Gazeta Wyborcza - Regionalna (Stoleczna)
DRZEWA MORDUJĄ, STOJĄC (PRZY ULICACH)
Warszawa to nie wieś, żeby po niej rowerem jeździć – to słynne zdanie wypowiedział w jeszcze w poprzednim, XX wieku ówczesny rzecznik Zarządu Dróg Miejskich Marek Woś. Tak przekonywał, że nie ma sensu wytyczanie ścieżki rowerowej na ul. Świętokrzyskiej. Podejście do projektowania miasta jest już inne, ale czy aby na pewno zmienili się urzędnicy?
Nabrałem wątpliwości, gdy wczoraj przeczytałem kuriozalną opinię o planowanych nasadzeniach drzew wzdłuż ul. Górczewskiej. Działacze lokalnego stowarzyszenia Wola Mieszkańców nagłośnili zdumiewający dokument, który podpisał burmistrz Woli Krzysztof Strzałkowski (PO). Piętrzy w nim listę katastroficznych zarzutów pod adresem drzew. Wytyka, że rzucają cień, co w zimie powoduje nierównomierne odmarzanie jezdni, które z kolei czyni niebezpieczną jazdę samochodom. Cień utrudnia też życie pieszym: „Powstanie obszarów niemal całkowitej ciemności na chodnikach generuje stany zagrożenia” – ostrzega burmistrz Strzałkowski. Ostrzega też, że drzewa zrzucają liście, na których samochód może wpaść w poślizg i wypaść z jezdni, awtakim wypadku rząd drzew stanowi „drewnianą ścianę, w którą kierowca uderzy ze stuprocentową pewnością”. Gałęzie drzew – podkreśla burmistrz – wrastają zaś „w skrajnię drogową, zaczepiając i niszcząc ciężarówki oraz autobusy”. Ponadto silne wiatry i opady śniegu sprawiają, że drzewa przewracają się, „bezpośrednio zagrażając życiu i zdrowiu pieszych”.
Konkluzja pisma jest taka: „Dotychczasowe rozważania wskazują na tendencję zalesiania ul. Górczewskiej, co jest kierunkiem odwrotnym od logicznego i pożądanego. Drzewa, krzewy i trawniki powinny być lokalizowane na terenach, których funkcje to uzasadniają. Są to lasy, parki, skwery poza pasem drogowym”.
Czyli: Warszawa to nie las, żeby sadzić w niej drzewa przy ulicach? Takie podejście zdumiewa, gdy tak bardzo martwimy się smogiem wWarszawie, a stołeczny ratusz uruchomił program dosadzania drzew przy 76 ulicach w mieście.
Wrozmowie ze „Stołeczną” burmistrz Strzałkowski szybko przyznał się, że nie przeczytał uważnie dokumentu, który podpisał. Przekonywał nas, że przygotował go jeden zurzędników starszej daty. – Wycofujemy tę opinię, trzeba ją napisać inaczej – zapowiedział burmistrz.
To źle, że nie czytał pisma, ale dobrze, że przynajmniej potrafił się przyznać do błędu. Pozostaje jednak pytanie: jak wielu stołecznym urzędnikom trzeba uważnie patrzeć na ręce, gdy podejmują decyzje dotyczące zieleni? Jak wiele z tych decyzji nie ma tak szczęśliwego finału?