Gazeta Wyborcza - Regionalna (Stoleczna)
PODRÓŻE KSZTAŁCĄ
Poszłam ostatnio z chłopakami na wódkę. Zjechaliśmy z całej Polski do wynajętego na weekend apartamentu. Dobiło parę osób z okolicy, w tym dwóch ziomów z fantastycznymi żonami. Rozstawiliśmy butelki, włączyliśmy oprawę audiowizualną i zaczęliśmy gadać. Oczywiście o serialach, matematyce, wydarzeniach ze świata naszego i tego ogólnego, a im dalej wwieczór, tym bardziej też o sensie życia, programowaniu, własnych ograniczeniach, braku czasu i relacjach międzyludzkich.
Wiadomo, na czym polegają długie nocne Polaków rozmowy. Nie chodzi o to, żeby coś załatwić, tylko żeby się lepiej poznać. Otworzyć się trochę razem z następną butelką, wymienić nie tyle poglądy, co sposoby myślenia. Powygłupiać, pośmiać razem z czegoś zamiast szydzić z siebie, debatować zamiast się kłócić. Trochę mówić, trochę słuchać, trochę odpocząć. Przyjaźń to terapia dla ludzi, którzy nie mają kasy.
Jesteśmy z kumplami dorosłymi ludźmi. Każdy ma jakąś pracę, jakąś rodzinę, mieszkamy w różnych miastach, łączy nas w zasadzie tylko wspólne hobby. No i parę razy w roku takie właśnie spotkania po godzinach.
Na wyposażeniu apartamentu oprócz mebli i routera była także zafoliowana kartka z wizerunkiem Matki Boskiej. Po krótkim dochodzeniu udało nam się zidentyfikować ją jako relikwię trzeciego stopnia, ponieważ napisano, że jej fragment został potarty o ubranie jakiegoś świętego. Trochę poszydziliśmy z merkantylności tego konceptu, trochę się zastanawialiśmy, czy jeśli teraz potrzemy Maryjkę o siebie, to zostaniemy relikwiami czwartego stopnia. Aż jeden z kolegów zaprotestował – weźcie no, to jest dla kogoś ważne, a zachowujemy się jak parówy.
To było moje pierwsze zaskoczenie. Nie fakt, że ktoś przyciął nasze swawole, ale reakcja rozweselonej grupy (z której większość zdążyła wcześniej zadeklarować się jako gorący antyklerykałowie). Bez cienia szydery zgodziliśmy się i umieściliśmy Maryjkę na telewizorze, aby czuwała nad nami.
Drugie zaskoczenie, także pozytywne, nastąpiło po kolejnej butelce. Kolega (który wcześniej przedstawił się jako feminista) wziął mnie na boczek i poprosił, żebym powiedziała mu od razu, jeśli zacznie zachowywać się niewłaściwie. Gdyż on po pijaku robi się przytulasty, o nic mu wtedy co prawda nie chodzi, ale nie chciałby być źródłem jakiegokolwiek dyskomfortu. Umówieni na sygnalizację wróciliśmy do debatowania o sensie życia.
Trzecie zaskoczenie przyszło o świcie, kiedy to oczywiście ratuje się świat przed zagładą za pomocą zupełnie nowych pomysłów na jego funkcjonowanie. Spytałam kolegę (który przedstawił się jako konserwatysta), czy ma jakieś przyjaciółki, w sensie przyjaciół rodzaju żeńskiego, z którymi może tak właśnie się napić i rozmawiać o rzeczach. Nie ma. Dlaczego?
Kumpel zaciął się i po chwili odrzekł, że to dlatego, że ma żonę – i wiesz, to by była taka sytuacja, rozumiesz, dwuznaczna. Rozmowa pobiegła dalej.
Wróciliśmy do domów, a ja zostałam z przerażającym wnioskiem.
Czy to oznacza, że heteroseksualni przedstawiciele połowy społeczeństwa, jeśli mają szczęście w życiu, znają jedną kobietę? Tę, która została ich żoną? Być może poznali kilka dziewczyn wcześniej, być może z nimi rozmawiali, być może coś z tego zapamiętali, ale po ślubie koniec z koleżeństwem i przyjaźnią?
Mam kilka pomysłów na to, dlaczego tak się dzieje, ale o tym kiedy indziej, bo teraz muszę przepracować dwa pytania.
To skąd oni mają wiedzieć, jak bardzo kobiety są różnorodne, jakie mają opinie, przemyślenia, przeżycia, potrzeby, pomysły – jak bardzo kobiety są ludźmi?
To czego jeszcze nie wiedzą?
Czy to oznacza, że heteroseksualni przedstawiciele połowy społeczeństwa, jeśli mają szczęście wżyciu, znają jedną kobietę?