Gazeta Wyborcza - Regionalna (Stoleczna)
Marek Frąckowiak
Tak jak o wielu aktorach mówi się i pisze, że są „mistrzami epizodu”, tak do Marka Frąckowiaka bardziej pasuje określenie „gigant epizodu”. Zwłaszcza epizodu filmowego. Oczywiście był także aktorem teatralnym, całe życie związanym z teatrami warszawskimi. Miał okazję pracować ze świetnymi reżyserami: Erwinem Axerem, Maciejem Englertem, Krzysztofem Zaleskim, Józefem Słotwińskim, Kazimierzem Dejmkiem, Janem Szurmiejem, Maciejem Wojtyszką. Ale największą popularność przyniósł mu film.
Na ekranie debiutował w „Zabijcie czarną owcę” Jerzego Passendorfera w 1971 roku. Od tego czasu grał rolę za rolą. Przeważnie były to znakomicie przez niego wycyzelowane epizody i role drugoplanowe. – Co się tyczy przyjmowania nawet niewielkich epizodów, to źle robi aktor, który ich odmawia, bo dobry epizod bywa wart tyle co rola główna. O filmie „Azyl”, w którym zagrałem główną rolę, właściwie nikt już nie pamięta, a epizod z „Psów” po dziś dzień wiele znaczy w moim filmowym dorobku – powiedział w jednym zwywiadów.
Marek Frąckowiak miał szczęście zagrać w wielu filmach do dziś lubianych i pamiętanych. To on w „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz” Stanisława Barei jest lekarzem narzekającym, iż dostał „pod nóż” takiego grubasa, że nie miał szans wygrać konkursu chirurgów. To on wserialu „Alternatywy 4” stworzył z Bene Rychterem przekomiczny duet budujących Ursynów robotników bumelantów. To Marek Frąckowiak grał zapadające w pamięć epizody w „07 zgłoś się” i „Psach”. Do tego nie stronił od współczesnych popularnych seriali. „Klan”, „Na dobre i na złe”, „Pierwsza miłość”, „Plebania”, „Kryminalni”, „Ranczo”, „Szpilki na Giewoncie”, „Prawo Agaty”, „Komisarz Alex” – widzowie wszystkich tych produkcji mieli okazję podziwiać jego talent w mniejszych i większych rolach.
Był ponadto człowiekiem oddanym działalności społecznej. – Trzeba się w końcu nauczyć, że jesteśmy obywatelami, a nie poddanymi, imamy wpływ na rzeczywistość. Irytuje mnie, gdy w kółko szukamy winy w„onych”. Gdy dzieje się coś złego, to nie myślimy, co my zrobiliśmy nie tak, zawsze winni są „oni”, czyli politycy. Awdemokracji nie ma żadnych „onych”, bo politycy to jedni z nas. Jestem zdania, że ktoś, kto nie angażuje się w rzeczywistość, kto nawet nie chodzi do wyborów, nie ma prawa potem utyskiwać. Każdy wybór szanuję, ale nie szanuję i nie cierpię nieangażowania się i nic nierobienia, a potem narzekania – mówił wwywiadzie. Jak to zwykle bywa z aktorami, którzy często grywają czarne charaktery – prywatnie był ich zaprzeczeniem. Nie miał w sobie ani krzty zadęcia, artystostwa, pozerstwa. Każda rozmowa z nim była przyjemnością.
Zmarł 6 listopada 2017 r. po długiej walce z chorobą. Nie doczekał premiery swojego ostatniego filmu. „Kamerdyner” w reżyserii Filipa Bajona wejdzie do kin już po jego śmierci.