Gazeta Wyborcza - Regionalna (Stoleczna)
ZASYPANI PLASTIKIEM
Dymy snujące się nad podpalanymi składowiskami śmieci są widocznym znakiem klęski, jaką ponieśliśmy w segregacji i recyklingu surowców wtórnych. Nikt chyba nie wierzy, że te seryjne pożary były dziełem przypadku – paliły się odpady, których składowanie jest kłopotliwe i kosztowne, pojawia się więc pokusa, by po prostu puścić je z dymem. Największą winę ponoszą jednak nie bezpośredni sprawcy, lecz ci, którzy tę pokusę stworzyli. Politycy. Szczególnie wyraźnie widać to z perspektywy właściciela domu jednorodzinnego, który sam odpowiada za swój śmietnik.
Do 2013 r. wywozem śmieci rządził rynek, na którym konkurowało wiele różnych firm. Ja zawarłem umowę z SITA, która mniej więcej około roku 2010 (może nawet trochę wcześniej, dokładnej daty już nie pamiętam) wprowadziła segregację i zaczęła dostarczać różnokolorowe worki na poszczególne frakcje.
Nowy system nie zdążył się jeszcze utrwalić ani dotrzeć, a już w 2013 r. przyszła odgórnie zarządzona rewolucja, która wyeliminowała rynek i oddała gospodarowanie śmieciami w ręce gmin. SITA przestała mnie obsługiwać, z rozdzielnika trafiłem w objęcia MPO.
Twórcom nowych przepisów chodziło o to, by stworzyć sytuację, w której nikt nie będzie się mógł uchylać od zawarcia umowy z firmą śmieciarską – opłaty są obowiązkowe i mają charakter quasi-podatku. Teoretycznie miało to stworzyć sytuację, w której zniknie pokusa wywożenia śmieci do lasu – skoro już i tak płacę, to na śmieceniu w lesie niczego nie oszczędzę. Najwyraźniej jednak coś nie zadziałało. Kto nie wierzy, niech się przejdzie po lasach w okolicach większych i mniejszych osiedli ludzkich. Dzikie wysypiska jak były, tak są.
Dlaczego? Co poszło nie tak? Odpowiedź jest banalnie prosta: po wejściu w życie w 2013 r. nowego systemu lokalni politycy bali się reakcji
Początkowo w2013 r. zacząłem segregować śmieci, ale już po kilku miesiącach miałem serdecznie dość gór plastikowych i kartonowych opakowań wysypujących się zworków na podwórku iw garażu