Gazeta Wyborcza - Regionalna (Stoleczna)
Niesamowite przygody Jana Stolarskiego
Kiedy chcieliśmy mieć trochę grosza dla siebie, łapaliśmy się drobnych prac. Kiedyś zKarolem układaliśmy kostki chodnikowe.
Pierwsze korki kupił nam wujek Jacek. Dużo nam pomagał. Adziadek Andrzej zaszczepił w nas pasję do sportu. Był pięściarzem, boksował na Gwardii. Przyjeżdżał na wszystkie nasze mecze. Wiedzieliśmy, kiedy nadjeżdża, bo do ramy roweru przyczepiał takie małe radyjko, które było słychać z daleka.
Był dla mnie wzorem mężczyzny. Zbabcią związał się, gdy miała już troje dzieci. Mało kogo stać na takie zachowanie. Ale po latach rozstali się. Gdy dziadek się wyprowadzał, powiedział, że jest z nas bardzo dumny, że w przyszłości mogę zostać sportowcem.
Gips. – Wkładamy w gips – dyżurny lekarz przy Lindleya nie ma wątpliwości. – Ale on nic nie złamał! – mówi mama, lekarz upiera się jednak, by usztywnić spuchniętą nogę.
Janek się nie zgadza. Na odchodne dostaje zastrzyk ketonalu wpośladek iwypisanie ze szpitala.
Wnocy nie śpi. W internecie szuka przychodni dla sportowców. Kiedy znajdzie, zrywa rodzinę ijadą na ostry dyżur.
Kiedy lekarz wbija ciśnieniomierz wnogę chłopaka, na mierniku pokazuje się stan krytyczny. Stara się to ukryć, ale ten zauważa wynik kątem oka.
„Gdyby czekał pan z tym do rana, już by pan nie miał nogi. Ale iteraz nie mogę nic obiecać” – mówi lekarz.
Potrzebna jest operacja. W prywatnej klinice to koszt kilku tysięcy złotych. Stolarskich na to nie stać. Proszą więc oskierowanie do przychodni państwowej.
Lekarz kieruje ich na… Lindleya. – Niech pan dopisze, że konieczna jest natychmiastowa, bo mi znów nie uwierzą – prosi Janek.
Liczą się minuty, taksówka gna na Śródmieście. Na ostrym dyżurze druga zmiana. Nowy lekarz łapie się za głowę. „Kto pana stąd wypuścił w takim stanie?”
Zaczyna się walka o to, by uniknąć amputacji.
Ogień. ZKarolem nie jesteśmy typowymi bliźniakami. Inaczej się ubieramy, co innego nas interesuje.
Żadne papużki nierozłączki. Przeciwnie. Nigdy nie szliśmy za sobą wogień. Raczej rywalizowaliśmy. Kto lepiej, szybciej. Mieliśmy chwile, gdy wogóle się nie odzywaliśmy. Zmieniliśmy się po mojej kontuzji. Karol bardzo pomógł mi przy rehabilitacji. Grał wtedy wStarcie Działdowo i na jeden z meczów założył koszulkę: „Dasz radę, Brat”. Kiedy wyzdrowiałem, od razu pojechałem na jego mecz, wesprzeć go ipodziękować. Zaczęliśmy rozmawiać.
Teraz pójdziemy za sobą w ogień. Oddalibyśmy za siebie życie.
Pot. Diagnoza to fasciotomia, ostre niedokrwienie. Mięsień piszczelowy już obumiera. Janek przed operacją dostaje jedynie wacik w usta, by nie odgryzł sobie języka. – Aznieczulenie? – pyta. Nie ma czasu, bo zanim zacznie działać, minie 45 minut. Aliczy się każda minuta.
Lekarz przecina skórę na piszczelu. Chłopak już nie czuje bólu, a tylko ulgę. Po kilku godzinach wraca do siebie w sali pooperacyjnej.
Ulga jest jednak chwilowa. Jest mu gorąco, czuje się zgrzany, zlany potem. Dotyka szyi. Ale to nie pot.
Podczas operacji lekarz narusza tkanki krwionośne, Janek wykrwawia się niemal z całego ciała.
Krople krwi kapią na posadzkę. Janek wzywa pielęgniarkę, ale nikt nie przychodzi. Pozostali pacjenci z sali krzyczą, ktoś się modli. Wkońcu wpada lekarz. Konieczna jest kolejna operacja. Trzeba zszyć porozrywane tkanki krwionośne.
Mama z Karolem odchodzą od zmysłów.
. To było jak ręka Boga. No bo jak często Jacek Magiera jeździ po Warszawie tramwajem – raz, dwa? Akurat wtedy spotkał go Karol.
To było przed moją kontuzją. Wracał do domu. Przejechał dawno swój przystanek, bo na końcu dojrzał faceta – siwe włosy, dres Legii… On czy nie on? Wstydził się, ale wkońcu podszedł i zapytał. Siwym mężczyzną rzeczywiście był Magiera. Karol opowiedział swoją historię: że nie ma teraz klubu, że szuka czegoś wWarszawie i czy mógłby dostać szansę choćby w III-ligowych rezerwach, które prowadzi Magiera. – Przyjdź jutro na Łazienkowską, o 9 – odpowiedział trener.
Karol ćwiczył na Legii dwa tygodnie. Szkoleniowcowi podobała się jego gra iumiejętności, ale do zespołu go nie przyjął, bo miał za duże zaległości fizyczne.
Przy podawaniu ręki Magiera dodał, że gdyby Karol kiedykolwiek potrzebował pomocy, może dzwonić wkażdej chwili.
Zatelefonował wmarcu. Opowiedział, że ma brata bliźniaka po poważnej kontuzji, który nie ma gdzie iza co się leczyć, rehabilitować. Zrozum, nie mieliśmy do kogo się zwrócić, to było jak deska ratunku…
– Niech przyjdzie jutro na Łazienkowską, o9 – powiedział krótko trener.
Za rehabilitację, konsultacje z lekarzami, siłownię nie zapłaciłem nic. Aprzecież byliśmy dla niego obcymi ludźmi. Po prostu Karol podszedł do niego wtramwaju…
PlayStation . Po kolejnej operacji Janek budzi się. Ale nie czuje nóg. Odzyskuje czucie po kilku godzinach, ale nie może być zanadto spokojny. Choćby drobne zakażenie może oznaczać amputację. Opatrunek trzeba zmieniać codziennie i bardzo uważnie.
Wychodzi ze szpitala po 20 dniach. Zblizną i szwami na łydce. Rozcięcie lekarze zakryli odciętym zuda płatem skóry.
Wychodząc, pyta jeszcze lekarza, kiedy będzie mógł wrócić do piłki. – Piłka nożna? Już tylko na PlayStation – mówi lekarz, a kciukami imituje grę na konsoli.
Czterech. Podczas rehabilitacji zaprzyjaźniłem się ztrenerem Magierą. Motywował mnie, podsuwał książki. Mimo to miewałem chwile załamania.
Pamiętam, to było przed kolejnymi żmudnymi zajęciami na siłowni przy Łazienkowskiej. Przebierałem się w szatni obok piłkarzy młodzieżowej Legii. Kiedyś chciałem dostać się do tej drużyny, od niektórych chłopaków czułem się zdecydowanie lepszy. A dziś? Pomyślałem, że już nigdy nie osiągnę ich poziomu…
Coś we mnie pękło. Pytałem siebie, po co to wszystko.
Usiadłem w szatni i zacząłem płakać. Zauważył to trener Magiera. Przysiadł się. – Wiesz, ilu piłkarzy przy mnie płakało? Czterech – stwierdził, nie czekając na odpowiedź. – I każdy z nich zagrał potem wreprezentacji Polski.
Przestałem płakać. Magiera wyszedł na chwilę zszatni. Wrócił ze strojem kadry Polski, zorzełkiem. – Niech on cię motywuje – dodał.
To było dla mnie jak uderzenie wgłowę. Poczułem niesamowitą motywację. Od tego czasu nie zatrzymałem się nawet na chwilę.
224. Po 224 dniach rehabilitacji, 10 października 2015 r. Janek debiutuje wIII lidze wbarwach OKS Otwock. Nieważne, że w 90. minucie, nieważne, że przy stanie 5:1 dla przeciwnika. Gdy szykuje się do zmiany przy linii bocznej, przez głowę przebiegają wspomnienia – kontuzja, operacja, apotem rehabilitacja.
Choć dzień jest brzydki, czuje, jak promienie słońca grzeją go w twarz. Po latach powie, że to jedna znajprzyjemniejszych chwil w jego życiu. Rozwój. Poczułem, że Bóg ma na mnie plan. Że chce, bym pomagał takim chłopakom jak ja, którzy popełnili wżyciu błędy, ale chcą wyjść na prostą i grać wpiłkę.
W2016 r. założyłem klub Rozwój Warszawa. Chodziłem po podwórkach, pytałem, czy ktoś się nie chce sprawdzić wklubie. Ćwiczyłem zdzieciakami zdomów dziecka.
Bo co takim ludziom oferuje Warszawa? Tu mogą grać tylko wLegii. Albo upadającej Polonii. A przecież futbol ma też odciągać młodzież od pokus wielkiego miasta, ściągać ich zbrudnych ulic inocnych klubów. Nie wszyscy muszą być gwiazdami, ale mają prawo do rozwijania pasji.
Na pierwszy trening przyszło 70 osób. Miałem 22 lata, większość chłopaków była ode mnie starsza. Amimo to słuchali się trenera.
Nie było łatwo. Trenowaliśmy na dziko, na opuszczonych boiskach. Zimą, gdy nie mieliśmy oświetlenia, jeden z chłopaków załatwił lampy budowlane. Mimo to wpierwszym sezonie wywalczyliśmy pierwszy, historyczny awans do A-klasy (siódma liga).
Anioły. Wwyższej lidze było trudniej. Wrundzie rewanżowej nie wygraliśmy ani jednego meczu, byliśmy blisko spadku. Bałem się, że jak zlecimy zpowrotem do najniższej ligi, to chłopaki stracą zapał, aja klub, czyli swoje ukochane dziecko.
Wjednym zmeczów wystawiłem na lewo jednego zpiłkarzy. Jak? Wzespole może grać tylko jeden obcokrajowiec. My już wystawiliśmy Ukraińca, a chcieliśmy jeszcze jednego, Rosjanina. Niby miał polskie dokumenty, ale nie chciałem ryzykować i… zaryzykowałem jeszcze bardziej. Podłożyłem papiery innego gracza, Polaka.
Wydało się. Dostaliśmy walkower. I choć ostatecznie utrzymaliśmy się po barażach, to cholernie tego błędu żałuję.
Poszedłem na łatwiznę. Aprzecież życie już wcześniej podpowiadało mi, że nie ma dróg na skróty… Drugi raz tego nie zrobię.
Marzenie. Chcę, by Rozwój to była kuźnia talentów warszawskich. Byśmy zostali trzecią – po Legii iPolonii – siłą stolicy.
Wciąż nie mamy gdzie trenować ani rozgrywać meczów. Ostatnio zadzwoniłem do prezesa jednego zmłodzieżowych klubów zpytaniem, czyby nie użyczył nam boiska raz na dwa tygodnie. Zaśmiał się irzucił słuchawką.
Przez ostatnie dwa lata graliśmy na Bemowie, przy Obrońców Tobruku, ale itam – na razie – nas nie chcą. Przekładają spotkania, odwołują.
Trudno, ćwiczymy na dziko. Ale się nie poddajemy. Zgłosiłem nas do rozgrywek, wystartujemy na pewno.
Za pięć lat chciałbym mieć wykształcenie trenerskie. Za marzenia się nie płaci.
Być może wesprze mnie Jacek Magiera. Może kiedyś zagra w barwach Rozwoju? Chciałbym go do tego przekonać. On i ja na jednym boisku, wśrodku pomocy – to byłoby spełnienie moich marzeń.
Acel? Być zdrowym.