Gazeta Wyborcza - Regionalna (Stoleczna)
NOWOGRODZKA PATRZY I BIJE BRAWO
Wiecie, co mnie najbardziej frustruje w czasach „nowego autorytaryzmu” rządów Prawa i Sprawiedliwości? To cynizm i widoczne poczucie bezkarności upolityków partii rządzącej, kiedy z uśmiechem na twarzy tłumaczą forsowane siłą swojej większości głosów w parlamencie antydemokratyczne zmiany. Katalog wymówek? Ciągle ten sam. „Wola suwerena” (czytaj: mamy większość, więc możemy wszystko), „wina poprzedników” (czytaj: oni trochę napsuli, więc my możemy napsuć bardziej).
Dlatego tak smutno było obserwować, jak podobny popis cynizmu dali w ostatnim tygodniu radni stołecznej Platformy Obywatelskiej. Wielu z nich widywałem na demokratycznych manifestacjach iwydawało mi się, że mimo iż nasze wizje rozwoju miasta są różne, to chociaż łączy nas sprzeciw wobec wykorzystywania swojej pozycji władzy do ułatwiania swojej własnej partii utrzymania się przy tejże władzy.
Nic podobnego. W ostatni czwartek na sesji rady przepchnięte zostały, mimo licznych protestów mieszkańców, zmniejszone okręgi wyborcze wwyborach do rad dzielnic. Do tej pory na Pradze-Południe, Ochocie, Białołęce iwRembertowie liczba mandatów w każdym z okręgów wynosiła sześć, siedem lub nawet osiem. Pięciomandatowe okręgi były dotychczas rzadkością, a teraz, gdy je zmieniono, w większości okręgów wybierać będziemy właśnie piątkę radnych.
Zamiast ośmiu – pięć mandatów
Co to oznacza? Ano tyle, że zdecydowanie większe szanse mają radni dużych partii, a mniejsze – lokalnych komitetów, które walczą o trzeci lub czwarty wynik. Przeciw ustawowemu zmniejszaniu liczby mandatów dopiero co protestowali… politycy PO w Sejmie. Rafał Trzaskowski jeszcze w listopadzie na Twitterze pisał, że w trzymandatowym okręgu wyborczym próg wejścia do rady wynosi nie 4, ale 20 proc., i grzmiał, że to „brak szans dla mniejszych komitetów”. Fakt, że w okręgu pięciomandatowym ten próg wynosi 12–15 proc., już mu najwyraźniej nie przeszkadza, bo wsprawie manipulacji okręgami wWarszawie milczy jak grób.
Wbrew temu, co twierdzą radni, zmniejszanie liczby mandatów z ośmiu, siedmiu czy sześciu do pięciu w żaden sposób nie zostało wymuszone nową ordynacją wyborczą – ta zakłada, że okręgi mogą mieć od pięciu do ośmiu mandatów. To była czysto polityczna decyzja radnych, którzy w jej realizacji wykazali się taką gorliwością, że wieczór przed sesją wstawiali do uchwał poprawki dodające zmiany w kolejnych dzielnicach. W efekcie mieszkańcy Ochoty czy Rembertowa nawet nie wiedzieli, że następnego dnia rada będzie zmieniać okręgi wyborcze wich dzielnicy. Wrzucanie zmian wieczór przed głosowaniem, tak żeby nikt nie zdołał się znimi zapoznać, też kojarzy mi się dość jednoznacznie z „barwnymi” długimi wieczorami w polskim parlamencie.
Wystarczy budżet partycypacyjny?
Skoro uzasadnieniem dla zmian ograniczających demokrację (bo chyba wszyscy się zgodzą, że próg 12 proc. wwyborach lokalnych nie ma wiele wspólnego z prawdziwą demokracją) nie jest wymóg ustawowy, to co nim jest? Rąbka tajemnicy uchylił w trakcie sesji radny PO Paweł Lech. „Aby sprawnie zarządzać Warszawą, potrzebna jest stabilna większość w Radzie Warszawy. Stabilną większość gwarantują duże partie, nie małe ruchy lokalne” – oznajmił radny dziennikarzom. Miał też i swoje przesłanie do protestujących mieszkańców: „Nie trzeba startować wwyborach, wystarczy budżet partycypacyjny, żeby wpływać na miasto”.
Drodzy radni, pewnie się teraz cieszycie, że udało się przepchnąć zmiany, które faworyzują was wwyborach. Nie wzięliście przy tym pod uwagę jednego. Najbardziej cieszą się zwaszych posunięć przy Nowogrodzkiej. Bo daliście w ten sposób świetny pretekst PiS, by dalej psuło demokrację na szczeblu krajowym.
Uzasadnienie będzie jasne: skoro to samo robi opozycja, to my też możemy. W antydemokratycznej sztafecie właśnie skończyliście etap, apałeczka została przekazana… waszej konkurencji. Na waszym miejscu bym się nie cieszył, ale drżał ze strachu na myśl o tym, jaki będzie wynik końcowy.