Gazeta Wyborcza - Regionalna (Stoleczna)
Nurkuję w Wiśle, a tam piękny wrak
– Dzisiaj Wisła kojarzy nam się głównie z rekreacją, ale 300 lat temu spływało nią nawet półtora tysiąca łodzi rocznie: z Kazimierza przez Warszawę do Gdańska. W komorze celnej we Włocławku pobierano opłaty. Zostały księgi. Z takiej masy statków część musiała pochłonąć rzeka. Bo jeśli tak duża szkuta jak z obrazu Canaletta ładowała 150 ton zboża i wpłynęła na mieliznę, to jedynym wyjściem było zabrać zboże i porzucić statek. Stan wody mógł nie wzrosnąć nawet przez kilka lat, o szkucie zapominano. Stąd wniosek, że na dnie rzeki musi coś być – mówi Piotr Sadurski, który bada wraki trzech statków ukrytych na warszawskim odcinku Wisły.
Jeden z nich może mieć nawet 600 lat.
Al-Dżazira podgląda badaczy
Ta historia zaczyna się od Szwedów. Odnalezienie wWiśle skarbów, które próbowali zrabować po potopie szwedzkim, było wWarszawie wydarzeniem. W2011 r. ekspedycja pod wodzą archeologa z Uniwersytetu Warszawskiego dr. Huberta Kowalskiego trafiła wrzece na kamienne detale architektoniczne z XVII w. Zdna wyłowiono kawałki gzymsów, łuków i portali. Rok później poziom wody spadł do rekordowych 52 cm, aWisła odsłoniła przed badaczami kolejne skarby. Ich pracę podglądały media warszawskie i krajowe, a nawet Al-Dżazira. Skrupulatnie dokumentowano wyciąganie z rzeki każdego obelisku, fragmentu fontanny czy kartusza. Ale dr Kowalski znalazł coś jeszcze, czym nie pochwalił się mediom. Powiedział o tym za to Sadurskiemu.
– ZHubertem poznaliśmy się dzięki zbieżności nazwisk. Na Wydziale Archeologii Uniwersytetu Warszawskiego przez wiele lat pracowała Anna Sadurska, znakomita profesor. Nie jesteśmy rodziną, ale można się pomylić – opowiada Piotr Sadurski. Archeologię na UW skończył 30 lat temu. Nie było jeszcze wtedy specjalizacji archeologia podwodna. – Od zawsze interesowałem się statkami, okrętami iwszystkim, co zatonęło. Jeździłem do Muzeum Morskiego wGdańsku, by nurkować na wrakach. Praktyki wakacyjne robiłem wHolandii przy odkopywaniu wraku z początku XVI w. Nawet skrzynkę bosmańską z zwartością znaleźliśmy. To była przygoda! – wspomina.
Na początku lat 90. Sadurski podwodne przygody zamienił na fotografię reporterską. Ale pasja do wody została. W 2004 r. zbił zdwoma kolegami tratwę i popłynął do Gdańska. – Siódemka dzieci i trzech tatów na pokładzie. Zrobiłem z tego materiał do „Travelera” – wspomina. Siedem lat później w„Newsweeku” ukazał się jego fotoreportaż odrogach wodnych wPolsce. Popłynął z kolegą łódką zWarszawy do Berlina. – Za tamą we Włocławku trafiliśmy na wystający z rzeki stalowy dziób łodzi, stary, nitowany. Wtedy pierwszy raz zacząłem się zastanawiać, ile w tej Wiśle leży historii – opowiada. – Po powrocie zbudowałem własną łódkę, zacząłem pływać. I kombinować, jak dotrzeć do tych wraków. Zapukałem na Wydział Archeologii.
Coś tam leży przy Cytadeli
Po śmierci prof. Sadurskiej dr Kowalski dzwoni więc do Piotra Sadurskiego, który co jakiś czas pojawia się na wydziale. Współczuje z powodu śmierci cioci i pyta o notes z gumką, który należał do prof. Sadurskiej. Profesor też interesowała się porzuconymi przez Szwedów zabytkami, pojechała nawet do Uppsali wSzwecji, gdzie w uniwersyteckiej bibliotece przeglądała księgi z tego okresu. – Armia szwedzka skrupulatnie notowała, co wywoziła z Polski. Są listy tego, co wywieziono i co przypłynęło do szwedzkiego króla. Różnica leży gdzieś na dnie rzeki. Prof. Sadurska przeprowadziła kwerendę tych list. Przyznałem się Kowalskiemu, że to nie moja ciocia, notesu z gumką nie mam, ale dzięki temu zbiegowi okoliczności poznaliśmy się, opowiedziałem o swoich planach badania wraków na dnie rzeki – wspomina Sadurski.
Gdy w 2015 r. dr Kowalski prócz kolejnych szwedzkich zabytków znalazł też spory wrak na wysokości Tarchomina, zadzwonił do Sadurskiego. – Powiedział: „Szukasz czegoś ciekawego do badania? No to masz”. Zwykle jak się coś takiego znajdzie, to się to trzyma dla siebie. Ale Hubert taki nie jest. Stwierdził, że jego interesują rzeźby – opowiada Sadurski.
Wtym samym roku do Sadurskiego zadzwonił jeszcze Marek Piwowarski, wówczas pełnomocnik ratusza ds. Wisły, dziś szef Zarządu Zieleni. – Mówi: „Słuchaj, Sadur, coś tam leży na wysokości Cytadeli. Sprawdzisz, co to?”. Ktoś szedł wzdłuż rzeki i spostrzegł, że coś z niej wystaje. Zgłosił to władzom miasta – wspomina Sadurski.
Wtym czasie dr Kowalski natknął się na jeszcze jeden wrak. Nie odkryła go Wisła, ale badania sonarowe. Leży na wysokości Zamku Królewskiego, głęboko pod wodą. – Na zdjęciach sonarowych widać, że wnurcie rzeki leżą pozostałości statku długie na 10-12 metrów. Zawęziłem badania do tych trzech wraków, najciekawszych, choć od mostu Świętokrzyskiego do okolic Rajszewa znalazłem jeszcze dziewięć innych. Wzeszłym roku złożyłem wniosek do miejskiego biura kultury, dostałem stypendium na badania. Razem z ekipą archeologów zUniwersytetu Warszawskiego dokonaliśmy wstępnych oględzin i datowania statków – mówi Sadurski.
Berlinka jak z obrazu Gierymskiego
Co na razie wiadomo o wrakach? – Zaczęliśmy od oceny, kiedy statki mogły zatonąć. Pomaga wtym analiza dendrochronologiczna pod mikroskopem. Pobraliśmy niewielkie próbki drewna z wraków, które zawiozłem do prof. Marka Krąpca z Wydziału Geologii, Geofizyki i Ochrony Środowiska Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie. Szacowny pan, w muszce, wziął ten kawałek deseczki do ręki i mówi tak: „Orany!”. – Ale co, stare? – dopytuję. „Bardzo stare”. Po dwóch tygodniach zadzwonił, poprosił, żebym usiadł i powiedział: „Epoka jagiellońska, lata 1388-1456”. To datowanie radiowęglowe, stąd przedział czasowy – wyjaśnia Sadurski.
Odkrycie jest tym bardziej doniosłe, że w tym okresie żegluga na Wiśle jeszcze nie była rozwinięta. – Dopiero drugi pokój toruński między Rzeczpospolitą a zakonem krzyżackim uwolnił transport rzeczny. Przyjmuje się, że rok 1467 był pierwszym wolnej żeglugi na Wiśle. Stąd tegoroczne obchody Roku Rzeki Wisły. Rozpoczął się wtedy trwający ponad 300 lat złoty okres spławu rzecznego – mówi Sadurski.
I dodaje, że tak stare statki jak ten zWisły na wysokości Tarchomina odnaleziono dotąd wPolsce dwukrotnie: wGdańsku i koło Elbląga. Wtym warszawskim zachował się tylko kawałek dna, bez dzioba i rufy, nie wiadomo, jak mógł wyglądać. – Pewną wskazówką jest fresk zkościoła Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny wToruniu, datowany na 1430 r. Podobny okres, co nasz statek zTarchomina, ale niestety brakuje źródeł, by mieć pewność – dodaje Sadurski.
Badacze pobrali też próbkę z wraku na wysokości Cytadeli. Oszacowano, że pochodzi z 1887 r. – To moment ścięcia drewna, który da się określić dzięki obserwacji słojów. Grubość desek, wielkość poszycia wskazuje, że to berlinka, czyli duża łódź żaglowa – mówi Sadurski i odsyła do obrazu Aleksandra Gierymskiego „Święto trąbek” z drugiej połowy XIX w. Widać na nim Powiśle, jakiego dziś już nie ma, z przycumowanymi do zielonego brzegu berlinkami, tratwami i statkami.
Najmniej wiadomo otrzecim wraku, tym na wysokości Zamku Królewskiego. Zachowało się niecałe 10m statku. Na obrazie sonarowym widać 19 denników, czyli poprzecznych desek na dnie. Więcej wyjdzie przy nurkowaniu.
Próbkę drewna ze znalezionego na dnie Wisły wraku zawiozłem profesorowi z AGH. Szacowny pan, w muszce, mówi: „O rany!”. – Ale co, stare? – dopytuję. „Bardzo stare”. Jak to powiedział, wiedziałem, że to jest jakaś bardzo ciekawa historia.
Z miarką pod wodę i do komputera
Tegoroczne badania mają trwać do końca listopada. Potrzebne będą zdjęcia fotogrametryczne, które pozwolą odtworzyć kształt i rozmiar statków. – Normalne zdjęcia nie oddają wymiarów. Przy fotogramach trzeba zarejestrować każdy punkt i złożyć to później wprogramie komputerowym. Problem wtym, że widoczność wWiśle wynosi jakieś 10 cm, trudno zrobić zdjęcie. Pozostaje ręczne mierzenie zwykłą miarką – mówi Sadurski.
Na 11-metrowym bacie kupionym wKazimierzu nad Wisłą Sadurski wraz z naukowcami zZakładu Archeologii Podwodnej UW – Magdaleną Nowakowską, dr. Bartoszem Kontnym i Arturem Brzóską – podpływają do wraków iwstrojach płetwonurków mierzą każdą wręgę, każdy dennik. – Gdy mamy już rysunek, możemy zacząć odsłaniać fragmenty wraków za pomocą motopompy zamontowanej na łodzi. Najbardziej interesuje nas część dziobowa i rufowa, to elementy wiążące cały statek – mówi Sadurski.
Takie badania mogą potrwać nawet cztery-pięć lat. Później wrak można wyciągnąć z wody, pytanie tylko, co z nim zrobić. – Drewno wwodzie może leżeć nawet kilkaset lat, ale po wyciągnięciu trzeba je natychmiast poddać konserwacji wpostaci kąpieli żywicznych. To kosztowny proces, na który potrzebowalibyśmy nawet pół miliona złotych. Moim marzeniem jest, by wraki stanęły na bulwarach i opowiadały warszawiakom historię wiślanej żeglugi – mówi Sadurski.
I pokazuje zdjęcia z Muzeum Historii Rzymsko-Germańskiej wMoguncji, wktórym eksponowany jest wrak łodzi legionów rzymskich znaleziony wczasie pogłębiania Renu. – Z pomocą współczesnych technik pokazano, jak łódź wyglądała wcałości. To działa na wyobraźnię – mówi. – Ta łódź jest tylko pretekstem do opowiedzenia historii regionu. Większość cywilizacji rozwijała się wzdłuż rzek. WPolsce historia wielkiego spławu jest wciąż bardzo słabo zbadana, abył to jedyny moment wnaszych dziejach, gdy panowała absolutna prosperita. Wisła była wtedy jak wodna autostrada.
Marek Piwowarski: – Intencja, żeby coś z tymi wrakami zrobić, w mieście jest.
Sadurski: – Zapytałem kiedyś znajomego archeologa, który nurkuje wBałtyku, czy jest sens wydawać pieniądze na bardzo drogie badania podwodne. Powiedział, że muzea morskie i te związane zwodą są najczęściej odwiedzanymi na świecie. Przecież każdy chciał być poszukiwaczem skarbów.
Moim marzeniem jest, żeby wydobyte przez nas wraki stanęły na bulwarach i opowiadały warszawiakom historię wiślanej żeglugi - mówi Piotr Sadurski
Postępy w badaniach można śledzić na profilu Archeologia Wisły na Facebooku