Gazeta Wyborcza - Regionalna (Stoleczna)
NIEPODLEGŁOŚĆ
pierwsza dycha na amatorskich zawodach. Ostatnie siedemset metrów było doświadczeniem piekielnym – w tempie jak na mnie sprinterskim niemal holowała mnie moja koleżanka. Zgodnie z niepisaną strategią biegaczy amatorów ostatni kilometr powinno się pędzić w trupa. Pędziłam – wydając nieprzystojne okrzyki, z których „nigdy, k…, więcej!” należało do najprzyzwoitszych.
Na zawodach – jak wmordę strzelił prostej strzałce z zawrotką w połowie – są dwa podbiegi. Na wiadukt przy Centralnym, w tę i z powrotem. Kiedy podtoczyłam się już pod stromiznę, zobaczyłam morze ludzi biegnących przede mną. Okolicznościowe koszulki białe po prawej, czerwone po lewej. Gigantyczna wstążka flagi. Nie powiem, zaczęło mi walić serce i na pewno straciłam kilkanaście sekund z potencjalnej życiówki.
Hymn przy starcie należał do najradośniejszych hymnów w życiu.
Każdy ma swój patriotyzm. Nie bez powodu od lat – mimo namów ipokus – nie zdecydowałam się na emigrację. Chcę tu być, tutaj. Tu jest pięknie, chociaż może Warszawa piękna nie jest. Ale jest nasza, swoja. Oprócz tego są hektary lasów, porośnięte zielskiem nieużytki, głębokie mazurskie tonie, w końcu morze, nieprzystępne izimne otej porze roku, ale wzniosłe swoją szarością i potęgą.
Jeśli nie chcecie, tak jak ja, maszerować zudziałem rac iokrzyków, wśród twarzy lśniących wściekłością ipychą – pobiegnijcie. A jeśli biegać nie lubicie – zróbcie sobie mały, prywatny marsz niepodległości. Pójdźcie do lasu, na łąkę. Możecie zabrać worki na śmieci i posprzątać trochęnaszą ojczyznę. Możecie pochodzić po ścieżkach, utopić but w błotnistej kałuży. Możecie powiedzieć sobie na głos lub po cichu: „Tutaj jest jak nigdzie indziej”. Bo jest. Po powrocie wasze buzie też będą lśnić – dumą iradością. Wściekłością niekoniecznie.