Gazeta Wyborcza - Regionalna (Stoleczna)
PIOTR WESOŁOWICZ:
Może powinienem zapomnieć o tym dniu. Ale jak, skoro odmienił moje życie?
Pomóc można, wpłacając pieniądze: Pamiętasz uczucie, gdy rzucając śnieżkami, odmroziłeś sobie ręce, a potem włożyłeś pod gorącą wodę?
– Pomnóż to przez dziesięć. Czasem śmieję się, jak czytam wypowiedzi piłkarzy, którzy cierpią z powodu bólu po kontuzji. Chętnie bym się z nimi zamienił. Stan zapalny to dla mnie żaden ból. To ból neurologiczny jest nie do zniesienia.
Tabletki nie pomagają. Gdy ból już mnie sponiewiera, zasypiam. Najczęściej po prochach. Biorę leki psychotropowe, bez nich nie dałbym rady funkcjonować. Ale po nich jestem nie do życia, miałem już dwie stłuczki. Niegroźne.
– Po wypadku powiedziałem jej, że chcę się rozstać. Że nie może marnować sobie przy mnie życia, żeby ułożyła sobie wszystko na nowo, znalazła kogoś. Rozpłakaliśmy się i daliśmy sobie rok. A potem kolejny. Ale staramy się nie rozmawiać o mojej chorobie.
– Fakt, ona się przypomina. Gdy nie mogę spać, boli, nie umiem sam skorzystać z łazienki. Staramy się nie dać po sobie poznać cierpienia. Narzeczona rzuciła się w wir pracy, ja jej pomagam.
– Żaden pracodawca nie wytrzymałby z takim pracownikiem. Kiedy nie mogę zasnąć do rana, biorę lekarstwa i kolejne dwa dni jestem wyjęty z życia. Miałem pomysł, by zostać trenerem, ale to nie ma sensu.
– Nie potrafiłbym nawet pokazać dzieciom ćwiczenia. Chodzę, ale nie umiem kopać piłki. Któregoś dnia próbowałem żonglować. Udało się dwa razy podbić piłkę. Mózg pracuje, wysyła sygnał, który wdrodze do nóg przepada. Przeszywa mnie prąd, jakbym miał się zaraz przewrócić.
Kiedyś nie wyobrażałem sobie życia bez piłki. Po operacji liczyłem miesiące: sezon kończył się w czerwcu, awlipcu rozpoczynały się przygotowania do nowego. Myślałem, że się uda. Dziś już nie zależy mi na piłce. Chcę tylko wrócić do normalnego życia.
– Czyli czuć. Jeśli mam żyć zwewnętrznym bólem, ale wróciłoby mi choć trochę czucia, biorę to wciemno. Zastrzyki z komórek macierzystych są bardzo drogie, ale nie pomagają.
– Założenie stymulatora, który pobudzi rdzeń kręgowy. Na razie mi odmówiono. Zakłada się go ludziom z przeciętym rdzeniem, całkowicie sparaliżowanym. Ja się ruszam, lekarze nie chcą ryzykować. Drugie to wszczepienie komórek glejowych. To młode komórki nerwowe. Poznałem człowieka, który nie chodzi, ale po ich wszczepieniu odzyskał 70 proc. czucia.
– Wiem, ryzyko. Ich wszczepienie może zamienić się w raka albo wwózek do końca życia. Ale przestałem się już czegokolwiek bać. Podpiszę pismo, że odpowiedzialność spada na mnie.
– Tak. Ale chcę go zrobić, bo nie mam sił dłużej żyć w ten sposób – nie czując i konając z bólu. Lekarze boją się jednak podjąć ryzyko. Mówią nawet, że to nieetyczne. Próbowałem wSzwajcarii, USA, Rosji... Prosiłem, dawałem łapówkę. Choć czy można nazwać łapówką to, że chcę walczyć ożycie? Za 10-15 lat wPolsce to będzie powszechna praktyka. Ale dla mnie może być już za późno.
Mówią, że i tak są pełni podziwu, jak wyglądam. Że według podręcznika powinienem do końca życia leżeć sztywny w łóżku albo nie żyć. Każą mi się pogodzić z aktualnym stanem. Ale ja nie potrafię. Nie da się, czując taki ból. Co ciekawe, lekarze mówią, że gdybym przy upadku był pijany, nic by mi się nie stało.
Miewam stany depresyjne, to normalne. Pomaga psycholog i psychiatra. Ale gdy jest gorzej, wracam myślami do OIOM-u, do tego, jak nie umiałem podnieść ręki, przewracałem się, próbując oprzeć się samodzielnie opoduszkę. I już nie ma takiego dramatu.
– Zadaję je do dziś. Przecież byłem wysportowany, silny, rywale na boisku nie umieli mnie minąć. Uprawiałem muay thai. Byłem niezniszczalny. Na szczęście został mi charakter wojownika. Dziś lekarze, inaczej niż dwa lata temu, chwalą mnie, że wypisałem się ze szpitala. Że gdybym po operacji został, już bym nie wstał z łóżka. A ja walczę, korzystam z każdej okazji, jeżdżę po kraju, szukam pomocy.
– Tak, jestem wierzący. Mam wytatuowane jego słowa: „Człowiek jest wielki nie przez to, co posiada, lecz przez to, kim jest; nie przez to, co ma, lecz przez to, czym dzieli się zinnymi”. Co tydzień jeżdżę do Skierniewic na msze uzdrawiające Marcina Zielińskiego.
Na żebrach mam jeszcze jeden tatuaż: „Nieważne, ile razy upadniesz, lecz ile razy potrafisz się podnieść”.
– Przez pierwszy rok nie obejrzałem ani jednego. Kiedy przychodziłem na stadion Polonii, miałem łzy woczach. Ludzie chcieli mi pomóc, ale czułem się, jakbym był tam za karę. Bolało mnie patrzenie, jak koledzy grają.
– Wyjazd do Brazylii. Kwiecień 2005 r. Byłem miesiąc po 18. urodzinach, nie odebrałem nawet dowodu. Zabrał nas – mnie i Michała Kopcia – Mariusz Piekarski, były piłkarz Legii i początkujący menedżer. Mieliśmy testy w dwóch klubach – Atlético Paranaense i Itachi.
Inny świat. Każdy klub miał kilka boisk do treningu, hotel, budynek szkolny, siłownię, nawet własnego stomatologa. Nie zostałem, choć chciały mnie, małolata zWarszawy, oba kluby. Piekarski się z nimi nie dogadał. Chciał, by zatrudnili nas obu. Aoni chcieli mnie. Mariusz mówił: „Możesz zostać. Ale załatwiłem ci testy w trzech klubach ekstraklasy. Za dobre pieniądze”.
Żałuję, że nie podpowiedział, bym został wBrazylii, choć na pół roku. Do Polski wróciłbym jako pan piłkarz. Aja patrzyłem na pieniądze. W Brazylii nie proponowali kokosów, awPolsce miałem szansę na niezły kontrakt.
Wróciłem. Piekarski został, musiał załatwić jakieś interesy. Po jego powrocie mieliśmy razem pojechać do Szczecina na testy. Ale nie pojechaliśmy. Skręciłem kostkę w trakcie treningu na Agrykoli, gdzie szykowałem się na podbój Pogoni. Od tego momentu wszystko zaczęło się sypać. Zjeżdżałem coraz niżej. Górnik Łęczna, Świt, Znicz, spadek zIligi wTychach...
– Tak. Trenowałem z rezerwami, wypadłem nieźle, ale jeden z działaczy powiedział, że na pierwszą dru-