Gazeta Wyborcza - Regionalna (Stoleczna)

CIĄGNĄ WISŁĄ OD ZERA DO MORZA

-

W„Królewskim Flisie” bierze udział fotograf „Wyborczej” izapalony wodniak Jacek Marczewski. Rozmawiamy przez telefon. Ja przy biurku wWarszawie, on na piaszczyst­ej plaży gdzieś za Połańcem wŚwiętokrz­yskiem. Opowiada, że łacha ciągnie się na kilometr, na białym drobnym piasku prócz flisaków nie ma żywego ducha. No, może jeszcze ptaki idzikie zwierzęta, które zerkają na podróżnikó­w.

Labirynt koło dębu

Trzy drewniane łodzie dopłynęły tu przed zmierzchem. – Właśnie rozbiliśmy obóz. Na takiej plaży zawsze znajdzie się suche drewno, które przyniosła Wisła, zwykle z wierzby czy topoli, które pachnie najpięknie­j. Rozpalamy ognisko. Właśnie zaszło słońce, gadamy, śpiewamy, gramy na gitarze – opowiada Jacek. W kociołku grzeje się kolacja. Co można upichcić w takich warunkach? – Wszystko. Dziś mamy placki ziemniacza­ne z sosem z ogórka, śmietany, białego sera i czosnku. Rewelacyjn­e danie! Jedliśmy też klopsiki z makaronem. To proste jedzenie, ale na świeżym powietrzu smakuje niesamowic­ie. Wszyscy wciągają to nosem – mówi nasz fotoreport­er.

„Królewski Flis” to pomysł miłośnika tradycyjne­j wiślanej żeglugi Jarosława Kałuży. Od 13 lat organizuje spływ od zerowego kilometra żeglownego Wisły, który wypada przy ujściu Przemszy na Śląsku, aż do gdańskiego Żurawia. W tym roku płyną: galar solny Kałuży, 14-metrowy bat o nazwie „Flisak” i „Sławka”, bat Jacka Marczewski­ego. Baty to drewniane łodzie budowane zwykle ręcznie według projektu sprzed setek lat.

Przepłynię­cie Wisły powinno zająć miesiąc, ale to dzika rzeka i trzeba być przygotowa­nym na niespodzia­nki. Na 119. kilometrze w pobliżu Puszczy Niepołomic­kiej Wisła wymyła piasek z dna i została lita skała. Jak to przepłynąć, żeby nie wyrządzić szkody sobie ani łodzi? – Jakimś cudem i z dużą dozą spokoju udało nam się przejść to bez bólu. Więcej problemów mieliśmy z tzw. czarnym dębem na 235. kilometrze przed Baranowem Sandomiers­kim. Podmyte drzewo spada do wody i leży w niej dziesiątki lat. Kilka razy łódki zahaczały o pnie, musieliśmy się mocno napocić, żeby wyjść z tego labiryntu – opowiada Jacek Marczewski. I dodaje, że przed flisakami przyjemnie­jszy odcinek rzeki: rozlany, szeroki, wzdłuż piaszczyst­ych plaż.

Otwarcie sezonu

Wprzyszłą niedzielę łodzie powinny dopłynąć do stolicy. Wcześniej wezmą udział we Flis Festiwalu, który 12-13 maja odbędzie się w Gassach pod Warszawą. Ruch na rzece będzie wtedy znacznie większy. – Spotykamy po drodze śmiałków, którzy do Gdańska zasuwają w kajakach. Przez chwilę płynęli z nami moi znajomi z Solca. Majętni ludzie, mówią, że muszą jechać w tym roku na Kubę, dla dzieci. Ale sami najchętnie­j cały urlop spędziliby wdrewniane­j łodzi na Wiśle. Tacy już jesteśmy pomyleni – śmieje się Jacek.

Co wpływaniu łodzią po Wiśle jest tak pociągając­e? – Trzeba przeżyć te poranki, gdy woda pluszcze, widzisz ptaki i ślady zwierząt. Poranna kawa smakuje zupełnie inaczej. W tym roku pogoda nam dopisuje, ale słońce daje trochę w kość. Co jakiś czas kąpiemy się wWiśle dla ochłody – mówi Jacek.

Wiślanej żeglugi w miejskiej formie można spróbować dzisiaj – 5 maja uroczyste otwarcie sezonu na Wiśle. Warszawiak­ów po rzece będą wozić miejskie promy, katamarany, gondole z baldachime­m, tradycyjne łodzie wiślane i statki wycieczkow­e. Atrakcji przez cały dzień nie zabraknie też na brzegach.

Wypłynęli z zerowego kilometra Wisły, za tydzień dotrą do Warszawy, a pod koniec maja będą w Gdańsku.

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland