Gazeta Wyborcza - Regionalna (Stoleczna)
PRZYSZARZAŁY SPLENDOR UNIWERSUSA
wnaszej części świata rozkwitał bardziej na Bałkanach.
Zazdrość miesza się ze smutkiem, ilekroć zbiegając w dół Spacerową i dalej do Łazienek, mijam po prawej budynek, który mógłby zrobić na tych wszystkich profilach prawdziwą furorę. Bo na docenienie wśród swoich raczej nie ma co liczyć, tym bardziej że dostrzec go niełatwo. Wiele razy podczas przebieżek chciałam zrobić mu zdjęcie i przesłać miłośnikom mniej znanych przykładów brutalistycznej architektury w tej części kontynentu, ale każda przymiarka dawała karykaturalne efekty, bo upstrzono go z każdej strony reklamami, tak jakby zarządzający budynkiem chciał ukryć jego kształt z obawy, że widoczny w pełnej krasie mógłby wywołać znów niepotrzebną dyskusję o zasadności wykreślenia go z gminnej ewidencji zabytków, zktórej wyleciał po skandalu zpawilonem Emilia.
Bo gdyby zdjąć te wszystkie wątpliwe ozdóbki iwyszorować go dokładnie od schodów po dach, od razu rzuciłby się w oczy – nietypowa, rozczłonkowana bryła, parter kojarzący się trochę z bunkrem, trochę ze stacją kosmiczną, górna kondygnacja jak kontener wciśnięty niedbale na wierzch, choć podtrzymuje ją mocny wspornik, taras na dachu i ciągnące się wzdłuż elewacji pasy okien. Wypisz wymaluj fantazja o „poziomym drapaczu chmur” El Lissitzky’ego i mniej znany, niewyrośnięty krewniak siedziby Ministerstwa Transportu Drogowego wTbilisi, sztandarowego przykładu architektury modernistycznej na terenie dawnego ZSRR. Odczucia, jakie budzi w patrzącym, trudno nazwać zachwytem – to jakby muzykę punkową określać mianem „przyjemnej”. Nie taką miał spełniać rolę. Zwraca uwagę, krzyczy wprzestrzeni, drażni oko.
Uniwersus, bo o nim mowa, powstał z początkiem lat 80. według projektu z 1975 r. Jego wnętrza miały rozsławiać radziecką myśl techniczną, lecz ostatecznie urządzono w nich Centralny Dom Handlowy Domu Książki. „Bardziej szczęśliwego miejsca trudno szukać wWarszawie” – jak oznajmiała „Stolica”, pokazując na zdjęciach tłumy w samoobsługowej, jednej z największych wmieście księgarń. Obywatele tłoczący się przy ladach ze słowem drukowanym – widok dziś cokolwiek egzotyczny. Funkcja, jaką przeznaczono Uniwersusowi, odeszła do lamusa, podobnie jak styl, w którym powstawał, choć gdy przyglądam się jego sylwetce na tamtych fotografiach, wolnej od reklam i szyldów, potrafię sobie wyobrazić, że gdzieś, w zupełnie innej części Europy, ktoś znający się na rzeczy mógłby go zaadaptować zgodnie z pierwotnym zamysłem, przywrócić mu pierwotny splendor i odpowiednio sprawę nagłośniwszy, rozsławić jako „ikonę architektury”, jeszcze na tym zarabiając.
Ale nie tutaj, tu nie może się to wydarzyć. Będzie niszczał pod wielkoformatowymi płatami, aż któregoś dnia zniknie, jak wiele innych, cenniejszych jeszcze warszawskich budynków powstałych wciągu ostatniego półwiecza, na których widok na zdjęciach turyści dziwią się: jak można było się ich pozbyć? O zachowanie Uniwersusa tylko nielicznym będzie chciało się kruszyć kopie.
Za pointę niech posłuży komentarz z lokalnego forum internetowego: „Nie wiedziałam, że takie brzydactwo ma w ogóle nazwę – brutalizm”.