Gazeta Wyborcza - Regionalna (Stoleczna)
ZMNIEJSZONA PRZEJRZYSTOŚĆ POLICJI
Sobota, godzina 17.35, ulica Modlińska na wysokości ratusza dzielnicy Białołęka. Wracam sobie spokojnie spod Sejmu, z demonstracji poparcia dla protestujących niepełnosprawnych i ich opiekunów. Jadę powoli, więc fala samochodów, które ruszyły ze skrzyżowania, gdy zapaliło się zielone światło, oddaliła się ode mnie. Za mną jedzie jeszcze tylko jeden samochód, który wyjechał z bocznej ulicy. Spokojne popołudnie, ulewa, która przeszła przez Warszawę, właśnie ustała, ulice i chodniki jeszcze są mokre, ale wygląda na to, że niebo za chwilę się przetrze.
Nagle zza przystanku wyskakuje policjant, macha ręką i każe mi oraz kierowcy za mną zjechać na pobocze. O co chodzi? Jadę poniżej dopuszczalnej tu sześćdziesiątki. Staję w zatoczce autobusowej, za mną drugi samochód.
– Dzień dobry, panie kierowco, proszę prawo jazdy, dowód rejestracyjny, dowód ubezpieczenia. Czy wie pan, dlaczego pana zatrzymałem? Bo jedzie pan bez wymaganych świateł.
Patrzę na wyłącznik – włączony jak zwykle, świecą się światła do jazdy w dzień. Automatyczny czujnik sam to reguluje. Jest nawet zbyt czuły – reflektory zapalają się nie tylko pod wieczór iwtunelach, ale często nawet niepotrzebnie przy przejeżdżaniu pod wiaduktami. Teraz jednak jest jasno, więc nie włączył głównych reflektorów.
– Jedzie pan na światłach dziennych, a nie mijania. A co mówi kodeks? Że wwarunkach zmniejszonej przejrzystości powietrza należy włączyć światła mijania. To kosztuje 200 zł i cztery punkty karne.
Spoglądam przed siebie – drogę widać po horyzont, nie ma żadnej mgły. Jaka „zmniejszona przejrzystość powietrza”?
– Ale jest deszcz – upiera się policjant. – A co mówi kodeks? Że trzeba włączyć światła w czasie jazdy „wwarunkach zmniejszonej przejrzystości powietrza spowodowanej mgłą, opadami atmosferycznymi lub innymi przyczynami”.
Ja też się upieram: – Ale przejrzystość powietrza nie jest zmniejszona, a deszcz już nie pada – pokazuję mu na kałuże. Żadnych śladów kropel. – To dlaczego wycieraczki chodzą? – pyta. – Bo szyba jest mokra i czujnik się włączył. – A widzi pan! – triumfuje funkcjonariusz. – Szyba mokra, czyli widoczność ograniczona. 200 złotych i cztery punkty.
– Niechże pan odpuści – proszę. – Może pan poprzestać na pouczeniu.
– Ale mogę też pana ukarać – odpowiada. – Też muszę coś zarobić. Może pan odmówić, wtedy sprawę skieruję do sądu.
– To ja się muszę zastanowić. – Proszę bardzo, niech się pan zastanowi, ja zaraz wrócę. – Idzie do drugiego zatrzymanego samochodu, a ja kalkuluję, co się bardziej opłaca. Rozstać się z 200 złotymi i mieć święty spokój czy zdecydować się na sąd, który może wykazać zdrowy rozsądek i orzec, że funkcjonariusz jest nadgorliwy i się czepia, ale może też przyznać rację jemu. Wtedy będzie jeszcze drożej, a dodatkowo stracę czas. No tak, ale z drugiej strony uległość tylko rozzuchwala takich nadgorliwców. Swoją drogą, o co mu chodzi?
Wciąż jeszcze nie wiem, jak postąpię, ale na wszelki wypadek wyjmuję komórkę, by przez okno zrobić zdjęcie. W razie czego będę mógł przed sądem pokazać, jaka była widoczność.
Iwtedy policjant podchodzi do mnie bardzo szybkim krokiem. Najwyraźniej zrozumiał, że robię zdjęcie, albo pomyślał, że gdzieś dzwonię. Oddaje dokumenty: – Proszę, panie Wojciechu, niech pan już sobie jedzie, nie mam zamiaru tu cały dzień moknąć na deszczu!
Żałuję, że posłuchałem. Powinienem był zostać i przyjrzeć się, jak przebiega jego rozmowa z kierowcą drugiego zatrzymanego samochodu.
Aswoją drogą takich incydentów zdrogówką nie miałem od czasów PRL. Czyżby „dobra zmiana”, która na początku objęła najwyższe szczeble państwa, schodziła coraz niżej?