Gazeta Wyborcza - Regionalna (Stoleczna)

Jadwiga Kosiaty (1940-2009)

-

Pacjentom, którzy palili papierosy, wpisywała na czerwono do karty „PALI!”. Następnie cierpliwie tłumaczyła, dlaczego dalsze leczenie nie będzie skuteczne, dopóki dana osoba nie rzuci zgubnego nałogu. Nigdy nie odmówiła nikomu pomocy.

Jeszcze na Śląsku, przed przeprowad­zką do Warszawy, jeżdżąc w pogotowiu, potrafiła bez wahania pochylić się nad nieprzytom­nym alkoholiki­em i pomóc przenieść go do karetki. Często powtarzała mi, abym uważał, przyjmując wielu pacjentów. Najbardzie­j potrzebują­cy pomocy może być bowiem ostatni pacjent czekający cierpliwie w przychodni w długiej kolejce. Jako przykład podawała chorego ze świeżym zawałem serca, który trafił pewnego jesiennego popołudnia do jej gabinetu, trzymając w ręku numerek 42.

22 lutego br. minęło dziesięć lat od Jej śmierci. Odeszła po 69 latach pracowiteg­o, pełnego trudów i wyrzeczeń życia. Dopiero po śmierci wróciła na stałe do swego ukochanego rodzinnego Nowego Sącza, za którym tak tęskniła.

Moja ŚP. Mama Jadwiga Kosiaty przyszła na świat 26 kwietnia 1940 r. wNowym Sączu. Ojciec, Józef Stach, był rolnikiem, później pracował także jako inspektor rolny wPZU. Miał piękny głos, śpiewał w chórze Echo, a następnie Chórze Kolejowym pana Paszyńskie­go. Matka, Genowefa Stach z domu Pierzchała, ukończyła Gimnazjum Nauczyciel­skie im. Marii Konopnicki­ej w Nowym Sączu i była nauczyciel­ką w szkołach powszechny­ch.

Wsierpniu 1937 r. wzięła ślub z Józefem Stachem, a rok później na świat przyszła pierwsza córka – Bożenka. Wrzesień 1939 roku zaskoczył moich dziadków we Lwowie. Babcia była w drugiej ciąży (z moją Mamą), gdy przeprawia­li się pod ukraińskim ostrzałem wpław przez rwący San (uciekając ze Lwowa do Nowego Sącza). Dwa lata później, w 1941 r., na świat przyszła najmłodsza z trzech córek – Anna.

W1965 r. moja Mama ukończyła Wydział Lekarski Śląskiej Akademii Medycznej w Zabrzu-Rokitnicy i rozpoczęła specjaliza­cję z chorób wewnętrzny­ch w chorzowski­m szpitalu. Wczasie jednej z wizyt w rodzinnym Nowym Sączu siostra Anna powiedział­a do niej: „Chodź ze mną. Poznasz ciekawego człowieka”. Tak spotkała swojego przyszłego męża, również sądeczanin­a – Krzysztofa Kosiatego, absolwenta Politechni­ki Warszawski­ej.

Po ślubie w 1970 r. pracowała jeszcze przez kilka lat na Śląsku, kończąc specjaliza­cję. Dlatego na świat przyszedłe­m wChorzowie. Urodziłem się siny, z bezdechem iwzamartwi­cy, jedynie z trzema punktami w skali Apgar. Życie uratował mi, wykonując sztuczne oddychanie, ginekolog dr Król. Jako dorosły człowiek nie zdążyłem mu podziękowa­ć, gdyż niedługo później zmarł. Liczę jednak, że kiedyś odnajdę na Śląsku jego grób i zapalę na nim znicze...

Zczasem rodzice przenieśli się do Warszawy. I spędzili w niej resztę swego pracowiteg­o życia. Mama rozpoczęła pracę wPrzychodn­i Rejonowej przy ul. Czerniakow­skiej 137. Po kilku latach została kierownicz­ką tej placówki.

Przychodni­a mieściła się tuż obok liceum prowadzone­go przez siostry nazaretank­i. Zakonnice przybiegał­y do Mamy, prosząc o pomoc medyczną przy „omdleniach” i innych kłopotach zdrowotnyc­h swoich uczennic. Często odwiedzały nas także w domu – zawsze pogodne i uśmiechnię­te. W 1992 r. siostry odzyskały zabrane po wojnie pomieszcze­nia i przychodni­a przeniosła się na ul. Iwicką 19 (gdzie mieści się do dzisiaj).

Wszkole Mama uczyła się gry na fortepiani­e i wiele lat później często siadała do domowego pianina. Lubiłem wtedy słuchać, jak grała przedwojen­ne szlagiery oraz marsze iwalce ze znanych oper i operetek. Zachowały się pożółkłe zeszyty „Wkrainie melodii” z opracowany­mi przez Michała Woźnego utworami najwybitni­ejszych klasyków. Na razie wnuki Jadwigi, Ania i Karol, wolą jednak uczyć się gry na pianinie, korzystają­c z bardziej współczesn­ych melodii.

W1986 r. uMamy rozpoznano czerniaka złośliwego (na bazie znamienia zlokalizow­anego w prawym dole pachowym). Niestety, komórki przerzutow­e stwierdzon­o także w okolicznyc­h węzłach chłonnych i onkolodzy nie dawali nadziei na wyleczenie. Mimo to dzielnie zniosła rozległy zabieg operacyjny, naświetlan­ia iwyniszcza­jącą chemiotera­pię. Z sali wwarszawsk­im Instytucie Onkologii, na której leżała, przeżyła tylko ona... Często podkreślał­a, że duża w tym była zasługa jej wiary oraz faktu, że w trakcie choroby wspierały ją również siostry nazaretank­i z ul. Czerniakow­skiej.

Kilkanaści­e lat później pojawiły się kolejne kłopoty ze zdrowiem: zaburzenia rytmu i zawały serca oraz problemy ze stawami biodrowymi. Przebyta choroba nowotworow­a, uciążliwe leczenie onkologicz­ne oraz późniejsze problemy kardiologi­czne i ortopedycz­ne mocno ograniczył­y codzienne funkcjonow­anie i miały negatywny wpływ na samopoczuc­ie Mamy...

Kiedy wracam myślami do chwil spędzonych z Mamą, jej ciężkiej pracy, którą starała się godzić z licznymi obowiązkam­i domowymi, oddania dla pacjentów oraz późniejszy­ch zmagań z chorobą nowotworow­ą, przypomina­ją mi się słowa Matki Teresy z Kalkuty: „Ludzie są nierozsądn­i, nielogiczn­i i zajęci sobą. Kochaj ich mimo to. Jeśli uczynisz coś dobrego, zarzucą ci egoizm i ukryte intencje. Czyń dobro mimo to. Jeśli ci się uda, zyskasz fałszywych przyjaciół i prawdziwyc­h wrogów. Staraj się mimo to. Dobro, które czynisz, jutro zostanie zapomniane. Czyń dobro mimo to”.

Odeszła w nocy, we śnie, 22 lutego 2009 r. w swoim mieszkaniu przy ul. Capri 3 na warszawski­ch Stegnach. Spoczęła wgrobie rodzinnym na Cmentarzu Komunalnym przy ul. Rejtana wNowym Sączu (kwatera 22). Tak bardzo tęskniła za tym miastem, w którym spędziła szczęśliwe lata dzieciństw­a iwczesnej młodości… Wiekowa nekropolia położona jest na wzgórzu, z którego rozciąga się piękny widok na pobliskie, pokryte lasami pasmo górskie Beskidu Sądeckiego. Na jednym z nagrobków tego cmentarza znalazłem napis: „Nie czekajcie – ja nie wrócę. Nie spieszcie się – ja poczekam”. Do zobaczenia, Mamusiu, po tamtej stronie...

 ??  ??
 ??  ??
 ??  ??
 ??  ??
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland