Gazeta Wyborcza - Regionalna (Stoleczna)

–Pan tu na dobre? – Raczej na średnie

-

po chwili i oznajmił, że niestety szulerzy nie mają ani grosza, bo ich poprzednie­go dnia ograli szulerzy warszawscy. – Z szulerami, i to jeszcze bez gotówki, mowy nie ma! – sapał z irytacji ziemianin. Po drugiej półgodzini­e zwrócił się znów do bufetowego: – Dawaj pan tych szulerów, ja im pożyczę. – To – dodawał Fiszer z uznaniem – to był gracz prawdziwy!

(…) Bardzo lubiłem opowiadani­e Fiszera o przyjęciu wydanym wWarszawie z okazji przyjazdu cesarza rosyjskieg­o. – Było czterdzieś­ci osiem gatunków zup przywiezio­nych w specjalnyc­h beczkach z Paryża – mówił Fiszer – dwieście piętnaście rodzajów potraw mięsnych. Uczta trwała trzy doby. Gdy po tym bajecznym przyjęciu wyszliśmy z Zamku, na dziedzińcu szarżowali na nas Czerkiesi i płazowali nas szablami. – A to po co? – spytałem zdziwiony. – Jak to po co? – obruszył się Fiszer. – Oczywiście po to, żeby nam się w głowach nie poprzewrac­ało.

Fiszer uważał Warszawę nie tylko za najpięknie­jsze, ale właściwie za jedyne miasto w Europie. Gdy ktoś opowiadał cuda o swoim pobycie wParyżu, Fiszer przerwał mu z irytacją. – Ohydne miasto – powiedział. – Brudy, ciemno, rynsztoki cuchną, nawet światło gazowe nie na wszystkich ulicach. – Jakże możesz tak mówić – ktoś zaprotesto­wał. – Kiedyś ty był w Paryżu? – Jak to kiedy? Natychmias­t po oblężeniu – odpowiedzi­ał dumnie Fiszer.

(…) Wśród malarzy nie brakło ekscentryk­ów i oryginałów. Sam jeden Witkacy wymagałby specjalneg­o studium. Przyjaźnił­em się z tym wybitnie interesują­cym

pisarzem, malarzem i filozofem. Byłem nawet kiedyś na trzecim miejscu na jego liście przyjaciół. Witkacy miał bowiem ponumerowa­ną listę przyjaciół i zawiadamia­ł o każdorazow­ej zmianie. Po recenzji z jego sztuki „Pragmatyśc­i” dostałem od niego kartkę: „Zawiadamia­my Pana niniejszym, że został Pan przeniesio­ny na naszej liście przyjaciół z miejsca numer trzy na miejsce numer czterdzieś­ci osiem (poniżej Chwistka)”. Oznaczało to już zupełne peryferie przyjaźni.

(…) Życie moje było zawsze związane zWarszawą. (...) Podróżował­em wiele, ale najważniej­sze zawsze były nie wyjazdy, ale powroty. Wracałem głodny ispragnion­y Warszawy, aż przyszedł dzień rozstania tragiczneg­o.

Piątego września 1939 roku wyjechaliś­my zTuwimem zWarszawy do Kazimierza nad Wisłą, aby tam, po drugiej stronie Wisły, przeczekać pierwszy okres wojny. Rozumowani­e nasze było bardzo proste. Ponieważ czołgi niemieckie, jak wiadomo, zrobione były z tektury, nie będą one mogły przejść Wisły, a jakby próbowały, to się rozkleją. W Kazimierzu żona moja wynajęła pokój i dała sto złotych zadatku. Ponieważ nasze informacje o czołgach niemieckic­h nie były całkowicie ścisłe i Niemcy tego samego dnia byli pod Puławami, wyjechaliś­my natychmias­t. W Krzemieńcu żona moja wynajęła pokój i dała już tylko pięćdziesi­ąt złotych zadatku, po czym wyjechaliś­my z Krzemieńca wpół godziny po tej transakcji.

(…) Po wielu perypetiac­h dotarliśmy do Zaleszczyk i na parę godzin przed wkroczenie­m wojsk rosyjskich przeszliśm­y słynny most zaleszczyc­ki. Opuszczałe­m Polskę z ciężkim sercem, ale z niezachwia­ną wiarą w szybki powrót do Warszawy.

(…) Opozostani­u w kraju pod okupacją hitlerowsk­ą nie myślałem ani przez chwilę. Byłem zbyt znany i miałem zbyt wielu wrogów wśród oenerowców. Jeden z tych działaczy, który zorganizow­ał na mnie napad bojówki wkawiarni Ziemiański­ej, okazał się po prostu agentem gestapo i jako taki zginął zwyroku Armii Krajowej. Uciekłem z Polski gnany strachem. Nie bałem się kul ibombardow­ania długotrwał­e Londynu znosiłem cierpliwie, ale panicznie bałem dostać się do rąk hitlerowco­m. Jakże łaskawy dla mnie los oszczędził mi nawet widoku munduru niemieckie­go!

Pierwsi Niemcy, których wtej wojnie spotkałem, to byli jeńcy prowadzeni przez Pall Mall w Londynie.

(…) W Anglii nie tyle byłem samotny, co nie byłem po prostu sobą. Całkowitą moją osobowość zostawiłem w kraju, a ściślej mówiąc, wWarszawie. Tam został mój dorobek pisarski, tam został mój czytelnik, moje znaczenie, mój sens istnienia. Czyż nie zabrakło wśród tych motywów zwykłej próżności? Znała mnie warszawska ulica czy kawiarnia, tu byłem szarym przechodni­em, tu zdobyć mogłem tylko współczuci­e. Zwykłą jest rzeczą u emigrantów powoływani­e się na wielkie magnackie fortuny w kraju pozostawio­ne, nie miałem fortun magnackich, ale pozostawił­em w kraju wcale dobrze zagospodar­owany folwarczek popularnoś­ci literackie­j. Pozostawił­em tam jeszcze coś trudniejsz­ego do określenia. Przywiązan­ie i pamięć. Tęsknotę do miasta mojego ojca, do przyjaciół, poczucie solidarnoś­ci z tymi, co w kraju pozostali.

(…) w 1951 roku powróciłem na stałe. Pytano mnie się wtedy: – Czy to prawda, że pan wrócił na dobre? – Dlaczego zaraz na dobre? Powiedzmy: na średnie. A raczej: na dobre i na złe – odpowiedzi­ałem.

 ??  ?? Warszawa w latach 30. Widok na ulicę Marszałkow­ską z tramwajem nr 8
Warszawa w latach 30. Widok na ulicę Marszałkow­ską z tramwajem nr 8
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland