Gazeta Wyborcza - Regionalna (Stoleczna)
Matrioszka ucieka zWarszawy
Od pół roku ktoś regularnie dewastował sklep z artykułami wschodnimi na Kabatach. Zrozpaczona ukraińska właścicielka w końcu wyniosła interes zWarszawy, ale i tak szyld napisany cyrylicą ponownie został ochlapany farbą.
Tak jak Polacy mają swoje sklepy z polską kiełbasą wLondynie, tak Rosjanie i Ukraińcy mieli wWarszawie Matrioszkę. To delikatesy ze „wschodnimi specjałami” – jak głosi reklama. Wofercie m.in. kilkadziesiąt rodzajów kawioru (w tym ten najrzadszy z bieługi – 1650 zł za 100 gramów), do tego sosy, miody, herbaty, pielmieni i czebureki.
Do 10 stycznia sklep działał przy ul. Wąwozowej 2. To typowy nowy blok na Kabatach: sklep ogólnospożywczy, dentysta, meble kuchenne, wlepka z krzyżem celtyckim i napisem „Biała Warszawa”. Wśród polskich szyldów wyróżniał się ten pisany cyrylicą.
Matrioszkę prowadzi Ukrainka Wiktoria Rostkowska. Od 18 lat mieszka wPolsce, sklepem kieruje od 2012 r. Przez lata nie działo się nic niepokojącego, aż do ostatnich wakacji, gdy pierwszy raz witryny pomazano farbą. Potem były kolejne ataki: zbita szyba, zniszczone zamki, znowu pomazanie farbą i znów zbite szyby, tym razem trzy.
Wsumie Wiktoria doliczyła się siedmiu aktów wandalizmu, które zgłosiła na policję. – Nie mam pojęcia, kto to robi. Nikt mi nie mówił nic złego, nie groził – wspomina. Dopytuję, czy może chodzić o jej narodowość, czy może o konkurencję? Weronika domyśla się, że raczej to drugie, ale szczegółów nie zna.
Mieszkańcy bloku raczej lubili sklep, niektórzy robili w nim zakupy, szczególnie dobrze wspominają pracujące w Matrioszce sprzedawczynie ze Wschodu. – Bardzo miłe dziewczyny. A co do powodów ataków, to różne rzeczy ludzie opowiadają. Podobno porachunki biznesowe – słyszę w jednym ze sklepów na osiedlu. Taką samą wersję nieoficjalnie podają policjanci.
Ostatni raz witrynę pomazano farbą w piątek, gdy sklep już nie działał, choć szyld wciąż wisiał. – Jeśli konkurencja, to dlaczego to zrobili, przecież widzieli, że już nas tam nie ma? – dziwi się Wiktoria Rostkowska.
Wiarę w złapanie wandali traciła wraz z kolejnymi umorzeniami spraw przysyłanymi z policji. Ma żal: – Mogli obejrzeć zapisy z kamer, sprawdzić numery rejestracyjne. Sprawcy, dwóch młodych mężczyzn, przyjeżdżali samochodem. Potem już nawet wbiały dzień, sąsiadka mi mówiła – opowiada Rostkowska.
– Są tam kamery spółdzielni, nawet dobrej jakości. Sprawcy byli jednak dobrze zamaskowani, nie było nawet sensu publikować tego materiału, bo nic na nim nie widać – mówi nadkom. Robert Szumiata, oficer prasowy komendy na Mokotowie, której podlega komisariat na Ursynowie. Przekonuje, że kilka spraw jest jeszcze w toku, policja wciąż szuka wandali.
Klienci Matrioszki po zakupy od niedawna muszą jeździć aż do Piaseczna.