Gazeta Wyborcza - Regionalna (Stoleczna)
PIERRE NAM WSPÓŁCZUJE
Czy wy tu wciąż macie komunizm? – zapytał mnie Pierre, Francuz, którego w niedzielę spotkałem na miesięcznicy smoleńskiej.
Niedzielne popołudnie. Spacer świątecznie przystrojonym Krakowskim Przedmieściem kończy się przy hotelu Bristol. Zamiast świecących choinek i gwiazdek jest kilka radiowozów, są barierki i kordon policji. – Co się dzieje? – pytają spacerowicze. – Zgromadzenie. Przejścia nie ma – odpowiada najstarszy rangą policjant.
Do funkcjonariuszy podchodzi młody mężczyzna o śniadej cerze. Z jego gestów wnioskuję, że pyta, jak ominąć barierki, a z miny funkcjonariusza – że ten nic nie rozumie. Podchodzę i mówię po angielsku, że przejścia nie ma, że na Stare Miasto trzeba iść naokoło, bo jest zgromadzenie, manifestacja. Obcokrajowiec dopytuje o szczegóły. – Czeka nas długa rozmowa – myślę.
Tłumaczę, że dziesiątego każdego miesiąca prezes największej partii organizuje manifestację, żeby uczcić pamięć zmarłego w katastrofie samolotowej swojego brata bliźniaka, byłego prezydenta. – Lek Kaczensky? – Tak, Lecha Kaczyńskiego. – Przecież to było siedem lat temu. Ile może trwać żałoba? – dziwi się mój rozmówca. Wyjaśniam, że prezes PiS uważa, że miesięcznic musi być tyle, ilu ludzi zginęło wkatastrofie, czyli 96. – I przez siedem lat co miesiąc to wygląda tak samo? – dopytuje się Francuz. Odpowiadam, że mniej więcej tak samo, że najpierw jest msza, potem marsz pod Pałac Prezydencki, odśpiewanie hymnu, ksiądz modli się za zmarłych, na końcu przemawia prezes. – To uroczystość kościelna czy polityczna? – pyta Francuz. Mówię, że to zależy, kogo zapytać.
Ma na imię Pierre, urodził się wParyżu, jest synem imigrantów zAfryki. Architekt. Przyjechał do Warszawy na kilka dni w związku z pracą.
Stoimy chwilę naprzeciw barierek. Co kilka minut przed kordonem gromadzi się większy tłum. – Szkoda, że czołgu nie postawili – ktoś krzyczy. – Naród z partią, partia z narodem! – dodaje kolejna osoba. – Jak w stanie wojennym – słychać z tumu.
Wszystko tłumaczę Pierre’owi, kiedy ten spogląda na mnie z uniesionymi brwiami. – Skoro mieszkańcom to tak przeszkadza, dlaczego wciąż organizują te święta? – Połowie Polaków przeszkadza, połowie nie. Popatrz – wskazuję głową kilka osób, które przechodzą przez kordon. – Oni mają przepustki, czyli takie bezpłatne bilety, zaproszenia. – Na mszę też musicie mieć bilety? Dlaczego wszyscy nie mogą wziąć w niej udziału? – Bo ktoś mógłby zrobić awanturę, wszcząć bójkę albo zagłuszyć przemówienie prezesa. Dlatego tu tyle policji – mówię.
Pierre wyciąga telefon, co chwilę robi zdjęcia i kręci filmy. Mówię, że idę na plac Zamkowy, bo tam będzie nielegalna kontrmanifestacja. Robi wielkie oczy. – Dlaczego nielegalna? – Bo rząd wprowadził takie prawo, że podczas miesięcznicy nie może odbywać się żadne inne zgromadzenie w odległości co najmniej 100 metrów. – Czyli demonstrować może tylko władza, tak? Czy wy tu wciąż macie komunizm? – pyta Pierre. W odpowiedzi wzruszam ramionami.
Pod kolumną Zygmunta jest już kilkaset osób.
Po chwili z bazyliki archikatedralnej koło zamku wychodzi „marsz smoleński”. Uczestnicy idą odgrodzonym barierkami i kordonem policji fragmentem placu Zamkowego. Przy czole marszu kilku mężczyzn niesie wysoki na trzy i szeroki na sześć metrów parawan. – Dlaczego się tak odgradzają? – pyta Pierre. – Tam pewnie idzie prezes. Boją się, żeby mu się nic nie stało. Część ludzi bardzo go nie lubi. Zarzucają mu, że łamie konstytucję, wprowadza dyktaturę i kłóci się z całą Europą. Z Francją też – mówię. I dodaję, że z drugiej strony ma jednak duże poparcie, bo dał 500 zł na dziecko, gospodarka się rozwija i maleje bezrobocie. – Czyli tam jest jedna Polska, a za barierkami druga? – pyta turysta.
Kiedy marsz przechodzi obok zamku, policja spycha kontrmanifestantów spod kolumny Zygmunta w stronę Barbakanu. Ci biorą mikrofon i głośnik iwzwartej grupie przypominającej rój pszczół przesuwają się to w lewo, to w prawo wzdłuż placu Zamkowego. Za nimi, krok w krok, idzie kordon policji. – Co się dzieje? – pyta zdziwiony Pierre. – Policjanci nie mogą dopuścić, żeby kontrmanifestanci byli zbyt blisko marszu. Inaczej musieliby ich aresztować – uśmiecham się, zdając sobie sprawę z absurdu całej sytuacji. Marsz dochodzi do Pałacu Prezydenckiego. Z Pierre’em wracamy pod Bristol. Tam kolejna kontrmanifestacja. Tłum krzyczy: „konstytucja, konstytucja” i „kłamca, kłamca”. Kaczyński mówi, że pojawiło się dużo zła, że wrogowie chcą go zniszczyć, ale prawda jest coraz bliżej. – Jaka prawda? – dziwi się paryżanin. – O katastrofie. Bo prezes wierzy, że to nie był wypadek, tylko zamach.
– Kto miał go przeprowadzić? – Może Putin, może Tusk, do końca nie wiadomo.
– A są na to dowody?
– Na razie nie, ale prezes obiecuje, że niedługo je pokaże. – Przecież minęło już siedem lat! – Komisja wciąż szuka.
– Bardzo wam współczuję.