Gazeta Wyborcza - Regionalna (Stoleczna)
Wszystko było winą Warszawki: kłótnia, brak pieniędzy, zła pogoda
temu ktoś zdarł, to autobus na szczęście pojawił się niemal natychmiast. Siostra zakonna uprzedziła nas, że „jedzie się długo” – gapiłyśmy się więc przez okno, najpierw na Konstancin, a potem na Warszawę.
„Jest dokładnie taka, jak ją sobie wyobrażałam” – mówiłam zapewne nowej koleżance z egzaltacją, wskazując na obrazy przesuwające się za oknem. Była wczesna wiosna, niebo miało kolor chodników, a autobus z każdym przystankiem pustoszał iwkrótce zostałyśmy w nim już tylko my. Aż wreszcie kierowca stanął, odwrócił się i oświadczył, że to koniec trasy.
Jesteśmy w Piasecznie. Do Warszawy dotarłyśmy kilka godzin później, niż planowałyśmy, ale co robiłyśmy tamtego dnia w mieście, nie pamiętam. Wjechałyśmy na taras Pałacu Kultury? Spacerowałyśmy po Łazienkach? Włóczyłyśmy się po pl. Konstytucji? Nie mam pojęcia.
Jedyne, co zostało mi w pamięci, to ten autobus jadący przez Piaseczno, z przegubem przypominającym akordeon rozciągany na każdym zakręcie, brudnawe szyby i miasto za szybami, które – jak sobie po latach myślę – naprawdę mogło wtedy być niemal każdym innym miastem wPolsce, nawet Warszawą.
uuu
Kilka lat temu przyjechałam do Warszawy na parę dni załatwić trochę zawodowych spraw. Nocowałam wwynajętym mieszkaniu w centrum, z okna widziałam skrawek Pałacu Kultury. Dostałam klucze, zostawiłam walizkę iwyszłam. Wróciłam przed północą, ale drzwi na klatkę były zamknięte, a żaden z kluczy nie pasował. Domofon nie działał. Wiadomo, „Warszawka”.
Coraz bardziej zdenerwowana próbowałam pukać w szybę przeszklonych drzwi, licząc, że może przypadkiem ktoś mnie usłyszy. Telefon padł, nie było gdzie dzwonić. Wciskałam rozpaczliwie klucze w zamek, jeden po drugim. Szarpanie za klamkę wcale nie pomagało. Przypomniał mi się chłopak w czarnym płaszczu, ten od poematu Różyckiego, zupełnie jakby szeptał mi znowu do ucha, że wiadomo, jak zamkną bramę, to trzeba nocować na mieście. Ale gdzie na mieście? Stałam pod tą klatką, na ulicy, coraz bardziej zmarznięta i coraz bardziej wściekła (O, już ja sobie jutro porozmawiam z tą babą od wynajmu!). Gapiłam się na drzwi, wciąż łudząc się, że może ktoś zaraz wyjdzie na bardzo późny spacer zpsem i uratuje mnie z opresji.
Minęło 40 minut, blok był już niemal zupełnie ciemny. Musiałam coś zrobić.
Wlazłam na trawnik, obcasy grzęzły w błocie (miałam nadzieję, że to błoto), stanęłam pod kolumną balkonów, w większości mieszkań zgaszono już światło. Było po północy, środek tygodnia. Zadarłam głowę do góry izaczęłam wzywać pomocy. Kiedy tak krzyczałam w ciemności, nieoswojona zupełnie z własnym głosem niosącym się po pustej ulicy, wreszcie na któryś z balkonów wyszedł zdezorientowany mężczyzna.
Zaczęłam mu pospiesznie tłumaczyć, że ja, tutaj, że klucze, że drzwi, że nie działa, że przecież wszystko nie tak, a tu późno, spać, noc, no, po prostu jednym słowem Warszawka, i że ratunku, czy mógłby pan mnie wpuścić?
Mężczyzna spoglądał na mnie, nie przerywając mojego potoku słów, czekał cierpliwie, aż skończę, wreszcie wychylił się iwskazując gdzieś wbok ręką, oświadczył: – Proszę pani, główne wejście do klatki jest po tamtej stronie. Tylne to na noc zawsze zamykają.
uuu
Długo więc tak miałam zWarszawą, że dobijałam się do miasta od niewłaściwej strony iwsiadałam w złe autobusy. Bywałam tu załatwiać sprawy w urzędach, zawozić papiery, odbierać dokumenty, wypełniać kwestionariusze w ambasadzie i odbywać wizyty. Dojeżdżałam na lotniska, czekałam na pociągi, wpadałam na rozmowy kwalifikacyjne, oficjalne spotkania i stresujące wywiady. Wierzę, że istnieje zasadnicza różnica jakości pomiędzy tym, co nazywamy podróżą, a każdym innym rodzajem pokonywania przestrzeni: do Warszawy długo nie podróżowałam, a po prostu – przyjeżdżałam. Mało tego, uważam, że relacja człowieka z miastem, które odwiedza, a nawet z tym, w którym mieszka, także ciąży ku formule w jakiś sposób zbliżonej do podróżowania, chociaż wcale nie chodzi mi o flaneryzm.
Mogę więc śmiało powiedzieć, że od jakiegoś czasu nareszcie jestem wpodróży po Warszawie.
Długo to trwało, ale to przecież miasto, którego wciąż się uczę. Jest go po prostu zbyt dużo – i nie według zwykłych miar powierzchni czy zaludnienia. Pozostaje zbyt obfite, by szybko je zapamiętać. Warszawa jest dla mnie wciąż wieloma miejscami nieukładającymi się w jeden obraz, odrębnymi plamami na mapie, pomiędzy którymi przemieszczam się czasem pieszo, częściej zawierzając tramwajom, rzadziej taksówkom. Tak, wciąż to miasto zapamiętuję, a tkanką pamięci jest przecież opowieść, niechże więc mi się dalej opowiada, a ja będę słuchać – „Warszawko”, Warszawo.