Gazeta Wyborcza - Regionalna (Stoleczna)
ARKADIUSZ GRUSZCZYŃSKI:
– No pływał. A nawet, stojąc w samych kąpielówkach, podjął decyzję oulokowaniu tam kasyna.
– Victoria miała obiecane kasyno, ale plany te pokrzyżował stan wojenny. Pod koniec lat 80. zaczęła się budowa Marriotta i gruchnęła wieść, że tam powstanie pierwsze kasyno. Dyrektor Victorii złapał wychodzącego z basenu Rakowskiego. A ten podpisał w recepcji stosowne pismo.
– Prawo ich nie dotyczyło. Pracownicy byli dla nich mili do tego stopnia, że meldowali na ich nazwiska ich zagranicznych kolegów.
– Żeby mniej zapłacić, bo inne były ceny dla Polaków, inne dla gości z krajów socjalistycznych, a najwyższe dla tych z Zachodu. Dzięki temu, że Victoria była w sieci Intercontinental, można było przez recepcję od razu połączyć się zAmeryką. Zdomu to trwało cztery dni. Ludzie wynajmowali więc pokoje tylko po to.
– Steki, boeuf strogonow, mule, małże. Chyba wszystko. Poznałam szefa przedsiębiorstwa ds. restauracji specjalistycznych z tego czasu. Jego, jak byśmy dzisiaj powiedzieli, firma obsługiwała wWarszawie restauracje narodowe: bułgarską, węgierską, ale też takie jak Adria czy Trojka iKongresowa wPałacu Kultury. Miał tych lokali około 30 w mieście. Opowiadał mi, że wiceprezydent Warszawy ds. gastronomii i handlu dawał mu albo nie przydziały na mięso. Mógł je wstrzymać, a że panowie się nie lubili, zdarzało się to często. Wprowadzał też odgórne przepisy, np. że na każdym stole w knajpach podlegających „Społem”, a te specjalistyczne też podlegały, musiał stać kefir.
– Tak. W knajpach, gdzie przychodziło się oglądać striptiz i pić wódę, na każdym stole stały szklane buteleczki z kefirem. Jeśli gość wypił, doliczało się do rachunku. Szef kuchni w Trojce, gdy już zebrał odpowiednio dużo tych butelek, wlał tam wodę z mąką i ustawił na stałe.
– Bo była enklawą. Przez to, że była prawie niezburzona po wojnie, szybko wrócili tam ludzie. Zamieszkało tam mnóstwo artystów. Przedwojenne wille przeważnie parcelowano na mieszkania: na parterze mieszkał dawny właściciel, na górze lokatorzy zakwaterowani przez miasto. Mieszkania w kamienicach zajęli rzemieślnicy: jubilerzy, zegarmistrzowie, kuśnierzy. No i powstały tam ambasady, więc pojawili się też dyplomaci. Architekci, przedwojenna inteligencja, artyści, prywaciarze i dyplomaci – ta mieszanka wytworzyła swoistą społeczność. Ludzie nie mówili, że są zWarszawy ani tym bardziej z Pragi, tylko z Kępy. Od późnych lat 50. spotykali się w kawiarence Sułtan. Złota młodzież, czyli dzieci rzemieślników, szpanowała skuterami, wymieniano się zagranicznymi płytami. – Podobno przywozili je ochroniarze z ambasady Izraela.
– Na pewno nie cała.
– O pewną odrębność i snobizmy intelektualne. Plastycy, którzy krążyli po dzielnicy, dopingowali się wzajemnie do pracy. Hołdowano rytuałom: na ciastka po kościele szło się do Grucowej, apteka była u Aleksandrowiczowej, choć nie należała już do niej. Ale też nie czarujmy się – to, że Kępa kojarzyła się z luksusem, nie było zasługą zubożałych inteligentów, tylko tych wszystkich chłopaków, którzy za maturę dostawali samochody. Wcześniej wszyscy spotykali się w autobusie 146, który z Francuskiej jeździł prosto na ciuchy, gdy były one przy rogu Lubelskiej ze Skaryszewską. Nazywali ten autobus taksówką.
– Czytelniczka powiedziała mi ostatnio, że dla niej największym luksusem było Boże Narodzenie. Wszystko wtedy było, wprawdzie wystane, wyczekane, skombinowane przy pomocy wymiany przysług, ale było. Wdzienniku telewizyjnym iwprasie już od listopada podawano, gdzie obecnie znajduje się statek z cytrusami. Pewien dygnitarz z Katowic wspominał, że kiedy pierwszy raz znalazł się zagranicą i zobaczył pełne sklepy, pomyślał: „Jezu, tu nawet wsierpniu można by urządzać wigilię”. Bo były ryby, wędliny, lepsza herbata i pomarańcze. U nas nawet wepoce względnego dobrobytu lat 70. po wszystko stało się w kolejkach.
– Mogłeś wynająć stacza. Albo zamówić meble wpeweksie. Jeśli byłeś bogaty iustosunkowany, co zazwyczaj się łączyło, mogłeś je też przywieźć z zagranicy. Jedna z tych naprawdę bogatych osób opowiadała mi, że kiedy odwiedzała brata w Stanach, przywoziła ze sobą 20 tys. dolarów iwysyłała do Polski statkiem trzy kontenery rzeczy. Rynny, drzwi garażowe, wyposażenie do łazienki. To było towarzystwo, które nie robiło sobie nic ztego, że zewnętrzne znamiona luksusu są źle widziane. Tam były futra, samochody, biżuteria. WWarszawie bywali, gdzie chcieli. Jeśli byłeś średnio bogaty, mogłeś poszaleć wkomisach. Tam były rzeczy, które Polacy przywozili zza granicy. Kiedy któregoś razu pojawiły się różowe kozaki na