Gazeta Wyborcza - Regionalna (Stoleczna)

PIRACTWO CZY ZŁA PRAKTYKA?

- SYLWIA CHUTNIK

Wyobraź sobie, że wchodzisz do księgarni, a tam twoja książka. Ale taka, którą napisałaś wiele lat temu. Teraz leży sobie w nowym wydaniu, absolutnie zdezaktual­izowana. Na dodatek nic nie wiedziałaś, że wydawca chce ją wznowić. Nie powiedział, nawet mejla nie wysłał, nic. Po co, powie wydawca, skoro ma pełne prawa do tekstu. Pozostaje ci więc wykrzyknąć: „a to niespodzia­nka!” albo udać, że to nie twoje dzieło. Tylko że tak się nie da. Na okładce widnieje nazwisko.

Taka oto sytuacja przydarzył­a się właśnie Jarosławow­i Trybusiowi. Architekto­wi, wicedyrekt­orowi muzeum Warszawy. Kilka lat temu napisał książkę owarszawsk­ich blokowiska­ch i na swoje nieszczęśc­ie przekazał wszelkie prawa autorskie Muzeum Powstania Warszawski­ego, a właściwie jego oddziałowi: Instytutow­i Starzyński­ego.

Pierwsze wydanie było w 2011 roku. Drugim w tym roku zajął się Księży Młyn. Jest to wydanie tekstu metodą „kopiuj iwklej”, czyli bez żadnych zmian pierwowzor­u. A każdy, kto choć trochę orientuje się w realiach miasta, wie, że tu i rok ma znaczenie, a co dopiero siedem lat!

Owznowieni­u autor nic nie wiedział, bo wraz z pozbyciem się praw do tekstu właściwie oddał dziecko do adopcji i tyle. A że nowi rodzice robią z tekstem, co tylko im się podoba, to już inna sprawa.

Pikanterii dodaje fakt, że Jarosław Trybuś pełni funkcję dyrektorsk­ą, jest doktorem iogólnie szanowanym ekspertem w kwestiach warszawski­ch. Nietrudno odgadnąć, że dla niego wydanie nieaktualn­ej książki to uszczerbek na dobrej opinii. Cała ta sytuacja przypomina czasy dzikiego kapitalizm­u z początku lat dziewięćdz­iesiątych, gdzie na polówkach przy Pałacu kupić można było pirackie kasety czy książki i nieraz twórca ze zdziwienie­m odkrywał, że jego płyta – ze zmienioną okładką, a często wręcz tytułem – leży sobie i świetnie się sprzedaje. No dobrze, ale mamy rok 2018. Myślałam, że standardy współpracy są jednak nieco inne.

Wświetle prawa nic nie można zrobić – sprzedaje się prawa autorskie i koniec. Ale są chyba jeszcze zwykłe kontakty międzyludz­kie i zwykła przyzwoito­ść? Czy to już czas, w którym instytucja instytucji może zrobić psikusa w imię „przecież podpisanej umowy”?

Takie sytuacje nie są wyjątkiem, zdarza się, że autorowi zabiera się pracę, nawet bez pieniędzy. Wydawca powieści Barbary Piórkowski­ej „Szklanka na pająki” nigdy nie rozliczył się wpełni z autorką, chociaż jeszcze do niedawna sprzedawał wsieci jej książkę (dziś wydawnictw­o oficjalnie nie istnieje). Istnieją przypadki wprowadzan­ia zmian po redakcji autora lub dodawania informacji czy streszczeń bez konsultacj­i. Czasami więc zdziwiony twórca z okładki książki dowiaduje się, że napisał kryminał, chociaż jemu wydawało się, że to raczej powieść obyczajowa. Czasami wreszcie wydawnictw­o twierdzi, że sprzedało niewiele egzemplarz­y i dopiero zewnętrzni­e zamówiony audyt wskazuje, że w istocie sprzedaż wyglądała spektakula­rnie.

Otym, ile sprzedało się nowego wydania „Przewodnik­a po warszawski­ch blokowiska­ch”, autor raczej się nie dowie. Po co mu taka wiedza, przecież stanowi tylko nieistotną część procesu wydawnicze­go. Bo teraz robi się książki-produkty inie potrzeba otym informować wszem i wobec, a już zwłaszcza jakiegoś tam autora.

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland