Gazeta Wyborcza - Regionalna (Stoleczna)
Janusz Brzeziński
Gdy szedłem polną drogą do Szkoły Podstawowej im. Wojciecha i Anieli Małżonków Górskich w Pamiątce koło Tarczyna i mijałem ogrodzoną posesję Janusza Brzezińskiego, to zwalniałem, bo już było bliziutko do szkoły. Za siatką był wielki ceglany dom z balkonem. Obok – garaż. Na frontonie była figura Matki Boskiej, za szklaną szybką paliła się żaróweczka. Większa figura była za krzakami.
Co za bogobojni ludzie tu mieszkają, myślałem. A kiedy patrzyłem na pana Janusza i jego żonę, to niczym się nie wyróżniali. Po nich nie było widać żadnej biedy. Pan Janusz jeździł dużą ciężarówką. Był krępy, średniego wzrostu. Najczęściej widziałem go w stroju roboczym. Oczywiście, że się kłaniałem. Dyskretnie patrzyłem na kapliczkę w niebieskim kolorze i złocie. Z koroną gwiazd wydłubanych z nieba. I pomyśleć, że było to w latach 60. XX wieku, w PRL-u.
WXXI w. polną drogę zalano asfaltem. Przybito do posesji tabliczkę al. Wojciecha i Anieli Górskich. Odszedł pan Janusz. Pozostały szkolne wspomnienia. Ze świętą figurą, która stała między czereśniowymi sadami. Mijaliśmy ją w drodze do szkoły i do domu. Od poniedziałku do soboty. Nie widziałem, żeby ktoś się przy niej żegnał czy modlił. Było to ciche wotum, zaklęte w seryjnej rzeźbie, gdzie palec wskazujący był leciutko uniesiony w górę, jak się zwykle podnosi, żeby zwięźle powiedzieć: Chwileczkę, Pomono (z rogiem obfitości, siedząca na koszu pełnym owoców i kwiatów). Między nimfą etruską, którą włączyli do wierzeń rzymianie, a Maryją, Matką Żydowskiego Króla, była zgoda, jaka bywa między kobietami. Boginiami.