Gazeta Wyborcza - Regionalna (Stoleczna)
SĘPIENIE CUDZESÓW
Nigdy nie paliłem i dlatego omija mnie papierosowa subkultura, a jej słownictwo – pety, szlugi, machy itd. – na ogół mi się nie przydaje. Jednak „cudzesy” – wyraz proweniencji peerelowskiej jeszcze, utworzony na podobieństwo wiarusów czy marsów – mają sporo wdzięku. Cudzesy się sępi. Ale sępią nie tylko palacze.
Coś podobnego dzieje się w świecie publicystyki, araczej gdzieś na styku publicystyki i internetu. Zaczęło się już wcześniej, kiedy „Polityka” wprowadziła wydanie cyfrowe. Niemal po każdym nowym felietonie dostawałem prośby o cudzesa typu: „Eee, Jacek, słuchaj, podrzuciłbyś mi plik z tym artykułem, bo dla jednego tekstu nie będę kupował całej gazety...”. Odkąd zacząłem pisać do „Stołecznej”, tylko przybrało to na sile.
Nie mam pretensji, kiedy prosi oto mój przyjaciel, student bez grosza przy duszy, jedna z najbliższych mi osób – wczasach prasy wyłącznie papierowej albo bym mu podrzucił własny egzemplarz, albo kupił wkiosku drugi. Jednak fejsowemu znajomemu za którymś razem powiedziałem: „Pragnę zauważyć, że roczna prenumerata »Wyborczej« jest teraz wpromocji, 99zł na cały rok, masz wtym wszystkie »Wysokie Obcasy« i »Duże Formaty«, nie tylko Dehnela co tydzień. To są niecałe 2 zł tygodniowo, ja bym rozważył”.Przekonał się – ibardzo dobrze. Ale problem e-sępienia jest szerszy.
***
Mogę zrozumieć, że ktoś nie chce dawać pieniędzy tytułom, które uważa za szkodliwe. Sam nieraz mam podobne wahania, ostatecznie jednak zwykle płacę esemesowo parę złotych, trudno. Mogę się fundamentalnie nie zgadzać z tą czy inną redakcją, ale skoro wygenerowała jakieś ważne dla mnie treści, to proszę: oto moje srebrniki. Nie przyszłoby mi natomiast do głowy napisać do znajomego, współpracownika takiego pisma, ze słowami: „Słuchaj, nie dam im ani grosza” – wdomyśle: ani grosza na tę szmatę, ten brukowiec, tę prasową ekspozyturę piekła na ziemi, dla której pracujesz, zdrajco! – „więc daj, wyślijże, bądź kolegą”. Ale niektórym jednak to do głowy przychodzi.
Cudzesy sępią też ludzie zupełnie obcy, luźne kontakty zfacebookowej autostrady. Ktoś wkleja link do artykułu, a pod tym – żebrokomentarze typu: „Wklej, wklej, ja też chcę przeczytać! Kto będzie fajny isię podzieli?”, często przybierające formę focha, że coś jest „za paywallem” (skandal!), anawet oburzenia, że złe gazety zabraniają czytelnikowi darmowego korzystania ztreści. Aprzecież nikt jakoś nie oprotestowuje warzywniaka, że rzodkiewki sprzedaje, anie rozdaje. Za to furia na „złe gazety” jest coraz bardziej powszechna.
Tyle że za darmo to można dostać zwiędłą rzodkiewkę po zamknięciu bazarku albo przepisany z amerykańskiego portalu news, że aktorka X wyszła bez makijażu po humus („Zobacz zdjęcia!”, przy każdym zdjęciu reklama: „Chirurdzy plastyczni są wściekli na tę pięćdziesięciolatkę, która odkryła prosty sposób na...”). A nie rzetelny reportaż, felieton znanej pisarki czy analizę wymagającą wnikliwej i długotrwałej pracy specjalisty.
***
Mamy z Piotrem cyfrową prenumeratę „Wyborczej” z przyległościami, „Tygodnika Powszechnego”, od niedawna „Polityki”, bo wcześniej przynosiliśmy z kiosku papierową, poza tym kupujemy „Przekrój” i „Pismo”; Piotr jeszcze – jako amerykanista – „New York Timesa” i „Washington Post”, aoprócz tego zprzyjaciółmi współdzieli prenumeraty „Economista” i „New Yorkera”.
Czy wszystko to nam się podoba? Nie, często pomstujemy na taki czy inny artykuł, niektóre okładki nas wściekają, niektórzy dziennikarze – irytują. Nie czytamy od deski do deski. Znacznej części nawet nie przeglądamy. Jest na przykład aberracją, być może godną osobnej analizy, czemu para warszawskich gejów prenumeruje katolicki tygodnik z Krakowa – ale tak jest i nie jesteśmy w tym odosobnieni; porządne dziennikarstwo po prostu popłaca redakcji, choć dział „Wiara” raczej pomijam.
Wykupiony dostęp, znacznie tańszy od gromadzenia papierowych egzemplarzy dzień po dniu, tydzień po tygodniu, to nie tyle zakup wszystkich artykułów, notek i ogłoszeń, co właśnie dostęp do tych akurat treści, które szczególnie nas interesują.
Tymczasem nieustannie słyszę: „Nie będę kupował prenumeraty dla jednego artykułu”. Dobrze, ale kiedy myśl ta pojawia się co tydzień, to mówimy już o pięćdziesięciu dwóch artykułach rocznie (do tego doliczmy przydatne teksty z gazetowych archiwów). Koszty dostępu do prasy internetowej naprawdę nie są zawrotne – poza tym przyczyniają się do wspierania naszych praw obywatelskich, bo silna prasa to jeden z filarów obrony przed tyranią. Niedemokratycznych rządów, wielkich korporacji, skorumpowanych władz lokalnych. Może – luźna myśl – warto?
***
Wtym wszystkim nie powiedziałem o najważniejszym, więc teraz wprost do Was, drodzy sępiący e-cudzesy: otóż gazety, od których kupujecie treści, kupują je od dziennikarzy, publicystów, pisarzy. Felieton, który chcecie ode mnie wysępić, to moja praca, którą sprzedałem redakcji. Praca, która daje mi utrzymanie.
Jesteście zatem jak ci cwani sąsiedzi z pokolenia naszych rodziców i dziadków, którzy mówili: „Panie Stachu, pan robisz w tym sklepie metalowym, wyniósłbyś pan kilo czy dwa gwoździ i się podzielił. Przecież im nie ubędzie”. Oczekujecie, że będę okradał mojego pracodawcę, bo chcecie oszczędzić dziesięć złotych miesięcznie, choć stać Was, żeby płacić za prasę dziesięć razy tyle. A kiedy prosicie na fejsie, żeby ktoś z dostępem nie był skąpcem iwkleił cały felieton, to prosicie go, żeby okradał i redakcję, i mnie.
Dlatego napisałem ten tekst. Jest szczególny: jeśli mnie o niego poprosicie, to Wam go podeślę. A jeśli poprosicie o kolejny – to też podeślę ten. Myślę, że to uczciwe postawienie sprawy.
Niemal po każdym felietonie dostaję prośby o cudzesa, typu: „Eee, Jacek, słuchaj, podrzuciłbyś mi plik z artykułem, bo dla jednego tekstu nie będę kupował całej gazety...”