Gazeta Wyborcza - Regionalna (Stoleczna)
CZTERY LATA ZA POMÓWIENIE
Oskarżony pomówił sędziów [w tym Wojciecha Łączewskiego] o czyny karygodne, spowodował lawinę czynności Prokuratury Krajowej i Centralnego Biura Antykorupcyjnego
To surowa kara, jednak ten czyn właśnie na taką zasługuje. – tak płocki Sąd Rejonowy uzasadniał wyrok w sprawie Marka S.
Wojciech Łączewski to jeden z najbardziej znanych polskich sędziów, w 2015 r. skazał na trzy lata bezwzględnego więzienia byłego szefa CBA Mariusza Kamińskiego i jego zastępcę Macieja Wąsika – za nadużycia władzy podczas prowokacji wymierzonej w Andrzeja Leppera. Przed uprawomocnieniem się tego wyroku ułaskawił ich prezydent Andrzej Duda.
Marek S. to z kolei 44-latek, skazany już wcześniej za oszustwo. W2016 r. zawiadomił prokuraturę, że Łączewski, podobnie jak jeszcze jeden sędzia zBydgoszczy, wzięli od niego łapówki. Łączewskiemu S. miał wręczyć 7 tys. zł, potem dwa razy po 80 tys. zł – za korzystne orzekanie wjego sprawie.
Śledczy uznali, że to, co mówi S. jest prawdopodobne iwszczęli śledztwo. Mimo że – jak dziś podkreśla Łączewski – nie było takiej potrzeby, bo już na etapie postępowania sprawdzającego można było ustalić, że twierdzenia Marka S. to konfabulacje.
Śledztwo prowadził Wydział Spraw Wewnętrznych Prokuratury Krajowej. Jak podawała w komunikacie PK – przez kilka miesięcy.
Ostatecznie prokuratura uznała, że Marek S. kłamie, żadnych łapówek nie było. Decydująca była opinia psychologa, który ocenił, że S. jest osobą niewiarygodną. Określono go jako mitomana i oskarżono o składanie fałszywych zeznań, a jego sprawa latem ub.r. stanęła na wokandzie Sądu Rejonowego w Płocku.
Właśnie zapadł wyrok. Sąd uznał, że S. jest winny.
Uzasadniał: – Oskarżony od razu się przyznał. Tłumaczył, że bajką o łapówkach chciał „zwrócić na siebie uwagę”. Uważał także, że miał prawo pomówić sędziów, bo on także „został skrzywdzony przez wymiar sprawiedliwości”. Sędziowie zaś zdecydowane zaprzeczyli, by oskarżonego znali, spotykali czy orzekali w jego sprawach.
Za fałszywe zeznania grozi do ośmiu lat więzienia, sąd skazał S. na cztery. – To surowa kara, jednak czyn oskarżonego właśnie na taką zasługuje – brzmiał inny fragment uzasadnienia. – Oskarżony pomówił sędziów o czyny karygodne, spowodował lawinę czynności Prokuratury Krajowej i Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Zrobił to tylko po to, by być czasem przewiezionym z zakładu karnego na spotkanie zprokuratorem do Warszawy. Ma za nic władzę, hierarchię, organy państwowe – czemu dał wyraz także w słanych do tutejszego sądu pismach z niepochlebnymi opiniami dotyczącymi osób sprawujących władzę. Swój powzięty z góry zamiar przeprowadził precyzyjnie, szczegółowo i konsekwentnie. Zeznania pomawiające sędziów składał kilkukrotnie, podając wiarygodne szczegóły.
Sędzia Wojciech Łączewski nie był na ogłoszeniu wyroku, ale przyjechał do Płocka wcześniej, składać zeznania. Występował także jako oskarżyciel posiłkowy w sprawie.
– Chodziło mi o dostęp do akt z postępowania Prokuratury Krajowej – mówi „Wyborczej”. – Wcześniej odmówiono mi wglądu do nich, ale sąd wPłocku przychylił się do mojego wniosku i te akta sprowadził. Kiedy czas mi pozwoli, zajrzę do nich. Mam nadzieję, że uda mi się ustalić ponad wszelką wątpliwość, jakie czynności podejmowali wobec mnie prowadzący postępowanie.
Przypomnijmy, że jesienią 2017 r. Piotr Pytlakowski na łamach „Polityki” napisał, że w ramach śledztwa prowadzonego w sprawie łapówek przyjmowanych rzekomo przez sędziego Łączewskiego Prokuratura Krajowa podsłuchiwała jego rozmowy telefoniczne oraz kontrolowała pocztę mailową. Pytlakowski komentował: „Możliwe są dwa wyjaśnienia tej dziwnej sytuacji, kiedy inwigiluje się sędziego. Albo wykorzystano zeznania osoby niezrównoważonej psychicznie, aby całkowicie legalnie kontrolować znienawidzonego przez PiS sędziego, albo ktoś namówił Marka S. do takiej treści zeznań, aby mieć podkładkę do zastosowania operacji specjalnej”.
Prokuratura Krajowa zdecydowanie zaprzeczyła i zażądała od „Polityki” sprostowania.
– W toku tego postępowania nie prowadzono kontroli procesowej, tj. kontroli i utrwalania rozmów. Nie sprawdzano korespondencji sędziego podkreśliła rzeczniczka PK prokurator Ewa Bialik.
– Ale pismo niczego nie sprostowało – zaznacza dziś sędzia Łączewski. – Piotr Pytlakowski pisał o „kontroli operacyjnej”. Rzecznik zapewniała, że nie przeprowadzono „kontroli procesowej”. To dwie różne rzeczy, kontrolę operacyjną wszczyna się jeszcze przed rozpoczęciem postępowania w prokuraturze, procesową już po, na wniosek prokuratora. Ewa Bialik pytana przy innej okazji o kontrolę operacyjną w mojej sprawie nie potwierdziła jej, ale także nie zaprzeczyła.
Łączewski powiedział „Wyborczej”, że wie o podsłuchach i sprawdzaniu maili od listopada 2015 r. Miał mu o tym powiedzieć prokurator z Bydgoszczy, gdzie początkowo (a potem – ostatecznie) została skierowana sprawa Marka S.
– Rozmawialiśmy przez telefon, byłem w pracy. Ustawiłem tryb głośnomówiący, słowa prokuratora słyszało dwóch innych sędziów, którzy byli w pokoju – dodaje nasz rozmówca. – Maciej Wąsik żądał w grudniu 2015 r. wszczęcia wobec mnie postępowania dyscyplinarnego, bo go obrażam. Przyciśnięty pytaniami stwierdził, że robię to w rozmowach prywatnych. I faktycznie – tak było, bo chciałem sprawdzić, czy jestem podsłuchiwany i czy ten, co słucha, da się wyprowadzić z równowagi.
Sędzia mówi także, że organy ścigania nękały go długo po skazaniu Kamińskiego. Np. wciąż był o coś oskarżany: – Czegóż to ja już nie robiłem. Miałem handlować narkotykami, ujawniać tajne informacje, knuć przeciwko PiS z Tomaszem Lisem. Śledztwa dotyczące tych spraw toczyły się bądź wciąż się toczą. Ja imoja rodzina byliśmy śledzeni, podejrzewam, że miałem w mieszkaniu tajne przeszukanie. Próbowano odkręcić koło w samochodzie. Ktoś strzelał do mojego auta z broni pneumatycznej. Sprawa Marka S. też jest zastanawiająca. Można tego człowieka wziąć za kogoś, powiedzmy, ekscentrycznego. Problem w tym, że na sali sądowej mówił on w pewnym momencie, że był inspirowany. Że za pomówienie mnie obiecano mu warunkowe zwolnienie. Łatwo jest powiedzieć – to fantasta, zmyślał. Tylko że on znał szczegóły dotyczące mojego życia prywatnego, których wtamtym etapie nie mógł poznać z mediów. Co więcej, pojawia się – dziwnym trafem – także w śledztwie, wktórym prokuratura złożyła wniosek o uchylenie mi immunitetu wsprawie o rzekome złożenie fałszywych zeznań.
Sam S. w trakcie płockiego procesu przepraszał pomówionych sędziów. Stwierdził, że będzie apelował, bo liczył na karę pięciu lat pozbawienia wolności.