwarciu drzwi auta uderza w nozdrza powietrze, które wcentrum Warszawy zdaje się czystsze niż trzydzieści kilometrów od centrum, na zachód.
Znika blok przy pierzei Świętokrzyskiej. Dlaczego nigdy wcześniej go nie widziałam? Aha, kryła go wcześniej koszmarnie wielka szmata reklamowa, był po prostu kolorowym sześcianem ze zmieniającą się sezonowo dekoracją. Dziury po oknach, walące się balkony wyglądają jak zaniedbane uzębienie. Po drugiej stronie stoją jeszcze kamienica Osmosa (Twarda 28) i Ciepła 3 – póki co również stojaki na wielki format z zamurowanymi na parterze witrynami. Takie budynki, miejskie nieużytki i pustostany znikają wcześniej z naszej świadomości, niż następuje ich rzeczywista erozja, nim zostają pożarte przez szkło, stal, oddział banku i sieciową kawiarnię.
Wizytom wŚródmieściu towarzyszy oszołomienie i pośpiech – mało kto przystaje i zastanawia się nad losem resztek zabudowy, która była tutaj kilkadziesiąt lat temu. Ahistoryzm i przypadkowość, nad którymi wszyscy zdają się przechodzić do porządku dziennego. Dlatego jako przyjezdna, osiem lat i dwoje dzieci temu czułam się tutaj dobrze, bez własnej, materialnej historii związanej z miejscem, trochę zprzypadku. Magnetyzm tego miasta nie jest podyktowany jego wyjątkową urodą, tylko tym, iż można przysposobić je jako własne niejako z biegu. Wchaosie wizualnym i funkcjonalnym natychmiast należy wydeptać własne ścieżki: do lekarza, na przystanek, do sklepu, ale też ścieżki znaczeń, kontekstów i skojarzeń, które pozwalają bez szwanku funkcjonowaćwtakiej wizualnej anarchii.
Dzisiaj przystaję przed oddziałem bibliotecznym na Grochowie. Pawilon handlowy z lat 70.. Wygląda jak zbudowany z kilku przypadkowych zestawów Lego, nad wejściem miga ledowa tablica z godzinami otwarcia. Nie mieszkam wWarszawie już dobrych kilka lat, ale niemal natychmiast po przyjeździe zawieszam oko na jakimś anarchicznym elemencie krajobrazu. Za każdym razem jest to coś nowego. Za każdym razem cieszy oko swoją bezczelnością, swoim „byłem tutaj i będę, kiedy odjedziesz”.
Powietrze wcentrum Warszawy zdaje się być czystsze niż trzydzieści kilometrów dalej. Tam już dzielnie kopcą swarzędzką meblościanką (latem był remont)