Gazeta Wyborcza - Regionalna (Stoleczna)
JOANNA, PEDAGOG, TERAPEUTKA, NAUCZYCIELKA DYPLOMOWANA, 20 LAT PRACY:
– W szkole jest nas za dużo. Kiedyś było 300 uczniów, nie powiem, że znałam imiona wszystkich, ale wiedziałam, z której są klasy. Teraz jest ich ponad 700 i 100 nauczycieli. Nie znam wszystkich. Lekcje są na korytarzu, nie tylko wf., ale i etyka. Zerówka musi zwolnić salę lekcyjną na dwie lekcje dla innej klasy. Teraz jest ładna pogoda, wychodzą na boisko.
Lekcje kończą się o 16.30. A mamy wiele dzieci, które rodzice przyprowadzają do świetlicy na 8. Małe dzieci tyle godzin w szkole? Są u nas siódme i ósme klasy. Kiedy tworzono gimnazja, jednym z argumentów było odizolowanie nastolatków od młodszych dzieci. Teraz znów są razem. A są to już inne nastolatki. Dziś młody człowiek, który usłyszy, że zostanie wysłany do dyrektora, w ogóle się tym nie przejmuje. Pracuję 20 lat w tej samej szkole. Oprócz mnie jeszcze dwaj nauczyciele pamiętają ósme klasy. Reszta nie miała do czynienia z 15latkami. Przechodzą mękę. Mamy problemy, których nie było, np. palenie. Na razie w klasach najstarszych, ale zaraz będzie w szóstych. Tak to działa.
Martwi mnie bardzo upadek autorytetu nauczyciela. Powiem kilka gorzkich słów o rodzicach. Prowadzę zajęcia wyrównawcze, rewalidację. Pracuję m.in. z dyslektykami. Mam studia i studia podyplomowe z terapii, prowadzę zajęcia dla prawie 60 uczniów. Ale rodzice uważają, że znają się lepiej. Chcą decydować, czy dziecko będzie na moich zajęciach układać puzzle, czy pisać. Zamiast przyjść i porozmawiać, piszą skargi, od razu do wydziału oświaty, do kuratorium.
Nauczyciele są też umęczeni elektronicznym dziennikiem. Rodzice piszą non stop: „Stasio był smutny, bo pani się do niego nie uśmiechnęła. Dlaczego pani się nie uśmiechnęła?”. Najchętniej podglądaliby każdą lekcję. Równocześnie cedują na szkołę obowiązek wychowania dzieci. Sami nie poświęcają im zbyt wiele czasu. Zapisują dzieci na wiele zajęć, świetlica ma odrobić z nimi lekcje, ja nauczyć je czytać, matematyczka na kółku szlifować rachunki. A rodzic tylko egzekwuje, jak klient. Mam kilkoro uczniów z „zespołem ABW”. Absolutny Brak Wychowania. Nie wykonują poleceń, do nauczyciela mówią na „ty”, przychodzą, na którą chcą. Rodzice zawsze bronią dzieci. Też swoich broniłam, ale kiedy mój syn kopnął kolegę, nie kwestionowałam tego.
Moje pensum to 22 godziny, do tego kilka nadgodzin. Zarabiam 3,2 tys. zł na rękę.
Tak, mam satysfakcję z pracy. Zdarza się, że w poniedziałek dziecko ciągle nie wie, o co chodzi ze składaniem liter w słowa, a następnego dnia czyta, wtedy jest radość. Boli mnie, gdy słyszę, że skoro nam tak źle, to możemy zmienić zawód. Dlaczego takie pytania nie są zadawane górnikom, którzy palą opony pod Sejmem? My nawet jak strajkujemy, wpuszczamy dzieci do szkoły i opiekujemy się nimi. Staramy się podczas takich protestów walczyć nie tylko o naszą godność, ale też o rzetelne wykształcenie uczniów. Jako specjalista w terapii mogłabym pracować prywatnie. 100 zł za godzinę, chętnych nie brakuje. Ale czy rodzice zadają sobie pytanie, co będzie, jeśli wszyscy nauczyciele wpadną na taki pomysł?
Mam 300 uczniów, nie kojarzę nazwisk
godzinę, pół godziny komunikacją miejską. Jak mam lekcje na 9, wstaję o 5.15. Prosiłem o taki plan, żeby nie zaczynać od 8.
Wybrałem Warszawę, bo tu lepiej płacą. Koleżanka w Zakopanem ma 1750 zł na rękę przy gołym etacie, a ten etat w trzech szkołach. Ja mam ponad 3 tys. zł dzięki nadgodzinom i dodatkom. Nie tylko ja dojeżdżam z tak daleka, w mojej szkole jest kilku innych nauczycieli w podobnej sytuacji i bardzo wielu spod Warszawy. Gdyby nie my, dzieci warszawiaków nie miałby kto uczyć.
Miałem uczyć chemii, ale w sierpniu fizyk zrezygnował. Nie miałem wyjścia. Mam etat z fizyki, prawie połowę etatu chemii, uczę klasy dwujęzyczne i mam wychowawstwo w ósmej klasie. Nie jest łatwo. Piszę konspekty na każdą lekcję, zajmuje to wiele czasu. Z doświadczeniami jest kłopot. Pokazałbym klasie właściwości kwasu siarkowego, ale nie mam kwasu. Nie ma pracowni chemicznej, więc boję się dać uczniom do ręki kolby czy probówki, mogliby potłuc. Doświadczenia mogę pokazać na filmie, ale żeby puścić film, muszę przywieźć swój laptop. I wożę. Na ponad 100 nauczycieli jest kilka komputerów, więc trudno się do nich dostać. Dokumentację uzupełniam w pociągu. W szkole wciąż jest papierowy dziennik, trzeba więc uzupełniać dwa, bo elektroniczny też jest.
Boję się, że trudno będzie mi zbudować autorytet. Mam trudniej niż moja babcia nauczycielka. Uczniowie nie mówią nam „dzień dobry”, rodzice uważają, że lepiej wiedzą, jaką ocenę powinno dostać ich dziecko. Nie ma dnia, żebym nie musiał rodzicom odpisywać na wiadomości. Pytają, czy uczeń ma wypełnić ćwiczenie, czy córka dobrze się zachowywała na lekcji. A ja mam 300 uczniów, nie kojarzę nazwisk, staram się zapamiętać, które dziecko z jakiej jest klasy. Próbuję jakoś z tym nadążyć, codziennie mam spis rzeczy do załatwienia. Schudłem trzy kilogramy, na obiady w szkole nie mam czasu, na przerwach dyżuruję albo mam spotkania, tyle jest do omówienia. Na przykład egzamin ósmoklasisty, którym rodzice są zaniepokojeni.
Minister wie lepie, a to ja pracuję w szkole