Gazeta Wyborcza - Regionalna (Stoleczna)
RADY DZIELNIC TYLKO PRZESZKADZAJĄ?
Na Bemowie w środę odbyła się kuriozalna sesja rady dzielnicy. Jak w soczewce pokazuje ona, jak bardzo wypaczyła się warszawska samorządność na szczeblu dzielnicowym. Trwała ledwie pięć minut, przyszło na nią ledwie kilku radnych, a przewodniczący rady ( jest nim Marek Cackowski z PiS) zaraz po rozpoczęciu obrad przerwał je aż do maja. W ten sposób łączny czas obrad dzielnicowych radnych od października do maja wyniesie jakieś dziesięć minut.
Ta farsa jest efektem niezdolności bemowskich radnych do współpracy oraz kurczowego czepiania się władzy przez tych, którzy akurat rządzą. Co to ma wspólnego z samorządem?
Przypomnijmy tło sprawy: na Bemowie przez ostatnie miesiące rządziła koalicja „techniczna” PO, PiS i lokalnej Bemowskiej Wspólnoty Samorządowej. Pod koniec 2017 r. BWS opuściło tę koalicję, przyłączając się do radnych skupionych wokół Jarosława Dąbrowskiego, byłego wieloletniego burmistrza dzielnicy iważnej postaci wwarszawskiej Platformie Obywatelskiej. Obecnie skonfliktowanego z tą partią i uważanego przez PO za osobę niewiarygodną. W listopadzie przewodniczący rady zerwał sesję, by zapobiec odwołaniu ze stanowiska siebie i burmistrza Michała Grodzkiego (PiS). Lokalni radni wznowili sesję na własną rękę, odwołali przewodniczącego i burmistrza. Na nowego burmistrza wybrano Wiesława Sikorskiego. Zdaniem stołecznego ratusza – niezgodnie zprocedurami.
Od listopada trwały intensywne rozmowy onowej koalicji, którą miały tworzyć lokalne komitety (w tym ten, któremu szefuje Dąbrowski) z Platformą Obywatelską. Jak twierdzi burmistrz-nieburmistrz Sikorski, w styczniu byli już po słowie. Wostatniej chwili PO wycofała się z umowy. Rozżalony Wiesław Sikorski napisał list do lidera partii Grzegorza Schetyny, skarżąc się, że od przewodniczącego warszawskiej PO Marcina Kierwińskiego usłyszał, że Platforma pozostanie w dotychczasowej koalicji z PiS, natomiast ratusz będzie „prawnie blokować przejęcie obowiązków przez nowo utworzoną większość”. „Takie działania spowodują paraliż rady dzielnicy do końca kadencji, (...) są łamaniem zasad demokracji i służą jedynie pozostawieniu Bemowa pod rządami Burmistrza z PiS” – przekonuje Sikorski.
PO-PiS-owe władze dzielnicy jakoś doczłapią się do końca kadencji. Sesję w maju można po kilku minutach znowu przerwać, tym razem do sierpnia. Potem wystarczy jeszcze jeden taki trick i już mamy listopad.
To nie jest wyjątek. Sesje na jednym wdechu otwierał i przerywał przewodniczący rady Śródmieścia Michał Sas wybrany z listy stowarzyszenia Miasto Jest Nasze. Przewodnicząca rady Ursynowa Teresa Jurczyńska-Owczarek (wybrana z listy lokalnego komitetu będącego koalicjantem PO) w ogóle bez jakiegokolwiek uzasadnienia nie zwoływała sesji przez pięć miesięcy. Przewodniczący rady Białołęki Wiktor Klimiuk (PiS) udawał, że nie widzi jednej radnej, i miesiącami nie liczył jej głosu. Wszystko to było podyktowane chęcią utrzymania stanowiska albo koalicji, która straciła większość.
Praca radnego to oczywiście nie tylko siedzenie na sesjach – powinien przecież także składać interpelacje i spotykać się z mieszkańcami. Ale sesje są po to, żeby dyskutować o tym, jak ma się rozwijać dzielnica, wskazywać, co należy naprawiać, i tłumaczyć mieszkańcom, co dla nich robi lokalny samorząd.
Chyba jedyne, do czego udało się przekonać mieszkańców Bemowa dzielnicowym radnym wszystkich klubów, to to, że rada dzielnicy jest kompletnie niepotrzebna. Mieszkańcy kilku innych dzielnic chyba też nabrali co do sensu jej istnienia wątpliwości.
Tak nie powinien działać dzielnicowy samorząd.
Sesje są po to, żeby dyskutować o tym, jak ma się rozwijać dzielnica, wskazywać, co należy naprawiać, i tłumaczyć mieszkańcom, co dla nich robi lokalny samorząd