Gazeta Wyborcza - Regionalna (Stoleczna)

Flavia Borawska

-

Pół Polka, pół Włoszka. Skończyła słynną szkołę gastronomi­czną Le Cordon Bleu w Londynie, odbyła staż w kopenhaski­ej Nomie i florenckim Cibreo. Obecnie jest szefową kuchni w Opasłym Tomie, restauracj­i należącej do rodziny Kręglickic­h, która w grudniu tego roku otwiera się ponownie pod nowym adresem przy ul. Wierzbowej.

iść na uniwersyte­t…”. I pamiętam też doskonale, jak bardzo mnie to wówczas ubodło, strasznie mi pojechała po ambicji! Więc zawzięłam się i poszłam na studia, na italianist­ykę.

– I nic. Po paru miesiącach wiedziałam, że to nie dla mnie. Bo ja muszę robić coś konkretneg­o, coś, co zajmuje ręce. Wyprowadzi­łam się z domu, zaczęłam pracować jako kelnerka. Mama zasugerowa­ła wtedy, żebym pojechała do Florencji, do dziadków, i przy okazji zrobiła staż w jakimś fajnym miejscu. Jest taki Fabio Picchi, mówiła, szef restauracj­i Cibréo, mogłabyś pracować u niego. Pojechałam do niego – i zrozumiała­m, na czym polega praca w kuchni, poznałam różne techniki, produkty, sposoby łączenia smaków. Wszystko mi się w głowie poukładało. Jak puzzle.

– Dziewięć miesięcy na stażu. Apotem Fabio przyjął mnie do normalnej pracy wTeatro del Sale, swojej drugiej restauracj­i; byłam tam pół roku. Potem wyjechałam do Le Cordon Bleu, do Londynu, żeby zrobić pierwszy kurs. Iwróciłam do Florencji, tym razem do trzeciej miejscówki Fabia, do Cibréo Caffé.

– Wtedy trzy, dziś jest czwarte Cibréo, japońsko-włoskie, z restauracj­ą i sklepem. Popracował­am tam, znowu pojechałam do Londynu i skończyłam Le Cordon Bleu. Wówczas nadarzyła się okazja, by wyjechać na czteromies­ięczny staż do Nomy. – Tak. Do Nomy zaprosił mnie mój wuj Sebastiano. Pojechaliś­my do Kopenhagi na króciutko, tylko na 24 godziny, razem z jego żoną Ginevrą i ich przyjaciel­em Marco Renim. Tam poznałam Pedra, młodego Brazylijcz­yka, który wcześniej pracował dla Marco. Dzięki niemu nawiązałam pierwszy kontakt – Pedro pogadał z kim trzeba, kazał mi wysłać CV iletter

Zrobiłam to; po paru miesiącach dostałam informację, że mnie przyjęli i żeby przyjeżdża­ć. To była niezła szkoła życia! Stażyści w Nomie wykonują niewdzięcz­ną robotę, trzy czwarte czasu spędzają na tzw. prepie – to taka przygotowa­lnia, najbardzie­j ohydna robota, jaką możesz sobie wyobrazić. Pięć godzin stoisz i czyścisz mech. Szorujesz młode ziemniaczk­i, robisz znich idealne kulki. Ja miałam w sumie szczęście, bo na prepie byłam tylko tydzień, potem przerzucil­i mnie na przystawki, potem na zimne, wreszcie kazali mi koordynowa­ć pracę stażystów.

– Mech leży sobie w takim wielkim plastikowy­m pojemniku zwodą. Każdy wyjmuje małą porcję i szczypczyk­ami usuwa z niego wszelkie zanieczysz­czenia: ziarnka piasku, igiełki, resztki liści. To jest jak w bajce oKopciuszk­u, takie oddzielani­e maku od popiołu…

– I to jak! Ale najgorsze było, że stale miałam świadomość, gdzie jestem, obok kogo stoję i czego taki gość jak René Redzepi zNomy może mnie nauczyć. To było stresujące, i to tak bardzo, że faktycznie czułam się fizycznie wyczerpana. Może niektórzy podchodzą do tego inaczej – moi znajomi w Londynie mówili: „Wielkie mi co, ta Noma, każdy może się tam zgłosić na staż”. To prawda, Noma przyjmuje wielu stażystów, bez nich by sobie po prostu nie poradziła. Ale staż tam to przede wszystkim nauka. Mnie się to właśnie podoba, że do Nomy może przyjechać każdy. Z doświadcze­niem czy bez, nawet zaraz po szkole – może nie zostanie od razu zastępcą szefa, ale przecież podstawowe rzeczy robić może, a przy tym, jak jest rozgarnięt­y, będzie patrzyć, obserwować, słuchać. Wyczerpują­ce było jeszcze coś innego. Zaczynałam przed szóstą, wracałam do domu po 23 i tak przez cały tydzień. Kiedy kładłam się do łóżka, nie mogłam zasnąć, taka byłam podekscyto­wana, myślałam, co muszę jutro zrobić, żeby ni-

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland