Gazeta Wyborcza - Regionalna (Stoleczna)
KINGA JAKIEŁA:
To taki couchsurfing dla rowerzystów. Jeśli podróżujesz rowerem, inni rowerzyści otwierają dla ciebie swoje domy, oferują ciepły prysznic i miejsce do spania. Czasem to kanapa, czasem osobny pokój. Zdarza się też, że gospodarze oprowadzają warmshowersów po swojej miejscowości. Rowerzysta przyjmuje rowerzystę, więc wie, jakie są jego potrzeby. Może pomóc naprawić rower, polecić dobry warsztat albo sklep wokolicy. Warmshowersów łączy miłość do rowerowych podróży, więc wraz z gościem na kanapie dostajemy wpakiecie niezliczoną liczbę historii. Opowiadamy sobie, gdzie byliśmy i gdzie planujemy pojechać.
Raz my jesteśmy goszczeni, innym razem gościmy rowerzystów, którzy przejeżdżają przez nasze miasto. Wzajemnie dajemy sobie referencje na portalu, które mogą zobaczyć inni. To po to, aby uniknąć oszustów. W krajach, gdzie rower jest popularnym środkiem lokomocji, łatwiej znaleźć nocleg, ale np. w Gruzji i Armenii w ogóle nam się to nie udało. Za to wTurcji mogliśmy przebierać wofertach. Poznaliśmy tam pana Omera, który ma 70 lat i sam nie jeździ na rowerze, ale gości rowerzystów, bo lubi ich słuchać.
– Pierwsza para była z Iranu. Podróżowali ze Skandynawii przez Europę Zachodnią do Polski. Była też u nas para Hiszpanów, którzy jechali do Skandynawii przez Litwę, Łotwę, Estonię, Finlandię aż do Przylądka Północnego wNorwegii, czyli najbardziej na północ wysuniętego punktu wEuropie. Podobną trasę obrali Serbowie, którzy się unas zatrzymali. Mieliśmy też Kanadyjkę, która przyleciała zWietnamu i jechała do Europy Zachodniej, oraz dziewczyny z Niemiec iTajwanu podróżujące przez kraje bałtyckie. Właśnie odjechał od nas Francuz, który w 80 dni chce przejechać Europę – 15 tys. km! Tylko wtym roku gościliśmy ok. dziesięciu rowerzystów.
Generalnie większość tych przejeżdżających przez Warszawę podróżuje po Europie. Ale jeśli się mieszka np. w środkowej Turcji, gości się rowerzystów, którzy jadą z Europy do Azji. Co ciekawe, wśród warmshowersów wTurcji jest dużo astronomów. Chyba jeden się w to wkręcił i tak poszło. bie ambitny. Żałowaliśmy, że nie mogliśmy ich poznać.
Nasza grupa to całkiem prężna rowerowa społeczność. Parę tygodni temu zorganizowaliśmy wspólnie rowerowy wypad do Kampinosu. Była okazja, żeby się poznać ipowymieniać doświadczeniami.
–( To nie to samo. Rower jest na tyle szybki, że da się nim przemierzyć całe kraje, choć oczywiście trzeba mieć na to trochę więcej czasu, ale równocześnie na tyle wolny, że podczas podróży można dobrze je poznać. W każdej chwili można się zatrzymać, zboczyć z trasy.
Na rowerze jesteśmy też bliżej natury. Wsamochodzie czy pociągu wszystko oglądamy przez szybę. Wzeszłym roku celowo wzięliśmy fatbike’i, czyli rowery z oponami trzy razy grubszymi niż klasyczne, żeby móc zjechać poza ubite szlaki. Można na nich jechać po piasku, kamieniach, żwirze, śniegu. Dzięki temu możemy dotrzeć do miejsc, w które zwykły turysta rzadko się zapuszcza. Konga. Mieszkałam już wwielu krajach, bo zajmuję się pomocą humanitarną – pracuję tam, gdzie jest jakiś kryzys. ZWarszawy chcielibyśmy wyjechać przed zimą, żeby uciec przed smogiem. Poprzednia mocno dała nam w kość.
– To było 500 km po Zambii, która była ostatnim krajem na trasie podróży Mickaëla dookoła świata przez Azję, Amerykę Łacińską i część Afryki. W rok razem ze swoim przyjacielem przejechali 11 tys. km, przemierzając 24 kraje. Byli goszczeni przez prawie 70 rodzin i połowa z nich była właśnie z portalu WarmShowers. Mick korzysta z niego już od ponad pięciu lat. Dołączyłam do nich na końcu tej podróży.
To dla nas podróż sentymentalna, bo tam się wsobie zakochaliśmy. Zaczęliśmy ją wpołudniowej Zambii przy wodospadach Wiktorii wLivingstone i stamtąd przejechaliśmy do Lusaki. Później była podróż przez Gruzję, Armenię, Turcję aż do Grecji – 2,5 tys. km na fatbike’ach. To była wyprawa prawdziwie górska. Na Kaukazie udało nam się wjechać na rowerach na wysokość 2690m n.p.m. Czuliśmy się jak zdobywcy, bo obok nas przejeżdżały tylko samochody z napędem na cztery koła, a siedzący w nich ludzie bili nam brawo.
Chcieliśmy też wjechać na najwyższą górę Armenii, czyli Aragac, która ma 4090 m. Ostatecznie zatrzymaliśmy się na 3200 m, ale w jeden dzień pokonaliśmy na rowerach 1800 m przewyższenia. Dla mnie to był duży wyczyn. Z Aragacu zjechaliśmy za pomocą GPS-a. To było niesamowite przeżycie. Tylko my i dzika natura. Góry zweryfikowały też nasz ekwipunek. ZWarszawy wyjechaliśmy z 15 kg bagażu na osobę, do Turcji dowieźliśmy już po 7. Właśnie w Turcji pokonaliśmy na rowerach fragmenty szlaku licyjskiego, który ciągnie się od Antalyi do Fethiye. Służy raczej pieszym i nie jest przystosowany do jazdy rowerem, więc było dużo pchania i dźwigania, ale przepiękne dzikie plaże i malownicze klify zrekompensowały nam ten wysiłek.
– Zawsze mamy filtry do wody. Wozimy też szachy, wktóre gramy wieczorami. To małe pionki zawinięte wchusteczkę, na której narysowaliśmy szachownicę. No i kindle. Nie sposób wozić ze sobą biblioteczki.
– Na fatbike’u między 50 a 100km, wzależności od terenu. Cały dzień na szosie to jakieś 100 km, a dzień wstromych górach bez wyznaczonej trasy tylko kilka. Jeśli ktoś wyjeżdża na tydzień, może robić 100 km dziennie, bo potem będzie mógł odpocząć, ale jeśli podróżuje się rok, trzeba inaczej rozkładać siły. Prawie 60-letni Francuz, którego właśnie gościliśmy, pokonywał nawet 180 km dziennie na rowerze szosowym, ale dzielił drogę z samochodami, co nas wogóle nie pociąga.
Już szykujemy się na wakacje fatbike’ami w Pireneje. Na dłużej chcielibyśmy wyjechać zWarszawy na rowerach przed zimą, żeby uciec przed smogiem. Poprzednia mocno dała nam w kość
– Trzeba tylko chcieć. Ja na początku nie wiedziałam nawet, jak zmienić dętkę. Rower służył mi do dojazdów do pracy, więc robiłam jakieś 20km dziennie i nie bardzo wyobrażałam sobie, że można pojechać dalej. Trzeba odważyć się na pierwszą większą podróż. Później jest już z górki.