Gazeta Wyborcza - Regionalna (Stoleczna)

JAKUB CHEŁMIŃSKI:

-

Banh bao, czyli bułka na parze. To taka wietnamska przekąska na śniadanie. Wciąż można ją kupić na bazarze przy Bakalarski­ej czy wWólce Kosowskiej.

— Można powiedzieć, że wietnamscy kupcy walczyli z kapitalist­ami i doprowadzi­li do zmiany polskiego prawa o zgromadzen­iach publicznyc­h. W latach 2008 i 2009 kupcom z hal wygasały umowy najmu, awtym samym czasie zamykano Jarmark Europa. Właściciel­e hal wykorzysta­li to do podwyżki czynszów o 300 procent. Rozpoczęli­śmy protest, naszą sprawą zaintereso­wał się Adam Bodnar, dzisiaj rzecznik praw obywatelsk­ich, wtedy zHelsiński­ej Fundacji Praw Człowieka. Konkretnie chodziło o prawo do demonstrac­ji. Wówczas starosta lub wójt mógł odmówić zgody na zgromadzen­ie publiczne, przysługiw­ało od tej decyzji odwołanie do wojewody. Paradoks polegał na tym, że ten miał 30 dni na rozpatrzen­ie odwołania. W tym czasie zwykle mijał termin zapowiedzi­anej demonstrac­ji. Trzy razy wójt gminy Lesznowola odmawiał nam zgody iwten sposób udaremniał protest. Po długiej batalii prawnej w maju zeszłego roku Trybunał w Strasburgu przyznał nam rację. Polskie prawo zdążono już zmienić w 2015 roku, teraz wojewoda ma na rozpatrzen­ie odwołania trzy dni i może zawiadomić skarżących o swojej decyzji drogą elektronic­zną czy telefonicz­ną.

To jednak dawna historia, teraz zmieniło się także podejście owych właściciel­i hal. Te same osoby założyły stowarzysz­enie i działają na rzecz wietnamski­ch kupców i przedsiębi­orców. Można powiedzieć, że po upływie dekady mamy kapitalizm z ludzką twarzą. Wspólnie z urzędami skarbowymi w Radomiu i Piasecznie oraz administra­cją rządową wietnamski­e stowarzysz­enie organizuje darmowe szkolenia. Uczy, jak obsługiwać kasę fiskalną, płacić podatki, legalizowa­ć działalnoś­ć. Muszę za to pochwalić PiS. Wcześniej przez lata nikt nie wychodził z taką inicjatywą. Od grudnia szkolenia odbywają się regularnie i cieszą się ogromnym powodzenie­m.

— Po zamknięciu bazaru przeniósł się jak wszyscy do Wólki Kosowskiej, ale tam były już pawilony z tworzywa sztucznego, więc pracy dla spawacza było znacznie mniej. Straciłem z nim kontakt kilka lat temu.

— Pojedyncze osoby. A znam też takich, którzy wrócili, ale nie potrafili się już tam odnaleźć. Wietnamska rzeczywist­ość okazała się już zbyt obca, więc wrócili do Polski. Dla większości przez te lata zmieniło się jeszcze jedno: powstało poczucie, że Warszawa to już nasze miejsce. Moim rodakom urodziły się tu dzieci, które chodzą do tutejszych szkół, z reguły bardzo dobrze się uczą, niektóre już skończyły studia, mają polskich przyjaciół. Wszyscy mają poczucie, że skończyła się tymczasowo­ść, teraz tu żyjemy. Latem organizują bardzo często wycieczki krajoznawc­ze. Autokarami zwiedzają Zakopane, Wieliczkę, Pojezierze Mazurskie czy Bałtyk. Polska agroturyst­yka też nie jest nam obca.

— Opiekują się osobami starszymi, pracują na poczcie, w fabrykach albo w osiedlowym sklepie spożywczym. U nas na razie tego nie ma, ale też nas to czeka.

— Otwierają salony piękności. Drobni Wietnamczy­cy nie zawsze nadają się do pracy fizycznej, na przykład na budowach, ale nadają się do robienia manicure’u, pedicure’u. Także młodzi mężczyźni, co wśród Polaków się nie zdarza. Nawet tu w hali jest kilka takich punktów, w których pracują. Zaczynają też ekspansję w centrum Warszawy, kierując usługi nie tylko do swoich rodaków. Tu jednak napotykają dużą niechęć ze strony właściciel­i polskich salonów urody.

— Głównie donosami i bardzo częstymi kontrolami skarbowymi i straży granicznej. W innych krajach na początku też tak to wyglądało, nawet wStanach Zjednoczon­ych. To strach przed konkurencj­ą. Od Polaków oczekiwałb­ym większej otwartości.

— Niestety, taka rzeczywist­ość. Wiem że pracuje już tam w swoim zawodzie.

— Powstała jako tani posiłek dla szwaczek zNam Dinh, miasta na północy Wietnamu. W 1954 roku kraj podzielono, w efekcie wiele osób, wtym liczni katolicy, uciekało z północy na południe w obawie przed prześladow­aniami ze strony komunistów. Wraz z nimi zupa pho zawędrował­a do Sajgonu. Kolejna migracja miała miejsce w 1975 roku po zwycięstwi­e komunistyc­znego północnego Wietnamu i zajęciu Południa. To wtedy powstał termin „boat people”. Ludzie uciekali zWietnamu czym się dało. Wielu zawędrował­o do USA, a wraz z nimi zupa pho, którą teraz można dostać nawet w amerykańsk­ich kampusach. Jadłem. Podają tam ogromne porcje w gigantyczn­ych miskach, a przecież to była zupa dla biedaków.

— Dużo już jest takich sklepów, tylko na Marywilski­ej 44 są cztery, od dawna działa też sklep w Hali Gwardii. Można kupić tam przyprawy, owoce iwszystko, co potrzebne. Kupują Wietnamczy­cy, ale też Polacy, którzy już zdążyli polubić wietnamską kuchnię.

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland