Gazeta Wyborcza - Regionalna (Stoleczna)
POWRÓT DO ŚWIATA OLENDRÓW
Tłumy na otwarciu skansenu wWiączeminie. – W tej chacie spędzałam u dziadków dzieciństwo, przekazaliśmy ją Muzeum Mazowieckiemu w Płocku, bo tu, w skansenie, odrestaurowali ją tak, jak sami nie dalibyśmy rady. Ale synowi powiedziałam, że ma przywozić do Wiączemina swoje dzieci i wnuki – opowiadała „Wyborczej” Ewa Woźniak. Wczoraj Leonard Sobieraj, dyrektor muzeum, podsumował: – W sumie w niedzielę skansen odwiedziło ok. 4 tys. osób
Ewa Woźniak, była dyrektorka płockiej Szkoły Podstawowej nr 23, przyjechała na uroczystość otwarcia skansenu zmężem Waldemarem, mamą, ciocią, dziećmi.
– Ta nasza chata stała w Białobrzegach – dodawał Waldemar Woźniak. – Należała do rodziny żony. Miałem ją wyremontować, ale wtedy od dyrektora Muzeum Mazowieckiego dowiedziałem się, że organizują olenderski skansen. Wiele elementów było już naruszonych zębem czasu, trochę zbutwiałych, ale skoro byli zainteresowani, to powiedzieliśmy: dobrze, weźcie ją.
Pani Ewa pamięta z rodzinnych opowieści, że przed wojną dom i całe gospodarstwo należały do Niemca Ambera. Potem część ziemi i budynek dostali jej dziadkowie Marianna i Jan Kacprzakowie. Z tym miejscem wiążą się najlepsze wspomnienia dzieciństwa, dlatego Woźniak przykazała synowi, żeby o tym dziedzictwie, choć tylko przekazanym, nie zapominał.
Ale uroczystość otwarcia Skansenu Osadnictwa Nadwiślańskiego wWiączeminie ściągnęła nie tylko ich. Wszystkie drogi wiodące do skansenu pełne były aut – przeważały rejestracje zPłocka oraz powiatów: płockiego, gostynińskiego, sierpeckiego. Trzeba było zostawić samochód daleko na szosie i kawał drogi przejść pieszo na miejsce. Ludzi było – bez przesady – całe mnóstwo, parę tysięcy. Na otwarcie olenderskiego świata zjechały się też całe grupy rowerzystów i motocyklistów. Jedni odchodzili – zjawiali się następni.
Gospodarzem uroczystości był dyrektor Sobieraj, do zlokalizowanego w skansenie kościoła, który też jest pamiątką po nadwiślańskich osadnikach, zaprosił m.in. ekumeniczny Chór Kameralny Kościoła Ewangelicko Reformowanego wWarszawie. Zostało też odprawione ekumeniczne nabożeństwo (poprowadził je pastor ewangelicki w asyście proboszczów rzymskokatolickich parafii Słubice i Zyck – ks. Romana Batorskiego i ks. Jacka Warzechy). Dużo ludzi oglądało je pod wielkim namiotem na telebimie. Potem były przemówienia i nade wszystko podziękowania dla wszystkich, którzy do powstania skansenu się przyczynili. Marszałek Mazowsza Adam Struzik przypominał np., że nowa placówka muzealna powstała w części dzięki unijnemu wsparciu. I odpierał zarzuty, jakie padają czasem ze strony rządzących aktualnie w Polsce, że Unia Europejska wcale znów tak wiele Polsce nie daje. Wyliczał wielkości dotacji idowodził, że to dzięki tym pieniądzom mogło być odnowione bardzo dużo zabytków.
Ze skansenu cieszył się wójt gminy Słubice Krzysztof Dylicki, dla niego jest on także dobrym wspomnieniem po osadnikach – dobrych sąsiadach, od których Polacy wiele się mogli nauczyć. A Ewa Smuk-Stratenwerth ze Stowarzyszenia Ekologiczno-Kulturalnego „Ziarno” stwierdziła, że teraz ona i jej najbliżsi są takimi nowymi osadnikami, którzy pokochali słubicką ziemię nad Wisłą.
Apotem było zwiedzanie. Goście rozchodzili się po całym terenie Skansenu Osadnictwa Nadwiślańskiego. Schylali się nad ocalałymi mogiłami, żeby z nagrobków odczytać ledwo widoczne stare niemieckie napisy, zaglądali do chat.
– Pamiętam te łóżka, z siennikami! Unas też stała taka skrzynia! Moja babcia miała takie samo urządzenie do robienia śmietany, wśrodku jest wiatraczek – ludzie zokolicy iprzyjezdni zdalszych stron mierzyli się ze swoimi wspomnieniami. Niektórzy podchodzili do olenderskich technologii bardzo praktycznie: – Zobacz to przykrycie na studnię! Też takie zrobimy na działce.
Ustawiały się kolejki do przysmaków. Najprawdziwszy, specjalnie na tę okazję wypieczony chleb z domowym