Gazeta Wyborcza - Regionalna (Stoleczna)
DZIEŃ DOBRY, UKRADLI MI SAMOCHÓD
Na początku października przeprowadziłem się do Warszawy z Lublina. Przyjechałem samochodem. Prawie dziesięcioletni japończyk. Włodzimierz Zientarski mówi w reklamach, że to numer 1 w rankingach niezawodności.
Trzy dni po przeprowadzce zaparkowałem w osiedlowej uliczce pod blokiem. Obok stało kilkanaście aut. Był piątek.
Wniedzielę wychodzę do samochodu. Sznur aut dalej stoi. Ale z jedną luką. Dokładnie w miejscu, wktórym stał mój nr 1 w rankingach.
Wgłowie słyszę głos 85-letniej babci: – Tylko uważaj na samochód, bo w tej Warszawie kradną. – Babcia przestanie, nie kradną, nie te czasy – mówiłem.
Biegnę na komendę. – Ukradli mi samochód – mówię. – Toyota? – Pyta dyżurny. – Toyota – odpowiadam, ożywiając się, bo pewnie się znalazła, skoro pyta. – To już pewnie na Białorusi – gasi mój entuzjazm mundurowy. – Bardzo chodliwe auto sobie pan wybrał. Ale sprawdzimy.
Zdwoma policjantami jedziemy na miejsce. Młody sierżant rozgląda się, patrzy pod nogi. – Żaden gang, gównażeria – mówi, pokazując butem odłamki szkła na chodniku. Profesjonaliści by sobie otworzyli zamek. – To chyba dobrze – myślę. – Stołeczna policja pewnie wie, jak sobie radzić z gównażerią. – Przyślemy grupę, ale śladów pewnie nie ma. Ciężko. Na pana miejscu rozejrzałbym się za nowym – mówi sierżant.
Skanowanie, wysyłanie
– Dzień dobry, ukradli mi samochód – mówię nazajutrz do telefonicznej konsultantki mojego ubezpieczyciela.
Opowiadam ze szczegółami, co, gdzie i jak. Po złożeniu dokładnej relacji dowiaduję się, że muszę zrobić to samo, ale na piśmie. Przygotowuję ksero dowodu rejestracyjnego, skan polisy, prawo jazdy, kartę pojazdu i szczegółowy opis. Podpisuję, skanuję, wysyłam. – Dziękuję za dokumenty – odpisuje konsultantka. Przekonany, że sprawa jest wtoku, na miesiąc zapominam o postępowaniu.
Po tym czasie dostaję maila od ubezpieczyciela. „Szanowny Panie, minął już miesiąc, amy wciąż nie mamy od pana niezbędnych dokumentów”. – Może dlatego, że nikt mi o nich nie powiedział? – krzyczę do ekranu monitora. Dopiero teraz dowiaduję się, że brakuje: oryginału dokumentu wyrejestrowania pojazdu, kopii postanowienia o umorzeniu śledztwa, kopii faktury kupna auta, kopii dokumentu potwierdzającego pochodzenie pojazdu, opisu okoliczności kradzieży ( jeszcze raz) i dwóch par kluczyków. Znów pół dnia wypisywania, skanowania, wysyłania.
Zawarłem kompromis
Wyrabiam kartę miejską i przesiadam się do komunikacji publicznej. Na autobus lub tramwaj jeszcze nie czekałem dłużej niż 10 minut. Przystanek mam niemal pod blokiem. Zbliskiego Wilanowa do pracy jadę 20 minut, do Śródmieścia 10 minut dłużej. Późnym wieczorem mam dwie nocne linie.
Racja, że czasem się denerwuję. Bo tłok, bo nie ma gdzie siąść, bo ktoś nieładnie pachnie, ale nie jest to nie do zniesienia.
Za doładowanie karty na trzy miesiące płacę 300 zł. Rocznie to 1 200 zł. Samo ubezpieczenie kosztowało kilkaset złotych więcej. Dodając paliwo i koszty amortyzacji, wyliczam, że posiadanie samochodu jest co najmniej dwa razy droższe. No i mniej nerwów. Nie trzeba się użerać z dokumentami, przeglądami, policją i ubezpieczycielami. Nie martwię się o mandaty, punkty i radary. To może nie kupować nowego? Ale z drugiej strony. Duże zakupy, przeprowadzka, wyjazd na narty, do rodziny. Auto się jednak przydaje.
Chłodna kalkulacja nie doprowadziła mnie do radykalnych zmian. Nie „nawróciłem się”. Ale zawarłem ze sobą układ. Kiedy dostałem powiadomienie zprokuratury oumorzeniu postępowania (z powodu niewykrycia sprawców kradzieży), kupiłem nowe auto. Postanowiłem jednak z niego korzystać tylko wyjątkowo. Przez dwa tygodnie wsiadłem do niego raz, kiedy zhipermarketu przywiozłem choinkę. Następny raz to droga do rodziny na święta. Do pracy, na spotkania i do znajomych jeżdżę autobusem. Kupiłem ten sam model ikolor. Jeśli jeszcze raz ukradną – już nie kupię.